poniedziałek, 29 września 2008

Era Nowe Horyzonty - przeprowadzka.

Walka na dziś dobiegła końca. Wziąłem się za bary z worem pełnym obuwia, zadając sobie pytanie skąd? skąd do cholery tyle butów w naszym domu? Pokonałem zwały gratów, które poprzedni właściciele zostawili pod hasłem: użyjcie lub wyrzućcie. Nasze nowe mieszkanie powoli nabiera przytulności.

Teraz spijam zasłużoną herbatkę z dzikiej róży, podsłuchuję nowo odkryte radio Index, które co rusz zaskakuje odwagą w doborze repertuaru, i zalegam na legendarnej Bordowej Sofie, co tyle już widziała, i jeszcze jej mało. Po prawej mam widok na Stare Miasto, dachy z czerwonej dachówki i wieże kościołów, przede mną balkon, przez który zagląda bluszcz.

Przeprowadzka jak przeprowadzka - kilka ofiar, naderwane ścięgna, obite żebra itp. Czyli udana. Mieszkanie na drugim piętrze różni się od mieszkania na piętrze pierwszym zasadniczo wysokością, na którą trzeba wtargać czterdziesty czwarty karton oznaczony złowieszczo jako "Ksionszki". I uwierzcie, każdy stopień ma znaczenie, kiedy, jak to określała Alina, ręce ma się już po kolano w dupie.

Potem niezawodna parapetówa, chyba pierwsza w naszym dorobku mieszkalnym. Wypełniliśmy ściany zapachami pizzy, gruzińskiego wina i śmiechem, aby z rana powitać je już jako swoje, już znajome bo przecież przeżyte, związane wspomnieniem i basta, jesteśmy w domu.

Mieszkanie ma dwa poziomy. Na dole kuchnia i salon, jasny i przestronny, jeszcze trochę pusty, ale to efekt życia na dwóch pokojach, życia w kompresji. Na górze jest czyste szaleństwo powierzchni, trzy pokoje i garderoba, nareszcie wolność od szaf w sypialni! Górę z dołem łączą schody, takie wiesz, drewniane i skrzypiące, doskonałe do wiązania butów, zakładania skarpet i sennego siedzenia z lampką wina. A propos wina, toast wybornym Bodega Cortes za naszą pierwszą rocznicę. Nasze zdrowie, i Wasze, a jakże.

Zmęczona Ula wciska się na sofę obok mnie, zmęczona Bomba zalega z sapnięciem pod schodami, na swoim nowym legowisku. Dla naszego psa dwa poziomy to spory stres, trzeba biegać po śliskich schodach, sprawdzać każdy zapach, tyle nowych pokoi to masa roboty. W dodatku obce podwórko, psy, Czarna Kocia Banda, nie ma lekko.

Po przeprowadzce dystanse do pracy uległy radykalnej zmianie - teraz ja mam trzy minuty, a Ula trzydzieści, spacerkiem rzecz jasna. Słyszałem już o zakładach, jak bardzo zdemoralizuje mnie taka odległość, i kiedy zacznę się spóźniać - w pierwszym, czy w drugim tygodniu? Bo to, niby, jeszcze chwilkę, przecież, zdążę, jeszcze kawka... Niedoczekanie wasze, dziś byłem przed czasem i taki stan rzeczy mam zamiar utrzymać!

czwartek, 18 września 2008

Wesołe gry na pustki w pracy

Są trzy rzeczy, które powodują, że ilość klientów od paru dni maleje i zatrzyma się pewnie na poziomie dwóch książek przeczytanych na tydzień:

1. Jesień
2. Wrzesień
3. Focus Park

1. Jest tak chłodno, że nikomu nie chce się z domu wychodzić, jakaś taka późno letnia niemrawość chwyta, co mogę zrobić dziś zrobię pojutrze, będę miał dwa dni wolnego;

2. Dzieci poszły do szkoły, za ostatnie pieniądze (rodziców) kupiły książki i flamastry, do tego trzeba im nowe buty i kto wie, co jeszcze, może na obiady będą chciały! Ogółem - byle do pierwszego;

3. Wczoraj otwarta galeria Focus Park, coś na wzór Pasażu Grunwaldzkiego; multikina i kawiarnie, wielka feta z Dodą jako główną gwiazdą, dzikie tłumy na otwarciu Mediamarktu, firmy dające pożyczki robią kokosy, zastaw się a postaw się, dzięki czemu pół Zielonej Góry kupiło sprzęt którego nawet w połowie nie potrzebuje. Teraz będą leżeć i sapać, zadowoleni i przekonujący samych siebie o słuszności posiadania nowego ekspresu albo laptopa, o Święta Potrzebo Konsumenta, módl się za nami.

Z tych to powodów uczęszczam aktywnie na sewisy z grami on-line, w przerwach od herbaty i Cortazara, bo ile można. Oto ciekawy zestaw rozrywkowy na środę:

- gra na przebudzenie - uroczo logiczne unikanie zgubnych skutków grawitacji. Pozwala wyjść ze stanu śpiąco-hibernacyjnego w coś na rodzaj pozaorów funkcjonowania

- prędkość ma znaczenie - coś na popołudnie, kiedy ruchy myszką są już płynne i refleks dopisuje, bo inaczej to nędza, panie, na pierwszym zakręcie...

- ostra jatka na wieczór - mój ulubiony sposób na ostatnia godzinkę w pracy. Te tony martwych zombie zawsze działają tak relaksująco ;)

wtorek, 16 września 2008

Praca nam błyszczy, trochę

Różnice pracy, jaką uprawiamy, to różnice świata, jaki w sobie nosimy.

Praca Ulexa to przede wszystkim studium zmienności, oparte o regularne poranki, ale z nadzieją na drugie śniadanie, bo przecież zdarza się, że nikt nie przyjdzie. Praca w Sklepach Elektronowych to pięknie wykrojony kawał czasu, równy bloczek 8h z maleńkimi rysami o smaku kawy lub obiadu.

Ulex ma nadzieje że, które się spełniają lub nie, ustalenia i zmiany planów zajęć, zmienne niezależne lub środowiskowe, niekoniecznie realne, ale potetencjaloność absolutnie wystarcza by poczuć różnice z dynamiką równika, prezentowaną w chłodnej piwnicy, odmierzaną kolejnymi stopniami od początku do kończa wyznaczonego czasu.

Mój zamknięty, przewidywalny w swym schemacie, świat, wydaje się pociągający zawsze wtedy, gdy Nieoczekiwane pojawia się u Uli, rzecz z gruntu obca w Sklepach, bo nawet niespodzianki są tu zawsze w jakiś sposób zgodne z regułami gry. Joga czaruje od chwili, gdy sinusoida przekracza magiczny poziom średniej, w rejonie której lewituję, wkraczając w obszary poza zasięgiem mojej pracy, szerokiego planowania i radosnej koincydencji dni niespodziewanie wolnych.

Jedno pozostaje wspólne - satysfakcja, panie, niezły kawał zadowolenia kiedy przychodzi ktoś i mówi - u was to najlepiej...

sobota, 13 września 2008

Konkurs literacki - bez sensu

Kiedy ktoś umiera - odpowiedział sędzia - nie trzeba czekać, aż jego śmierć nabierze mocy prawnej. Po prostu umiera, prokuratorze.

Może trzeba poczekać, aż zaśmierdnie, wtedy nabiera już silniejszej mocy, niż tylko prawnej?

W gruncie rzeczy miał to być konkurs literacki, jednak wizja, jaka pojawiła mi się w przebłysku prekognicji, przekonała mnie, że to bez sensu. Odpowiedziała by poprawnie Ula, bo widzi co czytam od kilku tygodni; Di, która książkę zmłóciła w jeden wieczór. Gdyby padło nazwisko Chacaltana kilku sprytniejszych Czytelników wygooglałoby natychmiast odpowiedź, z triumfem ogłaszając Czerwony kwiecień Santago Roncagliolo. Brawo, gratulacje, jestem pod wrażeniem itd. Szansa, że ostatnio ktoś przeglądający tego bloga czytał tę książkę z własnej inicjatywy jest tak mizerna, że postanowiłem oszczędzić wszystkim rytualnego zadęcia, i walę rozwiązanie razem z pytaniem, zgarniam główną nagrodę i heja do Argentyny albo przynajmniej na piwo do baru. Taki konkurs bez sensu, jak i dzień.

piątek, 5 września 2008

Sklepy Elektronowe - Znajomość rzeczy

- Dzień dobry, potrzebuję pilota.
- Tak, do telewizora czy innego sprzętu?
- Do telewizora, taki stary Panasonic.
- Mhm, a zna pan model?
- Nooo, taki mały, 14 cali, w kuchni stoi...

Uwielbiam precyzyjnych klientów, którzy wiedzą czego chcą.

czwartek, 4 września 2008

Pojedynek z ultra-piekarnikiem

Po odkryciu, że piekarnik działa dużo sprawniej, jak podłączyć go do prądu, zabrałem się za robienie in-door grilla, taki koncept na dzisiejszy obiad. Napakowałem mięsiwa, karkóweczka jak się patrzy, wetknąłem łaskawie wtyczkę do gniazdka, teraz to już łatwizna, myślałem, nawet nasz ultra-toster-wszystko-w-jednym da sobie radę. Zostawiłem go samego, dając wolną rękę, nie będę przeszkadzał specowi, w końcu wie, co robi, zajmę się raczej czynnym protestowaniem przeciw zbrojnej napaści, gruzińskie Saperawi z wdziękiem cmoknęło i wypełniło szklaneczkę, wytrawne niech go licho.

Po pierwszym łyku byłem już pewien, że Gruzini mają czego bronić, po drugim i nowym albumie Vlatko Stefanovskiego (ten, co to wiesz, gitara i Ucie me majko) rozgrzewałem palce nad klawiaturą, przy trzecim huknęło i zgasło światło. Przestaszona Bomba schroniła się pod stół, właściwy odruch chyba z czasów gdy jej przodkowie zamieszkiwali nory, ręce zawisły mi nad klawiszami a z kuchni nadpłynął swąd palonej instalacji, nieomylny znak, że tą drogą obiadu zrobić się nie da.

Ze spokojem egzorcysty wdrapałem się do skrzynki z bezpiecznikami i pstryknąłem na położenie "dom jasny". Uprzednio podziękowałem ultra-tosterowi za współpracę. Wyglądał na trochę urażonego, prychnął groźnie siwym dymkiem ale jakoś przebolał własną niekompetencję. Po paru chwilach pies ostrożnie wrócił na swoje posłanie, co oznaczało, że sytuacja się normuje i można już włączyć komputer. Karkówka tymczasem powędrowała do konwencjonalneg piekarnika, spiekła się znakomicie, ani krzyny surowizny, ach, potem trafiła na miejsce docelowe, a w połączeniu z winem miejsce docelowe zarządało sjesty, na którą to się udaję, sofo witaj, książko witaj, co za wieczór z przygodami!

poniedziałek, 1 września 2008

Dojrzały koniec lata

Wrzesień mnie irytuje. Durne są te mgiełki z rana, durne słońce ni to ciepłe, ni chłodne, niezdecydowane, że psia go mać; chociaż wieczory dopisują, wiadomo, że zimno i czegoś się bracie spodziewał? Wszystko wieje nudą dojrzałego lata, jak co roku ta sama nieroztropna obfitość, obrzydliwe marnotrawstwo soków, gnijąca rozrzutność przyprawia o mdłości, codzienność spływa cieplejszym (i durnym, Jezu jak durnym!) światłem, wrzosy na bukiety. Chce się to wszystko objąć, określić szczelnie albo zmieścić w misce i próbować, smakować się wrześniem, ale nie da rady, wiadomo było od początku, trzeba by w nim siedzieć, na pomoście, trawie, ławce chociaż, a nie wdychać dym z ogniska i mówić że się pali kubańskie cygara. A najbardziej durny ja sam, urzeczony powtarzalnością, która jest tak potwornie oklepana, że nawet z przymrużeniem oka patrzę na siebie zdziwiony i zawstydzony.

Minął pierwszy rok od naszego sprowadzenia do Gór Zielonych. Poznaliśmy okolicę, zapuściliśmy niepewne korzonki, lokujemy się w nowym, wygodnym i wielkim mieszkaniu. Spodziewamy się dnia następnego, sięgamy wzrokiem w przyszłość, mglistą i zmienną, ale bez wątpienia obiecującą.

Jeszcze coś krzepkiego chciałem, jeszcze coś o nas, o przyjaciołach na których można liczyć, o odkrywanych znajomościach i znajomych odkryciach; wspólnych gustach i rozbieżnych poglądach, winie, muzyce i dorzeczu La Platy. Ale wyszło tylko tyle, jakoś tak inaczej, chyba trochę nie bardzo, a może, kto wie: klik (najlepiej pobierz, bo otwiera się podle)