wtorek, 30 czerwca 2009

Ja się wcale nie chwalę

Wcale się nie chwalę, ale trochę muszę.
Spacerowałam już plażą na skraju Parku Wolińskiego, a teraz uciakłam z plaży z powodu nadmiaru słońca. Jest gorąco, objadam się owocami, rybami i goframi (z bitą smietaną i jagodami).
Jak już pisałam, nie chwalę się, tylko sama sobie zazdroszczę, że mi tu tak dobrze.

sobota, 27 czerwca 2009

Rozpoczynamy akcję URLOP

Plecaki spakowane, powoli docieramy do miejsca przeznaczenia. Ja z pewnym przeskokiem, nocuję we Wrocławiu, a jutro z rana ruszam nad morze.
Franciszek wyruszył dziś o 10 rano. Nie chcę tutaj psuć mu przyjemności opisania podróży, ale do tej pory jeszcze jadą.
Tak, zgadza się - rozjechaliśmy się po Polsce. Taki jest pierwszy etap naszego urlopu. Żeby się sobą nacieszyć trzeba się trochę natęsknić. Najlepiej tydzień, nie dłużej.
Drugi etap to wspólny wyjazd w jakże znaną nam i obłaskawioną dzicz. Tym razem nastąpiła pewna zmiana. Laptopy i inne "nieurlopowe" przedmioty zostawiamy w domu. O tym co dalej nie myślimy i nie mówimy.
A teraz zapraszam do wspólnego trzymania kciuków - oby się nam deszcz na głowy nie lał.

Misja ukończona



Na początku maja podjęłam się przeprowadzenia w Zielonej akcji propagującej jogę. Była to część ogólnopolskiej inicjatywy, byli zatem sponsorzy i nawet wzmianka w programie śniadaniowym TVNu. Na lokalnym rynku, że tak to nazwę, byłam jednak zdana na siebie - i jeśli chodzi o pozwolenia, i o reklamę. Dobrze, że ludzie mają kiepską zdolność przewidywania przyszłości, bo rzeczywistość zawsze odbiega od wyobrażeń. Wszyscy wyobraziliśmy sobie dobrą pogodę. Dwa razy z powodu deszczu zajęcia się nie odbyły. Jeśli chodzi o skalę ogólnopolską, to ponoć i tak dobrze. Wyobraziłam sobie również, że uda mi się nawiązać kontakt z innymi nauczycielami jogi z Zielonej, tak, aby tę akcję zrobić wspólnie. Wszystkie spotkania przeprowadziłam osobiście, czego bynajmniej nie żałuję.
Okazało się, że góry zielone mają dobry klimat na tego rodzaju przedsięwzięcia. Nie było problemów z pozwoleniami. Informacje ukazały się w gazecie, radiu i nawet w jakieś tajemniczej stacji telewizyjnej. Pewnego razu dwójka młodych ludzi uzbrojona w kamery i mikrofon przyszła, przeprowadziła ze mną wywiad, zadała kilka pytań i poszła. Ktoś spytał potem, skąd oni byli. A mi takie pytanie nie przyszło do głowy...
Dziś poprowadziłam ostatnie zajęcia. Przekonałam się, jak dużą frajdę sprawia mi robienie takich bezpłatnych, otwartych zajęć. Tylko, tak sobie myślę, że nie wróży to najlepiej mojej finansowej karierze. Na szczęście jest kryzys i takie bogacenie się jest już niemodne.

piątek, 26 czerwca 2009

Historie tuż przed podróżą - debel

Piątek, godzina szesnasta. Dzwonię do ojca mego, Hetmana Koronnego Spóźnień Wszelakich:
- Czołem padre, jak tam pakowanie?
- Aaa, no... ja właśnie łódź przypinam w Gądkowie. Ale mówię ci, jakie piękne niebo dzisiaj...
Zapada niezręczna cisza.
- ... a poza tym - ciągnie po chwili niezrażony ojciec - wykurzyłem te osy, co to ostatnio nas pogryzły. Olejem do pilarek zalałem im gniazdo! Ciekawe jak sobie teraz poradzą, cwaniaczki - słyszę dumę godną pogromcy lwów.

Piątek, dwie minuty przed dwudziestą pierwszą. Dzwoni brat mój, Arcymistrz Lekkości Bytu:
- Hejka Francu, co tam słychać?
- No nieźle, powoli się pakuję.
- Aha, no to może skoczymy na partyjkę bilarda, co? Mam taka fajną knajpkę upatrzoną...
- Eee, wiesz, ja tam jutro w góry jadę. Spakowany jesteś, że się tak niedyskretnie...
- Oj cholernie nudzi mi się, w telewizji nic nie ma, poza tym nie mam co pakować!

Dwa różne podejścia do tej samej sprawy. Skutek jednakowy: do południa zdążę jeszcze napisać dwa posty, zagrać we Władcę, pozmywać podłogi, po czym źli, pokłóceni i głodni wpadną brat z ojcem. Bez szczoteczek i ręczników.

Michael Jackson - le roi est mort...

Nigdy nie byłem szczególnym fanem Michaela Jacksona, ale jak dowiedziałem się z rana o jego śmierci to nie mogłem uwierzyć. Legendy nie powinny umierać, tylko znikać, tajemniczo i niespodziewanie. Jemu się prawie udało oszukać i starość, i siebie.

czwartek, 25 czerwca 2009

Wychodzimy z szafy trochę bladzi...

Nerwowe przygotowania do wypraw trwają. Odkopałem wczoraj mój plecak wędrowny, spojrzałem na niego krytycznym okiem i poczułem pewien niemy wyrzut na widok grubej warstwy kurzu, którą pokrył się w ciągu ostatnich paru lat. Podróżował ostatnio tylko w czasie przeprowadzek. Gdzie te czasy...

Odkryłem ogromną ilość sprzętu wyprawowego. Wraz z żoną mamy wiecznie nienasycony głód przygotowań do podróży, z których nic nie wychodzi. Specjalistyczne pokrowce, latarki, uchwyty na to i tamto, mapy dokąd tylko chcesz. Aż żal patrzeć. Jesteśmy otoczeni przez potencjalną możliwość wybrania się na najdziksze wyprawy, brak tylko jakiejś iskry bożej, która pociągnie nas za sobą raz i nieodwołalnie. Ciągle na nią czekamy.

Gdybyśmy zaś potrzebowali rady, zawsze mamy niezastąpioną Hydrę. Na przykład, mam wątpliwość co do pogody. Hydra odpowiada: wszędzie teraz pada. Jak byłem w Świnoujściu, to całe dnie padało, wiadomo, w czerwcu tak zawsze. W górach to w ogóle leje, że się nie da chodzić. - Pocieszony i uprzedzony umieszczam kurtkę wyżej w plecaku i sprawdzam impregnację butów. Sam z siebie Hydrant dodaje refleksje na temat przemijania: jak ten czas zapieprza. Już mamy czerwiec, wakacje - wiadomo, przelecą szybko, potem już wrzesień a to prawie zima! Tą zimą minie trochę zaskoczył, bo liczyłem na późne zbiory, winobranie chociaż, dziecko urodzone jesienią.

środa, 24 czerwca 2009

Wyglądamy urlopu jak żaby deszczu

Jeszcze tylko dwa dni. Wyciągamy z szafy buty górskie, płetwy, mapy i plecaki. Za jednym razem obskoczymy Bieszczady i Bałtyk. I to w tym samym czasie! Cud podziału, żona nad morzem a ja w górach.

Chodzimy na palcach w oczekiwaniu. Już nic nie warto zaczynać, bo przecież niedługo nas nie będzie. Lodówki nie zaopatrujemy, po co ma zostawać i się psuć? Brakuje tylko, żebyśmy posprzątali, popodlewali i zamknęli dom, czekając pod drzwiami do soboty.

Ważymy w myślach lektury: to za ciężkie klimatem, tamto grubością. Cuda kompresji dopiero się zaczną pod szyldem: jak zmieścić całą ambicję, wygodę i uniwersalność w plecaku? Podejrzewam, że mi pójdzie łatwiej, bo mam męski wyjazd i nikt nie będzie się dziwił, jak nie zabiorę ręcznika czy drugiej pary skarpet. Żona pakuje się za dwóch (dwie, dwoje) i nie jest lekko, że dyskretnie pominę rolę prowiantu.

Pozorujemy odcięcie od cywilizacji, co oznacza, że z sieci będziemy korzystać z kafejek (nad morzem) lub przez telefon (w górach).

sobota, 20 czerwca 2009

Bez Picarda też dają radę

Star Trek jest świetny!
Miało być długo, dogłębnie i wnikliwie, ale sobie sam każdy zobaczy i rozwinie.

Napomknę dyskretnie tylko o całkiem nowej jakości na pokładzie. Mamy poczucie humoru! Jest trochę zabawy konwencją, trochę przełamania sztywnych ram kolorowych trykotów, wesoły i niegłupi główny bohater. A jak pada: Będę monitować twoją częstotliwość - już wiemy, że Star Trek stary, a trzyma się nieźle.

Krucjata na śniadanie

Odprowadziłem z rana żonę, wyszedłem z psem, zjadłem śniadanie i pomyślałem: może zdobędę jakiś zamek? Włączyłem Twierdzę: Krzyżowca, poszło gładko, przed dziesiątą byłem już pogromcą dwóch wrogów, ich warownie legły w gruzach a kości rozszarpały wilki. Wyłączam, a gra się pyta: Udajesz się na spoczynek, mój Panie? Nie, cholera, do pracy!

poniedziałek, 15 czerwca 2009

Rekolekcje gądkowskie cz. 2 - dzicz

Po przyjeździe do Gądkowa zawsze jestem przekonany, że w takim miejscu mógłbym lekką ręką spędzić resztę życia. Zachłystuję się zielenią, błękitem przechodzącym w biel, wzburzoną powierzchnią jeziora; nawet górą drewna, którego nie ma kto porąbać. Potem przychodzą dni kolejne, impet opada w tempie geometrycznym, i sam już nie jestem pewien, czy to miał być Gądków, Gibraltar czy Lord Howe.

Pamiętam, jak całkiem niedawno ojciec mój uczył mnie kosić kosą. Miał przy tym wiele ubawu, bo do tej pory oglądałem kosę tylko na filmach lub w komórce jako relikt z ery przedkosiarkowej. Mówił mi: jak miałem osiem lat, mój kolega, Witek Podbierak, tak się kosą zamachnął że uderzył w ziemię, a z kosy zrobiła się harmonijka. Kurcze, pomyślałem, jak ja miałem osiem lat to potrafiłem skasować bilet w autobusie albo wcisnąć odpowiedni przycisk w windzie (dopóki się nie zaklinowała, co stało się traumą na długie lata). Kosa to ekwipunek z całkiem innego świata.

Siedzę więc, i uczę się dziczy. Ojciec do niej tylko wraca, a dla mnie to każdorazowo odkrycie. Zostawiam moje naturalne środowisko, bezpieczne nocne oświetlenie i opryski na owady. Zakładam stare spodnie i ciężkie buty, bo w dziczy trzeba się znorać, wytarzać, spocić i zmęczyć, tak aby po powrocie do domu czuć ją w mięśniach, na skórze, na dłoniach. Nie przejmuję się otarciami, ranami nabytymi w boju jeżynami, nie biorą mnie kleszcze czy brudne skarpetki. Bo za kilka dni, może nawet jutro, wracam do domu. Wszystko wyczyszczę, wypiorę, poleję woda utlenioną, odpalę laptopa i sprawdzę możliwe powikłania.

Przypuszczam, że dzicz istnieje dla mnie w tej chwili wyłącznie jako tymczasowość. Może sięgać tygodni lub nawet miesięcy, ale najważniejsza jest szansa powrotu. Może kiedyś, może już niedługo mi się odmieni, zmęczony życiem ojciec wielkiej rodziny zapragnie spokoju. Póki co tak po prostu siąść i się odciąć, raz na zawsze i nieodwołalnie - zbyt wcześnie.

poniedziałek, 8 czerwca 2009

Ile kosztują marzenia?

Znamy Katedrę? Podobała się przewrotna Sztuka spadania? Gut, bo jest już nowa praca Tomka Bagińskiego - Kinematograf.

Historia jak zwykle niezwykła, bardziej jeszcze niezwykłe wykonanie. Trailer krótki, treściwy i zachęcający do zobaczenia całości już za niecały miesiąc - w kinach. Oczywiście metraż krótki też.

Oficjalna strona projektu: tutaj

piątek, 5 czerwca 2009

Zwierzęta, Żuki i Trolle, w sumie jeden pies

THE ANIMALS - I'm Crying (1964)


The Beatles - I Wanna Hold Your Hand


Czasy, z których pochodzą te teledyski są już właściwie domeną archeologów. Chłopaki zakuci w sztywne zbroje angielskich garniturków, z ekspresją kija od szczotki lekko podrygują na ugiętych nogach, trzymając swoje wiosła jak wypolerowane na musztrę strzelby. Wszystko wymierzone od linijki, włącznie z grzywkami i maślanymi oczami Paula McCartneya. W nagrodę dostają bezcenne piski, spazmy i zawodzenia, bez których z całą pewnością uszło by ich uwadze uwielbienie publiczności.

Współcześnie zespoły pozwalają sobie na dużo większą ekspresję.

FINNTROLL - Trollhammeren


Zespół pochodzi z Finlandii, a jak wiadomo - Skandynawowie robią metal jak nikt! Ma wesołą historię (wokalista stracił dożywotnio głos po pięciu latach występów a gitarzysta spadł z mostu i się zabił) oraz pokrzepiające teksty o królestwie Trolli, które kiedyś wyjdą i staną do walki z Chrześcijaństwem. Poza tym niewiele różnią się od chłopców z Brytanii, chyba tylko ilością spożywanego alkoholu, w której to dyscyplinie Finowie ponoć przebijają braci ze wschodu.

Za materiał wielkie dzięki thymirowi.

czwartek, 4 czerwca 2009

Metafizyka świata Bomby



Bomba odczuwająca dyskomfort kiedy szklane oko obiektywu kradnie jej małą acz dzielną duszę.