środa, 27 lutego 2008

Urodziny

1
1
1
1
1
1
1
1
1
1
1
1
1
1
1
1
1
1
1
1
1
1
1
1
1
1
1


27

poniedziałek, 25 lutego 2008

Sunday Smile dla każdego

Matuś moja poprosiła mnie o nagranie jej jakiejś dobrej płyty, ale żeby to nie był jeden nudny Leonard Cohen dla typów depresyjnych, a poczciwa składanka do mycia naczyń i pracy biurowej. I stało się. Zajęło mi to sporo czasu, bo rzecz jest troszkę podobna do robienia filmów - wymaga zebrania się w sobie i ogarnięcia materiału, ale wreszcie udało się dopiąć, a pierwsze projekty już moja kochana żona z domu wyniosła (łajdak). Nie jestem żadnym znawcą, lubię jednak wszystkie z prezentowanych kawałków i mogę o każdym opowiedzieć jakąś historyjkę.

Na dzień dzisiejszy prezentuje się to następująco:

"SUNDAY SMILE"

CD1
1. Maria Peszek - Moje Miasto
2. Tracy Chapman - Where You Live
3. Anita Lipnicka & John Potter - Knock, Knock
4. Red Hot Chili Peppers - Snow Hey Oh
5. Dave Matthews Band - Crush
6. Norah Jones - Those Sweet Words
7. Balkan Beat Box - Baharim (Outro)
8. Manu Chao - Mentira
9. Psycho Roladan Gonzales - Waiting for El Sun
10. Ayo - Down On My Knees
11. Tori Amos - Sweet the Sting
12. Bill Wlthers - Aint No Sunshine When She's Gone
13. Maria Peszek - Mam Kota

CD2
1. Azure Ray - For No One
2. Tab Two - Vorfilm
3. Iron & Wine - Boy With a Coin
4. Yoshida Brothers - Fukaki Umi No Kanata
5. Manu Chao - El Viento
6. Morphine - The Night
7. Johnny Cash - Personal Jesus
8. Beirut - A Sunday Smile
9. Tori Amos - Powe of Orange Knickers
10. Jason Molina - Alone With The Owl
11. Iron & Wine - Wolves (Song of the Shepard's Dog)
12. Telepopmusic - Last Train To Wherever
13. U2 - One
14. The Verve Bitter Sweet Symphony


Taki, myślę sobie, zestaw jak znalazł na niedzielne popołudnie, lekki i ciepły.


"All I want is the best for our lives my dear,
and you know my wishes are sincere.
Whats to say for the days I cannot bare.

A Sunday smile you wore it for a while..."
Beirut, A Sunday Smile

Poranek z Ryjem

Ostatnio mamy taki poranny sposób wstawania: Ula budzi się pierwsza około 8.00 i wychodzi przed 9.00; ja zwlekam się o 9.00, zadowolony, że mogłem dospać tą godzinkę, i zbieram się przed 10.00. Bomba wskakuje do łóżka kiedy Ula, wstając, otworzy drzwi do sypialni, i bywa, że nie zwleka się do 11.00. Pytanie, kto ma w tym domu najlepiej, jest pytaniem retorycznym.

Dzisiaj był Dzień Leniwego Psa. Wczoraj poszliśmy na spacer, i Ryj, jak to ma w zwyczaju, popylał wokół nas przez całą drogę. Największą jej frajdą jest zaczepianie psów, uciekanie przed nimi, i, kiedy wreszcie się zatrzymają wykończone, robienie wokół nich tuzina kółek, ku krańcowej dezorientacji biednego zwierza. Otóż wczoraj, w piękne niedzielne popołudnie, psów było w parku bez liku. Biedna Bomba, miała pełne łapy roboty...

Gdy wróciliśmy, Ryj padł na swe legowisko bezwładnie. Ostatkiem sił udało się jej dotrzeć do miski, obrzucić nas, nie pojmujących jej dramatycznej sytuacji, wymownym spojrzeniem, i zasnąć w najlepsze już przed 21.00. Z rana, jak zwykle, wpakowała sie pod kołdrę, aby dospać bezcenną godzinkę. Jednak kiedy wychodziłem i miałem chwilę aby wyskoczyć z nią na poranny spacer, raczyła jedynie przeciągle ziewnąć i spojrzeć na mnie jak na jakiegoś dziwaka. Ona, na spacer? Do połowy zagrzebana w pościeli, została, i dopiero po 13.00 Ula uwolniła ją od bólu pęcherza.

Rozumiem, że pies musiał odespać trudy dnia poprzedniego, ale jeśli już tak siedzi w domu, niech chociaż obiad zrobi albo kurze pościera!

piątek, 22 lutego 2008

Pani w Żółci i Bard Ze Stali

Zaobserwowałem ostatnio dwa ciekawe zjawiska ludzkie, jedno po lewej, drugie po prawej stronie od wejścia do sklepu. Śpieszę o nich donieść.

Pierwsze: Kobieta. Ale jaka! Ubrana w żółty płaszcz z gumy, odporny na deszcze i zawieje, wersja sztormiak; grube walonki na nogach, na głowie, pod kapturem gumowego płaszcza, obiekt grzewczy z grubsza przypominający beret lub kota. Wiek szacunkowo jakieś 60-70 lat, różne źródła podają różne wersje. Okulary w złoconych oprawkach dopełniają wizerunku.

Zadacie pytanie - co owa kobiecina robi na deptaku co dnia, po prawej od wejścia do sklepu? Podkreślam - codziennie, bez względu na pogodę, od 10 do 18 jak przystało na rzetelnego pracownika. Otóż owa lady jest najlepiej prosperującą zielonogórską rozdawaczką ulotek! Młode kadry przychodzą i odchodzą, a ona siedzi w biznesie od pół roku i rozdaje dziennie trzykrotnie więcej reklam niż normalny pracownik. Bo któż nie weźmie ulotki od starszej, śmiesznie wyglądającej pani, która słabiutkim głosikiem zagaja: Nie pracuj, poczytaj!

Drugie: Mężczyzna. Facet z Endurance'm spokojnie na poziomie Amber - po ludzku: siekierą nie dobijesz, taki wytrzymały. Co dnia, podobnie jak Pani w Żółci, wytrwale pracuje na deptaku. Z tym, że po lewej od wejścia do sklepu, swobodnie siedząc na schodkach do kina. I nie roznosi ulotek a gra i śpiewa.

Słychać go od ratusza, a odległość ta wynosi kilkaset metrów. Równie niepodatny na zjawiska atmosferyczne co Wielka Roznosicielka, przez bite osiem godzin gra na gitarze, śpiewa i pali. Utrzymanie ognia na mrozie czy wietrze przy jednoczesnym nie odmrożeniu sobie palców opanował perfekcyjnie. Mój podziw dla niego kończy się jednak w tym miejscu, bo gość przeinwestował w odporność, a poskąpił na talencie.

wtorek, 19 lutego 2008

Wielkie Rozproszenie

Robiąc gazylion rzeczy na raz człowiek może się trochę pogubić. Ostatnio gwałtownie i skokowo porzucam zimowe zborsuczenie na rzecz pracy na pełnych obrotach. Oczywiście dotyczy to 8 godzin na dobę - potem wracam do zimowego trwania.
Moja uwaga nie daje rady, pajęcze zmysły szaleją gdy jednocześnie koresponduję z firmą, składam zamówienie, projektuję ulotki, odbieram telefon i obsługuję klienta. Następuje wtedy niezauważalny zawrót głowy, fałszywy odruch i migiem robie z siebie durnia publicznie. Oto kilka przykładów:

1. Obsługuję uroczą pannę. W zasadzie już jestem zdezorientowany, a tu jeszcze coś muszę sprawdzić dla niej w sieci. Gadam z nią i klikam, coś tam szukam, rzucam żarciki. W pewnym momencie dzwoni telefon, ja śmiało sięgam pod ladę i odbieram... obcęgi. Panna mało nie umarła ze śmiechu.

2. Klient kupuje ładowarkę. Przyjmuję kasę, wydaję, nabijam paragon i zaczynam obsługiwać następnego. A tamten gość stoi i się głupio gapi. Myślę: "ki diabeł? złodziej jakiś czy co?" i zaczynam go kątem oka obserwować. Po jakiś 15 minutach wyszła część klientów i facet ruszył się wreszcie. Cichutko podszedł i zapytał: "A da mi pan wreszcie tą ładowarkę, co kupiłem?".

3. 86-cio letni dziadek kupuje u mnie regularnie ładowarki do nokii, psując jedną miesięcznie. Albo mu instalacja elektryczna w domu szwankuje, albo jego drżąca ręka starego budowlańca nie potrafi z należytą delikatnością wyjąć wtyczki z sieci. Przynosi za każdym razem wywłok starej ładowarki i mi go, w charakterze trofeum chyba, zostawia, nabywając nową.
Przybył ów klient dziś ok. godziny 14.00. Ja śmiało wziąłem od niego rozbebeszoną ładowarkę i wpakowałem do przedłużacza, co by sprawdzić, czy działa. Jak mnie pieprznął prąd, to aż usiadłem. Trochę mnie to otrzeźwiło, choć metody nie polecam.

Nie ma wątpliwości, że zachodzą pewne zmiany. Coś się wielkimi krokami zbliża, ale czy to Amber, wiosna czy dostawa towaru - trudno mi orzec. Jedno jest pewne - faza przejściowa, ten podły okres "między", jest dla borsuków bardzo niebezpieczny.

sobota, 16 lutego 2008

Nic dodać, nic ująć :)

Prawdziwa rozmowa nagrana na częstotliwości morskiej alarmowej canal 106 pomiędzy Hiszpanami a Amerykanami w październiku, 16 X 1997 roku.

Hiszpanie:
(w tle słychać trzaski)... Tu mówi A-853, prosimy zmieńcie kurs o 15 stopni aby uniknąć kolizji, idziecie wprost na nas, odległość 25 mil morskich.

Amerykanie:
(trzaski w tle)... Sugerujemy wam zmianę kursu o 15 stopni na północ, aby uniknąć kolizji

Hiszpanie:
Negatywnie...Powtarzamy : zmieńcie swój kurs o 15 stopni na południe, aby uniknąć zderzenia....

Amerykanie:
(słychać inny glos) Tu mówi kapitan jednostki morskiej Stanów Zjednoczonych Ameryki, w dalszym ciągu sugerujemy, zmieńcie swój kurs o 15 stopni na północ, aby uniknąć kolizji.

Hiszpanie:
Nie możemy podjąć takiej decyzji, gdyż nie uważamy jej za słuszną, ani możliwą w tym momencie!!! Zmieńcie swój kurs o 15 stopni na południe inaczej dojdzie do kolizji...!!!!

Amerykanie:
TU MÓWI KAPITAN RICHARD JAMES, KTÓRY DOWODZI LOTNISKOWCEM USS LINCOLN, MARYNARKI WOJENNEJ STANÓW ZJEDNOCZONYCH...!!!! DRUGIEGO CO DO WIELKOŚCI OKRĘTU FLOTY AMERYKAŃSKIEJ, JEDNOCZEŚNIE INFORMUJE, ŻE JESTEŚMY ESKORTOWANI PRZEZ 4 OKRĘTY PODWODNE, 6 NISZCZYCIELI I 2 KRĄŻOWNIKI, UDAJEMY SIĘ W KIERUNKU ZATOKI PERSKIEJ W CELU PRZEPROWADZENIA MANEWRÓW.! NIE SUGERUJĘ, JA ŻĄDAM, ABYŚCIE ZMIENILI KURS O 15 STOPNI!!!! W PRZECIWNYM RAZIE BĘDZIEMY MUSIELI PODJĄĆ DZIAŁANIA KONIECZNE ABY ZAGWARANTOWAĆ BEZPIECZEŃSTWO TAK OKRĘTU, JAK ZJEDNOCZONEJ SIŁY TEJ KOALICJI. WY NALEŻYCIE DO PAŃSTWA SPRZYMIERZONEGO, JESTEŚCIE CZŁONKIEM NATO I TEJ KOALICJI...ŻĄDAM STANOWCZO PODPORZĄDKOWANIA I ZMIANY KURSU...!!!!

Hiszpanie:
TU MÓWI JUAN MANUEL SALAS ALCANTARA, JESTEŚMY WE DWÓCH, ESKORTUJE NAS NASZ PIES, MAMY ZE SOBĄ NASZE JEDZENIE, DWA PIWA I KANARKA, KTÓRY TERAZ ŚPI...MAMY ZA SOBĄ POPARCIE RADIA LA CORUNA I KANAŁU 106 – ALARMÓW MORSKICH...NIE UDAJEMY SIĘ W ŻADNE MIEJSCE I MÓWIMY DO WAS Z LĄDU STAŁEGO, Z LATARNI MORSKIEJ A-853, Z WYBRZEŻA GALICJI. NIE MAMY ŻADNEJ GÓWNIANEJ INFORMACJI, KTÓRE MIEJSCE ZAJMUJEMY W RANKINGU WŚRÓD HISZPAŃSKICH LATARNI MORSKICH... MOŻECIE PRZEDSIĘWZIĄĆ ŚRODKI NA JAKIE TYLKO WAM PRZYJDZIE OCHOTA, ABY ZAPEWNIĆ BEZPIECZEŃSTWO WASZEGO ZASRANEGO OKRĘTU, KTÓRY ZA CHWILĘ ROZBIJE SIĘ O SKAŁY, DLATEGO RAZ JESZCZE SUGERUJEMY ZMIANĘ KURSU O 15 STOPNI NA POŁUDNIE, ABY UNIKNĄĆ KOLIZJI, OK. ??????

czwartek, 14 lutego 2008

Życzenia walentynkowe

Złożę teraz oficjalnie, publicznie i blogowo jedyną dzisiejszą walentynkę. Chcę ciepło uściskać osobę, która kocha mnie najbardziej na świecie, którą i ja bardzo kocham. Osobę, która o mnie pamięta, troszczy się, jest cierpliwa wobec moich błędów i potrafi szczerze cieszyć się z moich sukcesów. W tym wyjątkowym dniu powinnam pamiętać przecież o
sobie.

14 zdarza się raz w roku

Piękne święto te walentynki. Środek lutego, a luty, to środek zimy - epicentrum chłodu i pluchy. Na deptaku połowa ludzi to pary obściskujące się i całujące publicznie. Kwiaciarnie przeżywają inwazję i już o 14 nie uświadczysz tam ani jednej róży. W warzywniaku od tygodnia wiszą czerwone balony w kształcie serc. W radiu mówią "o czekającym nas święcie, do którego należy się przygotować". Miłość przelewa się ulicami, przynajmniej raz do roku.

Sklepy Elektronowe zachowują niezmienną obojętność wobec tego rodzaju zjawisk. W Radio Swiss Jazz nawet słowo nie padło o Walentynkach; generalnie w ogóle nie wiele mówią, bo cały czas grają (za co im chwała). Wzrósł nieznacznie popyt na piloty, a spadł na anteny satelitarne. Ponadto wylałem kakao na ladę, niszcząc bez liku karteluszek z zamówieniami klientów i wprawiając w zakłopotanie klientki - kartki zalane gęstym kakao wyglądają jakby padły ofiarą braku papieru w toalecie.

Moja refleksja nie wynika z niechęci do Walentynek. O nie, co roku żona moja dostaje torbę cukierków albo pistacji, którymi delektuje się następne tygodnie (i rzadko zauważa drobne ubytki). Kwiatami z takim smakiem ciężko się delektować. Cóż, że dostaje je 13 lutego? Czy to nie piękny termin? Co najmniej równie pyszny ja 14, a kolejek w kwiaciarniach i cukierniach jeszcze nie ma. No i to poczucie "bycia pod prąd", aaaach, walentykowe szaleństwo!

środa, 13 lutego 2008

Konkurs literacki - rozwiązanie

"Wiedźmin z Wielkiego Kijowa" ewidentnie Was zaskoczył. Cóż, tak to jest z wiedźminami, nawet wierne google nie dają im rady. Odpowiedzi poskąpiliście, dzięki czemu 1,75 zwycięzców będzie mogło cieszyć się większymi niż przydziałowe porcjami tytoniu i koniaku.

Poprawne odpowiedzi podali Ganelon (gratulacje), za-ocznie oko i jak zwykle Ula. Z tą ostatnia rozprawię się na osobności, pozostali zaś otrzymują nagrodę przewidzianą w taryfie.

Książka składa się z czterech opowiadań, z czego pierwsze ukazało się w Science Fiction 4/2001. W finezyjny sposób łączy rosyjskie scenerie z realiami fantasy rodem z powieści Sapkowskiego, przyprawione post apokaliptycznym drżeniem. Świat rzeczywiście wysublimowany, ale mnie urzekło co innego - nie ma jak dobry, rosyjski język prozy. Wasiliewa czyta się wyśmienicie, srogie dowcipy urzekają a rzeczy nie są takie proste, jak czasami wyglądają.

Władimir Wasiliew, Wiedźmin z Wielkiego Kijowa (Wied’mak iz Bolszowo Kijewa), ISA 2002

piątek, 8 lutego 2008

Dramat systemowy w trzech aktach

Kulka opisała naszą wojnę z Ubuntu z punktu widzenia osoby pokrzywdzonej przez życie zboczeniem informatycznym, której w dodatku odebrano dostęp do sieci. Ja sieć miałem, brak mi natomiast jakiegokolwiek doświadczenia z systemami linuksowymi. Każde z nas przedstawia ten dramat własnymi słowy. Oto jak rzecz wyglądała oczami humanisty.

Akt I

Scena I
Instalujemy Ubuntu. Wszystko idzie znakomicie i trwa o połowę krócej niż instalacja Windy. Jesteśmy bardzo zadowoleni.

Scena II
Ubuntu działa w najlepsze. Zaczyna masowo pobierać aktualizacje w liczbie kilkuset. Szacowany czas pobierania 7 godzin. Upajamy się grą w kolorowe kulki oraz importujemy zakładki do Firefoxa, który jest wbudowany w Ubuntu. Na razie to wszystko, co można robić, zanim się system nie uaktualni. Jesteśmy dumni z dobrej decyzji i z nadzieją patrzymy w przyszłość.

Scena III
System zaktualizowany. Ula powoli traci kontakt z siecią. Pojawiają się pierwsze jaskółki problemów z siecią lokalną. Odtwarzanie muzyki napotyka na niespodziewaną trudność - Ubuntu nie obsługuje mp3, który to format okazuje się wcale nie tak darmowy, jak mówią. Oczywiście, jest to do rozwiązania po zainstalowaniu wtyczek niewolnych (non-free plugin), ale niepokój pozostaje.
Fantastyczne okazują się dwa pulpity, na których można pracować jednocześnie - rozwiązanie dla tych, którzy lubią mieć otwarte mnóstwo aplikacji naraz. Przy okazji przekonuję się, że Linuksa również można zawiesić (z drugiej strony - kto powiedział, że nie?).

Akt II

Scena I

Pierwsze fascynacje nowym systemem minęły. Przechodzimy do szarej rzeczywistości - sieć nie działa w ogóle, w napisach do filmów brakuje polskich czcionek, amule (odpowiednik emułka pod linuksy) jest dziki i nieokiełznany. Za to bluetooth działa wyśmienicie - tylko że nikomu nie jest potrzebny. Powoli poddajemy się zniechęceniu i przez dni parę nie dotykamy komputerów, jakby były zarażone trądem.

Scena II
Wreszcie, na weekend, poświęcamy całą sobotę na walkę z siecią i systemem. Porażka, jesteśmy zdruzgotani. Z rozpaczy przeinstalowuję system, zaczynam wszystko od nowa - z podobnym skutkiem. Pojawiają się pierwsze, nieśmiałe i sentymentalne, wspomnienia Windowsa.

Scena III
Przepadam za SubEditem - jednym z najlepszych odtwarzaczy filmów jakie znam. Jest darmowy, prosty w obsłudze, ma wszystkie potrzebne kodeki i sporo przydatnych opcji (np. dostosowywania napisów to filmu). Ubuntu nie dostarczył mi żadnego godnego zastępcy SubEdita (bo oczywiście on sam nie działa pod linuksami). Pierwsza żółta kartka.

Do muzyki używam Media Monkey - boskie stworzenie, takoż z pełnią kodeków. Odtwarza, wypala płyty, zmienia formaty, czego chcieć jeszcze? Ubuntu posiada dość przyzwoitego Amaroka, który rzeczywiście odtwarza playlisty... i na tym jego rola się kończy. Skromnie, i gdyby nie jego urocze logo z wilkiem, wywaliłbym go szybciej. Druga żółta kartka.

Kropla, która przepełniła czarę - Napiprojekt. Już już się cieszyłem, że chodzi pod Ubuntu - ale okazało się, że to tylko edytorek napisów, a nie pobieracz. Czerwona kartka i wypad z boiska!

Akt III

Scena I
Noc po starciach z Ubuntu była ciężka i brzemienna w decyzje. Każde z nas, cichaczem, stwierdziło, że nie ma co się szarpać i wracamy do wysłużonego Windowsa. Klamka zapadła, Ubuntu, drżyj!

Scena II
Zgodność interesów każe nam w ciągu jednego wieczora zainstalować Winde, ku ogólnej radości wszechświata. Milion rzeczy nie działa, ale nie ma to dla nas znaczenia - czujemy, że ciężar Nowego został za nami; teraz to już znany diaboł, nie zrobi nam nic, czego byśmy nie spotkali wcześniej!

Zakończenie
Ubuntu jest, generalnie rzecz biorąc, super. Darmowy, wygodny, w pełni personalizowany. Z obrzydzeniem, ale skutecznie, współpracuje z formatami Windowsa. Nawet grami. Tylko co z tego?
W tym miejscu przydała by się jakaś mądra przypowieść, porównująca nasze zmagania do dziejów Greków, Rzymian lub chociaż alegorycznych zwierzątek. Coś o zamianie niekoniecznie dobrego na lepsze - raczej złego ale znanego, na gorsze. Gorsze bo nie znane.

wtorek, 5 lutego 2008

W poszukiwaniu lepszego

Tak się czasem zdarza, że opanowani nieuzasadnioną ideą próbujemy udoskonalić swoje życie. Poświęcamy na to dużo czasu i energii, aby to co jest robione dobrze, można było zrobić... no właśnie jak? Lepiej? Raczej nie - INACZEJ - to na pewno.

Kiedy to było, już nie wiem sama. Chyba na początku stycznia. Postanowiliśmy wspólnie z F'em popełnić w naszym życiu Zmianę i porzucić Złego Windowsa przechodząc pod opiekuńcze skrzydła Dobrego Linuksa. Jak opisać tę trwającą godzinami walkę toczoną o dostęp do internetu z mojego komputera za pośrednictwem kompa F'a?
Uzyskałam trzy zupełnie niezadowalające wyniki, choć ostatni nawet był ciekawy.

Pierwszy
Mogę wymieniać pliki z Linuxem F'a, ale muszę wpisać hasło, którego miało nie być (konto niewymagające uwierzytelnienia), jak można się domyślić hasła nie znałam (skoro potencjalnie nie istniało).

Drugi
Mam internet z Windowsa F'a, ale nie dostęp do jego plików.

Co dałoby połączenie obu sukcesów? Brak dostępu i do internetu, i do plików. Nie... Sukces był jeszcze bardziej spektakularny.

Trzeci wynik
Nie mogłam uzyskać również dostępu do swoich plików. Linux ucieszony tym napisał, że takiego błędu to on jeszcze nie zna. Mogę się podzielić nim z całą społecznością linuksową, co ich wszystkich wzbogaci i uszczęśliwi.

A figa! Nie podzielę się, błąd był mój. Wypracowałam go w pocie czoła nadwyrężając przy tym nerwy i oczy ślęcząc nad manualami.

Nieodzowny morał:
Dobre w konfrontacji z Lepszym nic nie zyskuje. Windows jest jedynie Oswojonym Złem, a ja wciąż spoglądam tęsknie na Linuksa.

Regulamin bloga

Aby uchronić się od pomówień o plotkarstwo i obrażanie Niektórych, na naszym blogu zostają wprowadzone jasne Niepisane Reguły. W dobrym tonie jest ich przestrzeganie.
Oto one:





























Proszę o wybaczenie wszystkich tych, którzy czują się obrażeni przypominaniem rzeczy tak oczywistych.

Teraz wszystko jest jasne i na tych twardych podstawach możemy lecieć dalej.

poniedziałek, 4 lutego 2008

Konkurs literacki - na ciemne wieczory

W nieprzyjemne, lutowe wieczory, kiedy ziąb i plucha a do Arkhamu nie ma z kim siąść, człek chętnie myślą ucieka w do świata fantastycznego. Dobra książka jest wtedy na wagę złota, a jeśli fantastyczna - to nawet platyny albo niezubożonego uranu! Wystarczy zachorować i jak raz znajdzie się trochę czasu na czytanie. Niestety, jako zdrowy mogę jedynie po kawałku podjadać fabułę pożyczonego od Maćka "*****".

I tu, jak zwykle, zagadka. Z każdym z błyskotliwych zwycięzców wypalę fajkę pokoju z doskonałym duńskim Nightcap'em albo Black Ambrosia. A jak fajka, to i kieliszek koniaku się znajdzie...

Maciek - konkurs ciebie nie dotyczy, cwaniaczku!

Wiedźmin to nie tylko monstrum obrzucające granatami dziki buldożer. Nie tylko wojownik walący ze strzelby do oszalałego mechanizmu czy tropiący bojowego Ripa-espera. Wiedźmin to również osobnik spędzający długie godziny przed ekranem notebooka, w nieskończoność błądzący po Sieci z zaczerwienionymi z niewyspania oczami i odciskiem na palcu wskazującym, którym jeździ po prostokąciku touchpada i po ekranie monitora.


Jak mnie ten fragment porwał! Jak bliski wiedźminiego fachu się poczułem!
Konkurs ważny tydzień, czyli do 11.02.2008 lub do wyczerpania zapasów.


sobota, 2 lutego 2008

Schabowy z czekoladą

Dawno nie pisałem o muzyce, bo w zasadzie nie było o czym. W sklepie włączam Radio Swiss Jazz, gdzie z satelity (ale też przez internet) przez całą dobę leci jazz, blues i soul - nic więcej, nawet wiadomości nie ma. Anonimowe kawałki wypełniają czas i zapewniają dobre tło w rozmowach z klientami, nie stanowią jednak pola do sensacyjnych odkryć muzycznych.

W domu unikam komputera jak ognia. Przygody z Last.fm odeszły w przeszłość, a w okolicy nie ma żadnego Komściaka, który regularnie dostarczałby ekstremalnej pożywki audiofilskiej. Zwykle włączam Trójkę i biorę co dają. Na szczęście z reguły dają przyzwoicie.

Kult + Justn Timberlake (do pobrania)
Tylko tyle i aż tyle. Jeden kawałek i cała burza wokół niego. Zmontowany przez dwójkę DJ-ów El Barto & Liam B, wystawiony na ich stronie razem z kilkoma innymi mix'ami (panowie, chylę czoła).

Zdumiał mnie i zachwycił. Sami posłuchajcie jak smakowicie można zderzyć dwa odległe style muzyki.

Dla wszystkich nieobojętnych wobec makaronu...

... szczególnie zaś dla Di i Ganelona.

Patent stosowany w mojej rodzinie od dawna, a ja głupi dopiero teraz zwróciłem na niego uwagę. Rozwiązanie synergiczne dla wszystkich, których lepsza połowa nie przepada za makaronem, a ta druga - wręcz przeciwnie.

Robimy standardowy sos do makaronu. Robimy naleśniki. W tym punkcie można już rozpocząć konsumpcję - rozwiązanie dość proste acz smaczne. Jednak, by zadowolić fanatyków makaronu, należy posunąć się dalej: z naleśników robimy makaron; kroimy je na drobne paseczki tak, aby do złudzenia przypominały nasze ukochone spagetti, i zalewamy sosem. Przeciwnicy makaroniady zostają usatysfakcjonowani, zwolennicy odkrywają nowe smaki. Cud, miód malina!