Pan Henryk miał sumiaste wąsy, na które współcześnie mogą pozwolić sobie wyłącznie strażacy, oraz brzuch, wyprzedzający go w drzwiach o dobre 20 centymetrów. Jego głowa była zdominowana łysiną, zaczynającą się w zasadzie tuż nad wąsami, a kończącą poniżej potylicy, okoloną brązowymi zastępami długich włosów. W wyrazie twarzy było coś, czego nie potrafiłem rozpoznać od razu, a wyszło potem, wraz z wielkim zdziwieniem i wielką klęską.
Przyszedł do sklepu z kolegą po jakieś mało istotne drobiazgi. Kolega, szczuplejszy choć uboższy w górne jedynki, rozglądał się, podpytywał, żartował, pan Henryk zaś snuł się spokojnie po sklepie, omijając miękkimi łukami załomy, nie zatrzymując się przed żadną gablotą zbyt długo. Zaczepiany - potwierdzał ruchem głowy, w którym było nieśmiertelne zezwolenie, wielkie tak nieulegające wątpliwości, oczywiście, że tak, nie inaczej, wielkie ręce strażaka mogą zniwelować wszelkie przeciw. Przedmiot dyskusji był mu z gruntu obojętny.
Tragi zostały dobite, towar zmienił właściciela i panowie ruszyli do wyjścia. Pan Henryk, z nogą zatrzymaną w pół kroku, zamarł nagle, kolega już wyszedł, stanął przed sklepem - Heniu, idziesz?!
Henryk nie szedł. Jego uwagę totalnie i w zupełności pochłonęła kula. Kula była wyłączona, kolorowe szkiełka nie błyskały, wielka głowa stała nieruchomo, upchnięta w kącie sklepu, pozostałość po asortymencie z zeszłego sezonu. Henryk zamarł, i zamarło z nim wszystko, zamarłem ja wpatrzony w zwalistą postać, kolega czekający przed sklepem, muzyka i głosy przechodniów. Zamarła noga wpół kroku, dłoń ściskająca wilgotną od potu gazetę, mucha zamarła na gorący od słońca parapecie. - Czy można... ją włączyć? - Zapytał cichutko pan Henryk głosem zarezerwowanym dla spowiedzi.
Włączyłem. Kula chybotliwie rozkręciła się, kiwając przez chwilę na prawo i lewo, kolorowe plamki zatańczyły na ścianach. Pan Henryk stał, ręce złożył jak do modlitwy choć gazety nie wypuścił, plama wilgoci zaczęła się poszerzać, usta rozsunął bezwiednie, wpatrzony w wirujące refleksy. Staliśmy tak we trójkę, kolega widocznie nie znał tej strony pana Henryka, ja nie znałem tego działania kuli, niedowierzanie mieszało się z nabożnym skupieniem. - Co, Heniu, kulę chcesz kupić? - zapytał kolega, a Henryk drgnął, z wyrazem bezbrzeżnego zdziwienia przeniósł wzrok na mnie, potem znów na kulę, nabierającą coraz większej prędkości. - To ona jest na sprzedaż? - bardziej stwierdził niż zapytał, a było w tym zdziwienie osoby, której ktoś chce wcisnąć hostię, i to z kompletem opłatków gratis. Zanim do mnie doszło, że właśnie ja popełniam to świętokradztwo, bąknąłem - Tak, oczywiście, jeśli pan chce... - Pan Henryk spiął się w sobie, ruszył do wyjścia, i w jego nagle porwanej do działania masie, ruchach, grymasie twarzy było beznadziejne oburzenie, gorycz czterolatka, który usłyszał "A teraz, drogie dzieci, pocałujcie misia w dupę!"
2 komentarze:
to taki następny heniowy kwiatek do sklepów elektronowych.
efie , pięknie się czytało.
ech ech ,
faaaaaajne! pozdrowienia
Prześlij komentarz