... czyli pierwsze wrażenia z bicia rekordu Guinnessa w Hey Joe, Wrocław 2009 r.
Na rynku powinno być najwięcej gitar. Taka okazja, ludzie zjeżdżają z całej polski, tłuką się pociągami, niektórzy już nie mogą i muszą salwować się trunkami procentowymi. A tu masz, wedle moich obserwacji było więcej aparatów, kamer i wszelakiego podobnego badziewia. O ile gitary posiadali tylko zainteresowani, o tyle aparaty mieli zarówno oni, jaki i rzesze gapiów. Gdy gitary poszły w górę, ku czci i pamięci Jimmiego, w górę ruszyło po dwakroć aparatów, już nie wiadomo ku pamięci czego. Chyba własnej, potwornej manii utrwalania. Czego się nie nagra, tego nie pamięta. Każdy zrobi fotę, będzie miał dowód na obecność, trofeum z polowania, coś jak zbieranie muszelek. Wszystkie lądują w koszu po wakacjach.
3 komentarze:
F. napisał posta, a tymczasem karkówka spaliła się doszczętnie. Znów okazało się, że literatura nie kombuje się z szarą rzeczywistością (a może tylko literaci?).
ty trzymałeś aparat i widziałeś też tylko takich podobnych. ja miałam wiosło ; ap. fot., kamer, nawet nie dostrzegłam, była muzyka i granie. ale przez tych gapiów nawet nie doszłam w pobliże barierek, do środka to już nawet nie było co marzyć.
myślę, że za rok będzie mniej ludzi, bo to wszystko przez deep purpli.
ciekawe, czy jak jutu dałoby koncert , to też taki efekt by był?
o jutu napiszę jak zobaczę. A to już blisko, coraz bliżej...
Prześlij komentarz