wtorek, 14 kwietnia 2009

Fragmenty rekolekcji gądkowskich cz. I

... siedzę na ławce i obserwuję nadchodzący zachód słońca. Jezioro spokojne, szumi lekko wiatr w koronach drzew. Niedaleko jakieś buraki pokrzykują przy ognisku, wieś tańczy wieś śpiewa, wieś przyjeżdża Audicami i BMkami nad wodę. A obok wiadro martwych ryb.

Początkowa planowałem napisać wesołą refleksję, o wędkarzach, rybach i własnej rodzinie. Usiadłem jednak na chwilę przy łowiącym bracie i tak mi obrzydł ten cały "sport", że już nic, tylko paszkwila a przynajmniej dramat. Nie ma to, jak zarazić umiejętnie rodzinę pasją.

Wędkarstwo - idea
Łowienie ryb w gruncie rzeczy nie ma dla mnie sensu. Ani to potrzebne do przeżycia, ani kontakt z przyrodą, ani sport wesoły i drużynowy. Ryby z dużą łatwością możemy kupić gdzie bądź, ot, w lokalnym Sumie, i niekoniecznie muszą pochodzić z delty Mekongu. Jak ktoś się uprze, to nawet na Allegro widziałem, więc przykro mi, ale ten argument odpada.
Kontakt z przyrodą można mieć i bez kija z kawałkiem sznura. Szczególnie, że znaczna ilość wędkarzy dokonuje sabotażu ekologicznego, wybierając coś z szerokiego wachlarza dodatków począwszy od papierosów, a na przenośnym radiu skończywszy. Rozumiem jednak, że siedzieć na łódce i kontemplować przyrodę to nuda, dlatego ludzkość wymyśliła takie dobrodziejstwa jak książki, aparaty fotograficzne i towarzystwo bliźnich. Jeżeli to nie wystarcza, czas zastanowić się nad wybraniem nazwy dla swojej nerwicy.
O wędkowaniu dla sportu nawet nie wspomnę. Widok kilkudziesięciu facetów, opatulonych w kurtki, rękawice i szaliki, ślęczących nad dziurą wyrąbaną w lodzie aby dorwać jakieś bydle o wadze poniżej kilograma, jest dla mnie sportem dość miernym.

Wychylam się znad ekranu laptopa, a ojciec, całkiem nieświadom dramatycznego tematu, z jakim się mierzę, pyta niewinnie: Ładna, co? - po czym wyjmuje śniętą płoć z wiadra.

Wędkarstwo - to się leczy
Łowiących ryby można podzielić na dwie podstawowe grupy: nieszkodliwych amatorów i niebezpiecznych maniaków. Do amatorów nic nie mam, a wręcz ich popieram. Trzeba mieć przecież jakieś małe pasje i dziwactwa. Maniaków jednak wolę unikać, bo albo oni mają mnie za skończonego durnia, albo ja na nich patrzę jak na dewiantów. Wydaje mi się dziwne zrywanie przed świtem po to, aby przynieść półtora kilo ryb, trzy czwarte ledwo klasyfikuje się do brania a ile frajdy ze skrobaniem. Dziwne wydawanie kopy pieniędzy na silikonowe gluty, mające jakoby zapewnić gigantyczne brania, zanęty idące kilogramami do jeziora, haczyki, spławiki i żyłki regularnie zrywane w okolicznych szuwarach. A to wszystko dla jakiejś chorej idei, ambicji lub nienasycenia...

17 komentarzy:

Ula pisze...

Tylko niestety kochanie, czekać na przesyłkę z Allegro w głuszy trochę było by ciężko (szczególnie w święta), a nic nie zastąpi świeżej rybki z patelni. W dowolnych ilościach.

Franc pisze...

Nie dam się sprowokować tak tanią podpuchą. Poza tym powinnaś podejść do tego z większą dozą szacunku. W twoim wypadku to trochę bratobójstwo.

mania szewska pisze...

mi się raz zdarzyło. no, może dwa. albo trzy. wędkowanie. w dość oszłomowy sposób, chyba jak wszystko co robiło się w liceum;D

pola pisze...

Zgoda zawsze jest krótka:-)
Masz racje w 98%
Te 2% zostawiam na Tate;)

thymir pisze...

raz w roku moczenie kija w pliszce
to taka kontemplacyjna radość ( może nie dla wszystkich, hmm), a jak jeszcze nie biorą, to pełne szczęście.

pola pisze...

z taką pełnią szczęścia oczywiscie się zgadzam.
poza tym...ryby lubię...jeść. niestety :-)

mania szewska pisze...

jak nie biorą to jest mniej zmartwień;) jak biorą to trzeba kombinować, jak je z haczyka zdjąć...

jesiotr pisze...

kawior to życie nienarodzone

Zbulwersowany pisze...

Ale żeby z laptopem do Gądkowa? Za to powinni karać! Może nawet publiczną naganą na apelu w przedszkolu ;P

pola pisze...

z laptopem do Gądkowa...nie jest to niewątpliwie "drzewo do lasu", więc nie widzę przeszkód...zwłaszcza, że potem jest co poczytać. "Jestem na tak"-nienajmądrzejszy tytuł takiegoż filmu :-)

pola pisze...

Do Uli: a Poniedzielski się ...poniewiera i 35 też;-)
Dzięki, jesteś cudna!!!
W najbliższych dniach odbiorę, daleko mam baaaardzo :-)))))

Ula pisze...

pola: do usług, polecam się na przyszłość :)

Ula pisze...

Zbulwersowany: właśnie w Gądkowie laptop nabiera właściwego kontekstu, roztacza niczym nie zakłócony blask. Najpierw spacerek w lesie, potem laptopowa aktywność, a na deser świeżo usmażone rybki.
YES YES YES

Zbulwersowany pisze...

Nie będę bronił piękna natury, bo ono broni się same, ale moim, skromnym zresztą zdaniem, laptop na pomoście w Gądkowie jest niczym buldożer pędzący po Amazonii.

pola pisze...

taki mały laptop, a ile namiętności wzbudza. mi się nadal podoba nawet na pomoście w Gądkowie.
Bo to pejzaż stały jest..Gorzej gdyby go zawlec np. na Krzesanicę lub Wielką Raczę :-)

Ula pisze...

Czas w Gądkowie płynie powoli, starcza go na wszystko, co tylko chcemy.

thymir pisze...

jakbym jechała na pół roku do gądkowa, to wtedy bez laptopa cieńko. 3 dni to lakmus dla uzależnionych.
a jakby siedzieć już te pół roku, to bez sieci, wnyków, itp. , bez zbierania jagód, orzechów i wiewiórek, to też cieniutko.
oczywiście jest jeszcze pizza.