Za dni ciepłych pod Sklepy Elektronowe przychodzi na szychtę pan Wacek, akordeonista. Pracę ma ciężką, ludzi dobrego serca niewielu, a repertuar od lat ten sam, więc biznes ledwo się kręci. W wystawionej miseczce, do której dzieci z chęcią wrzucają a dorośli dyskretnie omijają wzrokiem, zbiera się dziennie niewiele, wiadomo - kryzys dotyka wszystkie branże. Starcza na paczkę radomskich, może bułkę z kefirem, może wino.
Stoję w wejściu i obserwuję, bo co mogę innego robić. Pan Wacek gra potwornie, dźwięk przenika ściany i nie ma gdzie uciec, w książkę czy na zaplecze, zawsze przecieknie. Doświadczenie karze przeczekać, może do południa, potem pójdzie na drugą stronę deptaku. Może deszcz spadnie, i go przegoni? Deszcz spada, ciepłe płyty chodnika parują, a pan Wacek naciera ze zdwojoną siłą, jakby chciał powiedzieć: nie tacy próbowali...
Dzisiaj wyjątkowo mu nie idzie. Palce sztywno uderzają w klawisze, i melodie ograne tysiące razy łamią się po dwóch krzywych taktach. Pan Wacek przygląda się tym cherlawym tworom, jak na koślawych nóżkach paradują przed nim, słabe jak ledwo co urodzone cielaki. Patrzy na nie tępo, głowa mu się kiwa, nie rozumie jak coś takiego, bezkarnie, mogło powstać w jego akordeonie, więc z furią atakuje do nowa, ten sam uparty fragment. Cielaki padają pokotem, stratowane przez stado ryczących bawołów, stado pędzi, nie wyrabia na zakręcie i roztrzaskuje się na przechodzącej dziewczynie, konkretnie na jej nogach, dźwięki się rozpełzają, już nie pilnowane.
1 komentarz:
świat pana wacka wyraźnie istnieje, ma pewnie swoje gwiazdy , czarne dziury; nie każdy jest władny zrobić swój własny wszechświat.
a jego to jeszcze podgryza twój.;
jedyna nadzieja ,że to świat wędrowniczek
Prześlij komentarz