Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lanie wody. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lanie wody. Pokaż wszystkie posty

piątek, 12 listopada 2010

Wydajność w normie

Jest piątek, w sumie sam środek weekendu, siedzę w pracy, w co nie mogę uwierzyć, i z tego braku wiary z uporem grzebię w sieci, czytam głupie dowcipy i sprawdzam, czy naprawdę czternasta nie może zacząć się o dwie godziny wcześniej.
Nie może.

Z żalu ukarzę wszystkich porcją dowcipów, które można przełknąć tylko ze względu na okoliczności.

Dziki Zachód. Gość w saloonie popija whisky. Nagle wchodzi centaur i go obsobacza:
- Ile można chlać? I to samemu? Nie znudziło ci się?
Gość rzuca forsę na bar, dopija whisky i mówi do centaura:
- Dobra, synu, siodłaj matkę i jedziemy.


- Kochanie gdzie jesteś??
- Na polowaniu...
- A kto tam tak głośno dyszy?
- Niedźwiedź...
- A czemu dyszy?
- Bo jest ranny, postrzeliłem go...
- A dlaczego on dyszy damskim głosem?
- Nie wiem... jestem myśliwym, nie weterynarzem...


Lato. On, ona i pies, na szczycie wzgórza, w uniesieniu spoglądają w niebo, gdzie na czarnym firmamencie raz po raz błyskają świetlnymi śladami spadające gwiazdy. Romantyka.
On: Ciekawe, czy mi dzisiaj da?
Ona: Ciekawe, czy mnie dzisiaj weźmie?
Pies: Jaki interesujący pas asteroid w gwiazdozbiorze Pegaza!

wtorek, 2 listopada 2010

Nie ma jak na cudzym

Otóż my, którzy własnego mieszkania nie mamy, chwalimy co się da, czyli cudze. Wiadomo, że nie ma jak na własnym, gdzie można wszystko poza tym, czego absolutnie nie wolno, co narusza spójność budynku lub stosunki dobrosąsiedzkie. Płacimy podły czynsz, w przeciwieństwie do tych, którzy z satysfakcją mają tylko bloczek opłat komunalnych. Możemy być w każdej chwili eksmitowani na bruk, zwłaszcza w przypadku wojny lub powrotu do gospodarki wymiennej. Ogólnie kicha, jednak są plusy, malutkie jak żółtka w jajach z Biedronki.

Plus pierwszy - zalewamy nie swoje. Raz na jakiś czas tak nas bierze, że coś zalewamy. Pralką najłatwiej, teraz też zmywarką się da. Parkiecik można na tą okazję wymienić, sąsiadowi sufit pomalować, odgrzybić co nieco. Na własnym to by rozpacz człowieka wzięła, a tutaj, cóż, znów się trzeba przeprowadzić, póki tym z dołu do końca plamy na ścianach się nie objawią.

Plus drugi - jako przeciwnicy pustych ścian, wieszamy na nich ile wlezie. Do wieszania wbijamy tony gwoździ, obłupując przy tym tynk jak przy remoncie, a powstałe kratery przykrywamy potem ładnymi obrazkami. Ponadto maniakalnie wiercimy dziury, najlepiej udarem i po 21.00, po czym się okazuje, że jednak się nie da (powiesić/przyczepić/zamontować) i dziury zostają, tworząc naturalne kanały wentylacyjne.

Plus trzeci - już nie związany z niszczeniem cudzej własności. Każde kolejne mieszkanie odkrywa przed nami wady ukryte, które to doświadczenie będziemy w stanie wykorzystać w przyszłości. W takich momentach, kiedy niespodziewanie o siódmej rano okazuje się, że nasza sypialnia działa jak pudełko akustyczne dla całej klatki schodowej, i z głową przy poduszce jesteśmy w stanie liczyć kroki każdej przechodzącej osoby - w takich właśnie momentach zasypiamy spokojnie, bo nie grozi nam to na dystans dłuższy, niż określony w umowie.

środa, 29 września 2010

Delikatesy społeczne

Protestujący kolejarze to ludzie twardzi, życiem zaprawieni. Nie patyczkują się w kwestii doboru argumentów, potwierdzających ich racje. Wśród groźnych pokrzykiwań i gwizdów konduktorskich gwizdków padło na przykład takie stwierdzenie, że człowiekowi należy się praca jak psu zupa.

Zapytana o zdanie Bomba twierdzi że owszem, wszystko się zgadza, popiera protest bo odczuwa go osobiście. Uważa, że zupa należy się jej jak kotu kalafior.

poniedziałek, 6 września 2010

Bory i sady żywią ludzi jesienią

W całym domu pachnie grzybami. Grzyby się suszą, grzyby się gotują, marynują, a w dalszej kolejności są zjadane ze smakiem. Po grzybach niektórych bolą brzuchy, a inni posiłkują się nalewką domowej roboty aby bólów brzucha, jak i wszelkich innych uniknąć. Nic tak skutecznie nie przepędza jesiennych chłodów z kości jak odrobina ziół w wysoko procentowym roztworze.

Obok grzybów wiszą jabłka, przetwarzane na drzemy, kremy i desery, nasze główne źródło pożywienia w czasach chudych. Jabłka w cieście, jabłka z ryżem (i obowiązkowym cynamonem), jabłka w kaszce basiowej. Dokonujemy przemysłowych grabieży zaopatrując skromy domowy budżet w tani materiał napędowy.

Żeby było zabawniej, ani jabłek, ani grzybów w zasadzie nie trzyma się w lodówce, tym bardziej jeśli popyt na nie często przekracza podaż; a my niedawno, dzięki uprzejmości Zielonogórskiego Elementu Tradycyjnego, dostaliśmy gigantyczną lodówę, która pysznie prezentuje swoje profesjonalne wnętrze, obecnie nie skażone żywnością. Lubimy jednak rzeczy, które wróżą nam obfitą i dostatnią przyszłość.

Ula obwieściła, że słoików z grzybkami w occie będzie ze trzy w tym rzucie, więc jeśli znajdzie się ktoś z drugą połową zestawu potrzebnego do ich spożycia, to proszę bardzo, wiadomo gdzie, nawet niezapowiedzianych przyjmiemy...

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Zyskujemy czas

Mamy dwa pokoje a w nich:
- salon dla gości
- zaraz obok, jakieś trzydzieści centymetrów - pracownia Uli
- na lewo, metr od pracowni Uli - pracownia Franca
- za plecami Franca, siedzącego nad Historią Cesarstwa Bizantyńskiego w swojej pracowni jest bawialnia Basi
- która ma dwa kroki do centrum audio
- znajdującego się w sąsiedztwie czytelni połączonej z barkiem, jak przystało na prawdziwą czytelnię dla koneserów.

Po dłuższej wycieczce korytarzem, która dla osoby przyzwyczajonej do przestrzeni wyżej wymienionych może być poważnym dystansem, na który już bierze termos i kanapki, mamy strefę sypialni, a w nich:
- sypialnię Basi
- zaraz obok sypialnię rodziców Basi
- sąsiadującą z garderobą
- oraz z najnowszym wynalazkiem ochrzczonym jako spiżarka na książki, przeznaczenia której możecie sami dociekać, a która znajduje się za drzwiami do sypialń i składa się w większości z kartonów wypchanych literaturą, poukładanych w zgrabny stosik wysokości dorosłego człowieka.

Cały ten geograficzny przewodnik można oczywiście traktować jako zaproszenie, bo skoro już ktoś czyta naszego bloga, to musi nas znać chociaż odrobinę, inaczej umarł by z nudów; tym samym jest spora szansa, że też go znamy, a to już drzwi otwarte i galopująca polska gościnność. Docelowo chcieliśmy jednak w ten skomplikowany sposób wyrazić nasze zaskoczenie, jak wiele można zyskać czasu ograniczając własną życiową przestrzeń. Mniej powierzchni = mniej sprzątania = łatwiej złapać dziecko. W zasadzie o to chodziło, tylko się jakoś rozwlekło...

środa, 11 sierpnia 2010

Postęp?

Przesuwamy niewidzialną granicę współpracy - ja i Basia. Najpierw dziecię potrafiło wyć ponad godzinę, po czym padało ze zmęczenia. Teraz zadowala się ledwo dwoma kwadransami. Co prawda dokonuje przy tym wyczynów ekwilibrystycznych, które można by odczytać jako chęć rzucenia się ze schodów z żalu za matką, wystarczy jednak morze cierpliwości i sytuacja opanowana.

Wydaje mi się, że na potomstwo jest określony czas. Taki, kiedy człowiek ma dość siły, by dzielić ją między siebie, partnera, dziecko, pracę, hobby i resztę świata; do tego chęci, by to wszystko wychodziło dobrze, by dało się ogarnąć i dawało przyjemność. Żeby nie było ani za wcześnie, kiedy odczuwa się brak doświadczenia, ani za późno, kiedy doświadczenie może stanowić kłopotliwy balast. Z każdego wieku rodziców może wyjść inne dziecko. O trafności wyboru można dowiedzieć się już po dwudziestu latach.

sobota, 24 lipca 2010

Przepoczwarzanie

Te wakacje nie należą do kategorii wakacje stulecia. Z zazdrością patrzymy na tych, którzy skoczyli tysiąc kilometrów na zachód i teraz podziwiają zaułki Barcelony. Jeszcze większą nostalgię wzbudzają w nas bohaterowie, którzy na przekór utartym schematom potrafią trzy czwarte roku pracować, aby pozostałą jedną czwartą - nie. My co najwyżej operujemy w zakresie wolny weekend nad jeziorem.

Tymczasem wakacje nam umykają jak muchy ze słoika. Nieporadnie łapiemy niektóre, szybko obfotografujemy żeby pamiętać, że jednak czasami się udało, po czym przechodzimy do porządku dziennego, zmiany mieszkania, pracy, budżetu i ogólnego przepoczwarzenia, w którym na urlop po prostu nie starcza miejsca.

środa, 14 lipca 2010

Prowizorka kręgosłupem istnienia

Nie ma nic trwalszego. Zasadzone dwadzieścia lat temu przez mojego ojca krzewy, które miały tylko dobrze wyglądać przez kilka miesięcy, są dzisiaj dużymi drzewami. Ząb, ułamany przez mamę tuż przed jej studniówką, został zreperowany kiedy ja poszedłem na studia. Przerażająca jest moc działań prowizorycznych, przerażająca długotrwałą skutecznością, o którą można się potykać, ale póki działa - nikt jej nie ruszy.

Goście są przydatnym czynnikiem mobilizującym do zrobienia rzeczy odkładanych od dawna. Wreszcie można posprzątać to, co leży tygodniami i zaczęło już pokrywać się pleśnią, naprawić co zostało urwane jeszcze na wiosnę albo wyrzucić co powinno być już wieki temu wyrzucone. Wtedy też z niepokojem oglądamy stworzone do tej pory prowizorki, chowamy do szafek te, które da się schować, a o pozostałych informujemy czem prędzej, co by nikomu nie napędziły stracha lub nie wprawiły w atak nerwowego chichotu, nie daj bóg.

Flagową prowizorką, którą po każdych odwiedzinach postanawiamy raz na zawsze przerobić na coś bardziej atrakcyjnego (i z całą pewnością mniej trwałego) jest słuchawka od prysznica, a właściwie jej brak, czyli smętny wężyk sikający wartkim strumieniem ku uciesze Basi i rozpaczy tych, którzy potem muszą ratować łazienkę przed potopem. Miał tak działać tydzień, a że do Castoramy mamy 10 minut piechotą - działa od marca.

Zaraz po nim jest patelnia, w której urwaną rączkę zastępuje rączka od pilnika do drewna. Zamocowana na potrzeby smażenia naleśników, okazała się niebywale poręczna i tak niezawodna, że z powodzeniem można by ją opatentować.

Przebłyski geniuszu, zawarte w rozwiązaniach tymczasowych, mają w sobie całą poezję codzienności. Nie dość, ze są praktyczne, to jeszcze z zasady unikalne. I doskonale bawią, kiedy już wyjdą z użycia.

czwartek, 10 czerwca 2010

Wanienka

Wydaje się takim prozaicznym przedmiotem. A jednak - ma swoje drugie dno! Jako młodzi rodzice nabyliśmy ją tuż przed urodzeniem się Basi, i chyba żaden inny zakup nie okazał się tak wielofunkcyjny i uniwersalny.

Z racji swej pojemności wanienka znakomicie sprawdza się jako pojemnik na suche pranie. Sama z siebie jest lekka, łatwo ją chwycić, a do tego kształtem mieści się znakomicie w zakamarkach łazienki, gdzie w jednym z kącików może kwitnąć długimi tygodniami zanim ktoś się wreszcie zlituje i poprasuje tą górkę ubrań. Nie oznacza to absolutnie, że przez cały czas dziecię nie zażywa kąpieli. Po prostu bezczelnie przewalamy pranie z powrotem po zakończonych ablucjach.

Wanienka jako zbiornik do czyszczenia przedmiotów. Niezastąpiony. Nic się nie wylewa, nie przechyla, miejsca jest dość żeby pomieścić całą armię bretońską. Albo wyjątkowo brudne trampki.

Wanienka transportowa. Na wyprawy do rodziny i znajomych, nie ma nic smerfniejszego niż zapakować się do wanienki. Wzbudza ogólną wesołość przy zachowaniu walorów praktycznych.

Ponoć po tym, jak dziecię zmieni rozmiar, wanienka jest niezastąpiona do rozrabiania farby. Albo wyciskania wina. Zależnie od osobistych preferencji.

Wanienka, o czym wie niewielu, ma też funkcje czyszczące. Kiedy Ula wylewa z niej wodę po kąpieli, cała łazienka jest tak wesoło utopiona, ze nie pozostaje nic, tylko wziąć szmatę i wyszorować podłogę. Do czysta.

środa, 26 maja 2010

Współczesne plemiona łoweicko-zbierackie

Mamy niezaprzeczalną przyjemność obserwować procesy historyczne zmierzające ku powstaniu nowego plemienia na naszych ziemiach - Powodzian.  Rezydują głównie na terenach zalewowych, podmokłych, w najgorszym wypadku w pobliżu lokalnych cieków i strumieni. Charakteryzuje ich wysokie poczucie wspólnoty pomimo dość rozproszonego osadnictwa. 

Powodzianie nie są plemieniem agresywnym, jednak szybko zdobywają coraz większe wpływy, zarówno w kraju jak i za granicą. Ich siła tkwi w mocy żywiołu, który za nimi stoi. Potrafią w znacznym stopniu wpływać na budżet państwa, lokalną gospodarkę i produkcję; przy odpowiedniej kampanii są doskonałą kartą atutową do dyskredytowania aktualnego rządu.

Wymagania dotyczące dołączenia do plemienia nie są wysokie. Należy zgromadzić jak największą ilość dobytku na terenie uznawanym przez tradycję ludową za zalewowy, po czym czekać. Jeśli w ciągu piętnastu lat woda zabierze ci wszystko - jesteś w klubie! Dzieci z gimnazjów w całej Polsce dostaną wolne aby prowadzić dla ciebie zbiórkę pieniędzy na rozpoczęcie wszystkiego od nowa.

Do walki z Powodzianami zmobilizowano ogromne siły, uruchomiono wielkie źródła pieniędzy i poniesiono klęskę. Wspierani przez nieujarzmioną naturę Powodzianie prowadzą swój marsz ku zwycięstwu, całkowitemu pokryciu świata powodzią, wytworzeniu błon pławnych u rąk i nóg i budowie żeremi w miejscu osiedli domków jednorodzinnych. Wszystko wskazuje na to, że im się uda.

środa, 17 lutego 2010

Nie ma mnie

To znaczy jestem owszem, ale offline, czyli trochę jakby mnie nie było. Zima odcięła nas od świata i mimo że wieża ratusza wystaje ponad śniegi, to sygnał dociera do nas niechętnie. Nie narzekam na zimę, nic z tych rzeczy, niech narzekają radiowi malkontenci. Owszem - radia słucham - taki mój kontakt ze światem. Z niego dowiedziałam się, że na Zieloną górę padł blady strach ("śnieżnoblady"?). Ponoć kobiety nie wychodzą po 15 z domu, a wszyscy mówią tylko o jednym. O gwałcicielu.
Wiem to, bo słyszałam dziewczynę, która wypowiadała się dla radia (Zetki bodajże) a jej koleżanki kiwały głową na potwierdzenie. Kiwania słychać na antenie nie było, ale w eter i tak poszedł czytelny przekaz. Wszyscy się boją. Czekałam żeby dziennikarz podszedł do mnie, ale nie dane mi było.

Szkoda, bo chciałam mu powiedzieć, że nie wszyscy w Górach Zielonych upadli na głowę. Nie boję się i bać się nie zamierzam! Żeby jeden facet miał zastraszyć całe miasto? O nie! Chociaż oczywiście ja też jestem ostrożniejsza, bo nigdy nie wiadomo...

Tyle chciałam do mikrofonu, a że się nie udało, to ulżyłam sobie na blogu.

niedziela, 31 stycznia 2010

Jak tam wasze sople?

Bo nasze trzymają się świetnie. Ten gigant po prawej ma chyba ze dwa metry i wcale nie boi się wiosny.

sobota, 19 grudnia 2009

Nie ma jak na własnym :)

Można zadawać sobie pytanie, po co wynajmujemy mieszkanie, skoro można coś kupić na fajny kredyt. Oto odpowiedź.

wtorek, 24 listopada 2009

Przecież i tak nie pracujecie w taką pogodę...

Ku pokrzepieniu :)

Dla tych, co marzą o ciepłych krajach:


Zdjęcie z pixdaus.com.

środa, 23 września 2009

Melancholia życia Bombilli

W psim świecie zapanowała wielka niepewność. Ogon, kiedyś dumnie podniesiony, znów zwisa smętnie, jeśli nie jest całkiem podkulony. Czasem merda nerwowo, ale tak bez przekonania, nie licząc na zbyt wiele.

Zniknął dywan, zwinięty w rulon pod ścianę, aby zrobić miejsce dla zapełniających się książkami kartonów. Dywan był najlepszym miejscem do psiej zabawy, a jeszcze wrogie pudła, pachnące obcymi i nie wróżące nic dobrego...

Spacery skróciły się do minimum. Żadne tam przygody, żadnych nowych znajomych i rzucania patyka. Nawet wiewiórki jakieś inne, nie żeby mniej kuszące, ale takie niedostępne.

Najgorsze jest w domu. Częściej wpadamy na nią, nadeptujemy i szturchamy niż wołamy, żeby podrapać. Łazi za nami krok w krok (może spodziewa się, że do czegoś będzie pomocna?), zaczepia, przynosi najlepszą skarpetę z kolekcji - a tu nic, pan poklepie, pani muśnie dłonią, tyle. Do tego jeszcze ciągle karzą jej jeść te wstrętne psie chrupki, jakby nie mieli kiedy pojść po kawał mięcha!

poniedziałek, 14 września 2009

husta cena odrazu z wysyłkom

Szukam chusty do noszenia dziecka. Jak wiadomo, albo i nie, dzielą się one na kilka rodzajów, co dość utrudnia wybór i na dodatek są drogie. Przeszukuję więc różne strony z rzeczami dla dzieci, bo może trafi się jakaś używana i tania. Zaczęłam od serwisu mojeciuchy.pl, który to serwis wcześniej zaopatrzył mnie w masę dziecięcych ubranek. Pełna nadziei sprawdzam, czytam i co? I oczom nie wierzę...

husta cena odrazu z wysyłkom

Opis:
super husta do noszenia dziecka do 30 kilo dziecko do 9 miesiąca morze leżeć a potem ujż w pozycji siedzącej, pozwala karmić dyskretnie w tłocznych miejscach.

Procedura zwrotu towaru:
Oddaje pieniążki gdy komuś się nie spodoba to co spszedałam. Zawsze staram się w miare szybko wysyłać paczki.

Wystawiający: Jestem 19 letniom mamom. Bardzo lubie pomagać innym osobom.



Przerażona literackim stylem patrzę na zdjęcie sprzedawcy:


Uff... A już myślałam, że wszystkie te błędy popełniła jakaś osoba, która nie daj boże, skończyła już podstawówkę. Na szczęście to tylko ta mała dziewczynka. Kamień spadł mi z serca.

piątek, 14 sierpnia 2009

Aby łyknąć trochę sierpnia

spotykamy Pliszkę i Gądków.

Zostawiamy nerwowe poszukiwanie mieszkania. Dziecię kopie, co nieodwołalnie przywodzi na myśl, że gdzieś kołyskę mu trzeba wstawić, potem biurko a kto wie czy nie łóżko piętrowe. Stąd przeprowadzka, znów meble w górę i w dół, i ewidentnie niektóre tego nie przetrwają. Już jesteśmy tym zmęczeni, a co będzie dalej wiemy doskonale, więc niemoc dopada podwójnie.

Zostawiamy kredyty, znaczki skarbowe, twarde negocjacje. Obkładamy się książkami, won laptopy, mamy super świeże planszówki! Znamy zbawienne skutki wielogodzinnego młócenia w dobre gry, po których wstajesz i nie wiesz gdzie do końca jesteś. Taka forma odreagowania, kiedy umysł szaleje całkowicie odciążony z powszedniości, ech, co tu dużo. Lepsze jest tylko wielogodzinne rąbanie drewna.

czwartek, 21 maja 2009

Kącik beznadziejnych sportów

Przyglądam się od dwóch tygodni telewizorowi, a tam panowie ścigają się cały czas w lewo. Nudne do obrzygana, a ponoć to przecież folklor Gór Zielonych.

Piłka kopana też nie lepsza. Gdyby chociaż była drewniana, jak u Majów. Nie byłoby żadnych dogrywek, że nie wspomnę o karnych.

Piłka ręczna straszy. Jak widzę torpedy, zdolne rozerwać siatkę w bramce, które puszczają co niektórzy zawodnicy, to zęby mnie zaczynają boleć. Śmierć na miejscu, lej po bombie.

Być może jestem abnegatem sportowym, ale wybieram puszczanie latawców.

wtorek, 14 kwietnia 2009

Fragmenty rekolekcji gądkowskich cz. I

... siedzę na ławce i obserwuję nadchodzący zachód słońca. Jezioro spokojne, szumi lekko wiatr w koronach drzew. Niedaleko jakieś buraki pokrzykują przy ognisku, wieś tańczy wieś śpiewa, wieś przyjeżdża Audicami i BMkami nad wodę. A obok wiadro martwych ryb.

Początkowa planowałem napisać wesołą refleksję, o wędkarzach, rybach i własnej rodzinie. Usiadłem jednak na chwilę przy łowiącym bracie i tak mi obrzydł ten cały "sport", że już nic, tylko paszkwila a przynajmniej dramat. Nie ma to, jak zarazić umiejętnie rodzinę pasją.

Wędkarstwo - idea
Łowienie ryb w gruncie rzeczy nie ma dla mnie sensu. Ani to potrzebne do przeżycia, ani kontakt z przyrodą, ani sport wesoły i drużynowy. Ryby z dużą łatwością możemy kupić gdzie bądź, ot, w lokalnym Sumie, i niekoniecznie muszą pochodzić z delty Mekongu. Jak ktoś się uprze, to nawet na Allegro widziałem, więc przykro mi, ale ten argument odpada.
Kontakt z przyrodą można mieć i bez kija z kawałkiem sznura. Szczególnie, że znaczna ilość wędkarzy dokonuje sabotażu ekologicznego, wybierając coś z szerokiego wachlarza dodatków począwszy od papierosów, a na przenośnym radiu skończywszy. Rozumiem jednak, że siedzieć na łódce i kontemplować przyrodę to nuda, dlatego ludzkość wymyśliła takie dobrodziejstwa jak książki, aparaty fotograficzne i towarzystwo bliźnich. Jeżeli to nie wystarcza, czas zastanowić się nad wybraniem nazwy dla swojej nerwicy.
O wędkowaniu dla sportu nawet nie wspomnę. Widok kilkudziesięciu facetów, opatulonych w kurtki, rękawice i szaliki, ślęczących nad dziurą wyrąbaną w lodzie aby dorwać jakieś bydle o wadze poniżej kilograma, jest dla mnie sportem dość miernym.

Wychylam się znad ekranu laptopa, a ojciec, całkiem nieświadom dramatycznego tematu, z jakim się mierzę, pyta niewinnie: Ładna, co? - po czym wyjmuje śniętą płoć z wiadra.

Wędkarstwo - to się leczy
Łowiących ryby można podzielić na dwie podstawowe grupy: nieszkodliwych amatorów i niebezpiecznych maniaków. Do amatorów nic nie mam, a wręcz ich popieram. Trzeba mieć przecież jakieś małe pasje i dziwactwa. Maniaków jednak wolę unikać, bo albo oni mają mnie za skończonego durnia, albo ja na nich patrzę jak na dewiantów. Wydaje mi się dziwne zrywanie przed świtem po to, aby przynieść półtora kilo ryb, trzy czwarte ledwo klasyfikuje się do brania a ile frajdy ze skrobaniem. Dziwne wydawanie kopy pieniędzy na silikonowe gluty, mające jakoby zapewnić gigantyczne brania, zanęty idące kilogramami do jeziora, haczyki, spławiki i żyłki regularnie zrywane w okolicznych szuwarach. A to wszystko dla jakiejś chorej idei, ambicji lub nienasycenia...