piątek, 8 lutego 2008

Dramat systemowy w trzech aktach

Kulka opisała naszą wojnę z Ubuntu z punktu widzenia osoby pokrzywdzonej przez życie zboczeniem informatycznym, której w dodatku odebrano dostęp do sieci. Ja sieć miałem, brak mi natomiast jakiegokolwiek doświadczenia z systemami linuksowymi. Każde z nas przedstawia ten dramat własnymi słowy. Oto jak rzecz wyglądała oczami humanisty.

Akt I

Scena I
Instalujemy Ubuntu. Wszystko idzie znakomicie i trwa o połowę krócej niż instalacja Windy. Jesteśmy bardzo zadowoleni.

Scena II
Ubuntu działa w najlepsze. Zaczyna masowo pobierać aktualizacje w liczbie kilkuset. Szacowany czas pobierania 7 godzin. Upajamy się grą w kolorowe kulki oraz importujemy zakładki do Firefoxa, który jest wbudowany w Ubuntu. Na razie to wszystko, co można robić, zanim się system nie uaktualni. Jesteśmy dumni z dobrej decyzji i z nadzieją patrzymy w przyszłość.

Scena III
System zaktualizowany. Ula powoli traci kontakt z siecią. Pojawiają się pierwsze jaskółki problemów z siecią lokalną. Odtwarzanie muzyki napotyka na niespodziewaną trudność - Ubuntu nie obsługuje mp3, który to format okazuje się wcale nie tak darmowy, jak mówią. Oczywiście, jest to do rozwiązania po zainstalowaniu wtyczek niewolnych (non-free plugin), ale niepokój pozostaje.
Fantastyczne okazują się dwa pulpity, na których można pracować jednocześnie - rozwiązanie dla tych, którzy lubią mieć otwarte mnóstwo aplikacji naraz. Przy okazji przekonuję się, że Linuksa również można zawiesić (z drugiej strony - kto powiedział, że nie?).

Akt II

Scena I

Pierwsze fascynacje nowym systemem minęły. Przechodzimy do szarej rzeczywistości - sieć nie działa w ogóle, w napisach do filmów brakuje polskich czcionek, amule (odpowiednik emułka pod linuksy) jest dziki i nieokiełznany. Za to bluetooth działa wyśmienicie - tylko że nikomu nie jest potrzebny. Powoli poddajemy się zniechęceniu i przez dni parę nie dotykamy komputerów, jakby były zarażone trądem.

Scena II
Wreszcie, na weekend, poświęcamy całą sobotę na walkę z siecią i systemem. Porażka, jesteśmy zdruzgotani. Z rozpaczy przeinstalowuję system, zaczynam wszystko od nowa - z podobnym skutkiem. Pojawiają się pierwsze, nieśmiałe i sentymentalne, wspomnienia Windowsa.

Scena III
Przepadam za SubEditem - jednym z najlepszych odtwarzaczy filmów jakie znam. Jest darmowy, prosty w obsłudze, ma wszystkie potrzebne kodeki i sporo przydatnych opcji (np. dostosowywania napisów to filmu). Ubuntu nie dostarczył mi żadnego godnego zastępcy SubEdita (bo oczywiście on sam nie działa pod linuksami). Pierwsza żółta kartka.

Do muzyki używam Media Monkey - boskie stworzenie, takoż z pełnią kodeków. Odtwarza, wypala płyty, zmienia formaty, czego chcieć jeszcze? Ubuntu posiada dość przyzwoitego Amaroka, który rzeczywiście odtwarza playlisty... i na tym jego rola się kończy. Skromnie, i gdyby nie jego urocze logo z wilkiem, wywaliłbym go szybciej. Druga żółta kartka.

Kropla, która przepełniła czarę - Napiprojekt. Już już się cieszyłem, że chodzi pod Ubuntu - ale okazało się, że to tylko edytorek napisów, a nie pobieracz. Czerwona kartka i wypad z boiska!

Akt III

Scena I
Noc po starciach z Ubuntu była ciężka i brzemienna w decyzje. Każde z nas, cichaczem, stwierdziło, że nie ma co się szarpać i wracamy do wysłużonego Windowsa. Klamka zapadła, Ubuntu, drżyj!

Scena II
Zgodność interesów każe nam w ciągu jednego wieczora zainstalować Winde, ku ogólnej radości wszechświata. Milion rzeczy nie działa, ale nie ma to dla nas znaczenia - czujemy, że ciężar Nowego został za nami; teraz to już znany diaboł, nie zrobi nam nic, czego byśmy nie spotkali wcześniej!

Zakończenie
Ubuntu jest, generalnie rzecz biorąc, super. Darmowy, wygodny, w pełni personalizowany. Z obrzydzeniem, ale skutecznie, współpracuje z formatami Windowsa. Nawet grami. Tylko co z tego?
W tym miejscu przydała by się jakaś mądra przypowieść, porównująca nasze zmagania do dziejów Greków, Rzymian lub chociaż alegorycznych zwierzątek. Coś o zamianie niekoniecznie dobrego na lepsze - raczej złego ale znanego, na gorsze. Gorsze bo nie znane.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Oko jest oszołomione stylem opowiadania. Z tego dało by się żyć!
"Chociaż pieniądze szczęścia nie dają.- Dopiero zakupy."