sobota, 2 lutego 2008

Dla wszystkich nieobojętnych wobec makaronu...

... szczególnie zaś dla Di i Ganelona.

Patent stosowany w mojej rodzinie od dawna, a ja głupi dopiero teraz zwróciłem na niego uwagę. Rozwiązanie synergiczne dla wszystkich, których lepsza połowa nie przepada za makaronem, a ta druga - wręcz przeciwnie.

Robimy standardowy sos do makaronu. Robimy naleśniki. W tym punkcie można już rozpocząć konsumpcję - rozwiązanie dość proste acz smaczne. Jednak, by zadowolić fanatyków makaronu, należy posunąć się dalej: z naleśników robimy makaron; kroimy je na drobne paseczki tak, aby do złudzenia przypominały nasze ukochone spagetti, i zalewamy sosem. Przeciwnicy makaroniady zostają usatysfakcjonowani, zwolennicy odkrywają nowe smaki. Cud, miód malina!

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ale jak w ogóle można nie lubić makaronu! Makaron to zwieńczenie stworzenia, no albo przynajmniej rezultat geniuszu ludzkiego. Makaron to ósmy cud świata.
Oczywiście, cienko pokrojony naleśnik polany sosem, może wzrokowo omamić makaronożercę, ale smakowo i dotykowo podrobi jedynie tagliatelle z rodzaju pasta fresca (makaronu robionego ręcznie, z udziałem jaj), zachowa nawet charakterystyczną chropowatość powierzchni, ale nic nie zastąpi spaghetti z semoliny gładko przesuwającego się przez przełyk, penne, które jędrnie ugina się pod naporem zębów, fusili, po których krąży język, wykonując jakieś podpodniebne ewolucje. Wszystkich tych idealnych gładkości, perfekcyjnych rowków, falistych krawędzi, topornych walców, których otwory tak doskonale wypełniają się sosem. Tych muszelek i muszli na jeden kęs, ziti, których jedna rurka, owinięta wokół widelca stanowi całą porcję, czarnych kokardek, barwionych wydzieliną mątwy, kontrastujących z białym sosem. Naleśnik ma w sobie zdecydowanie zbyt mało dynamiki, Franciszku. Widziałeś kiedykolwiek pasek naleśnika, który sprężyście odstaje od powierzchni talerza w swoistych skrętach, tak jak szeroka wstążka, ugotowana al dente? Nie udrapowany, a wdzięcznie i naturalnie, z gracją legnący na półmisku.
Wszystkim nie-makaronożercom mówimy nie!
No chyba..., że chodzi o szczęście domowe... rozumiem, że zmuszanie współmałżonka do jedzenia makaronu siedem dni w tygodniu to jednak lekkie przegięcie. Hmmm, to jak sie robi te naleśniki?

Anonimowy pisze...

Nie żeby domowe tagliatelle było jakieś gorsze, zrozummy się dobrze.
W mojej kuchni, na stole, od wczoraj suszą się zgrabne wstążki własnoręcznie przyrządzone. To co? Kiedy wpadniecie? :D