Piątek, godzina szesnasta. Dzwonię do ojca mego, Hetmana Koronnego Spóźnień Wszelakich:
- Czołem padre, jak tam pakowanie?
- Aaa, no... ja właśnie łódź przypinam w Gądkowie. Ale mówię ci, jakie piękne niebo dzisiaj...
Zapada niezręczna cisza.
- ... a poza tym - ciągnie po chwili niezrażony ojciec - wykurzyłem te osy, co to ostatnio nas pogryzły. Olejem do pilarek zalałem im gniazdo! Ciekawe jak sobie teraz poradzą, cwaniaczki - słyszę dumę godną pogromcy lwów.
Piątek, dwie minuty przed dwudziestą pierwszą. Dzwoni brat mój, Arcymistrz Lekkości Bytu:
- Hejka Francu, co tam słychać?
- No nieźle, powoli się pakuję.
- Aha, no to może skoczymy na partyjkę bilarda, co? Mam taka fajną knajpkę upatrzoną...
- Eee, wiesz, ja tam jutro w góry jadę. Spakowany jesteś, że się tak niedyskretnie...
- Oj cholernie nudzi mi się, w telewizji nic nie ma, poza tym nie mam co pakować!
Dwa różne podejścia do tej samej sprawy. Skutek jednakowy: do południa zdążę jeszcze napisać dwa posty, zagrać we Władcę, pozmywać podłogi, po czym źli, pokłóceni i głodni wpadną brat z ojcem. Bez szczoteczek i ręczników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz