piątek, 28 sierpnia 2009

Kompletnie zalamuciali

Zalamuciały (czyt. z-alamu-ciały) -
1. staropolskie - zadurzony, pochłonięty, np. Pani Heleno, ja na pani punkcie zupełnie zalamuciałem!;
2. spotniały od upału. Zalegający horyzontalnie z rękoma rozrzuconymi na boki, rozgrzany do nieprzytomnej lepkości, przechodzący w nowy stan skupienia. Starożytni Grecy często bywali po stokroć zalamuciali, kiedy zalegali pod oliwnymi drzewami upojeni rozwodnionym winem i dyskursem filozoficznym. Stan zalamuciały występuje szczególnie często w strefie gorącej, w Polsce spotykany w okresie wakacji, zwłaszcza późnego sierpnia.
3. pochłonięty słuchaniem Alamuta*

*Alamut -
1. zespół idealny dla ludzi zalamuciałych. Muzycznie dopracowany, subtelny i przekorny, ponoć zrobił niezłe zamieszanie na polskiej scenie muzycznej, głównie z powodu nowatorskiego podejścia do folku i jazzzu. Bo tak, to zespół polski, nie uwierzyłem dopóki trzy razy nie zobaczyłem składu, polski na całej linii, że tylko przeprosić, nie miałem racji, jest co słuchać i u nas.
Wydali jedną płytę, wychodząc ze słusznego acz bardzo rzadko spotykanego założenia, że lepiej raz a dobrze niż co godzinę byle jak. Płyta rozkłada na łopatki, co zresztą w taki upał nikomu krzywdy nie robi, wręcz przeciwnie, miło tak poleżeć. Rozkłada całkiem, rozkłada czule i bez litości, i tylko delektować się z wieczora.

Strona Alamut, do posłuchania, do oglądania też. Więcej każdy własnym sumptem, viva eMule, viva Rapidshare!

2. jakaś tam góra z jakimś staruchem, pewnie z brodą

środa, 26 sierpnia 2009

Wszystko wina prawej czwórki

Ze wszystkich dóbr koniecznych, jakimi ludzkość się otoczyła, najbardziej nie cierpię dentystów. Pysk boli mnie, jak by ktoś mi naprał a ja nie miałem szansy się zrewanżować.

Takie przemyślenie poranne, jeszcze przed kawą w Nigerze, więc wiadomo.

czwartek, 20 sierpnia 2009

Sklepy Elektronowe - życie w szachownicę

Bo kiedy nie wiem co wybrać - tłumaczy jegomość z włosami przyprószonymi siwizną i twarzą ogorzałą od dobrze spędzanej emerytury - to włączam komputer szachowy. Taki tam, wie pan, starszy, ale skubany ma łeb! Kombinuje, kombinuje, czasem strasznie długo, aż znajdzie rozwiązanie i mnie zagnie. Najgorsze, jak nagle zgaśnie, i cała partia do du... szy! Krew zalewa!

- Nie myślał pan nad nowymi bateriami?
- Hm hm, może rzeczywiście, a po ile?
- Po tyle, proszę dziękuję widzenia.

Dla przykładu: nie wiem, czy jechać do córki do Niemiec, czy zostać, na działkę pojechać, owoce się przecież zmarnują, ptaki nakradną. Więc włączam, gram tak sobie i mówię: jeżeli ten skurczybyk pójdzie na B5, to znak, żeby nie jechać. I patrzę, a on jedzie na B5, i ja już wiem, żeby zostać, przecież mam swoje na karku, poza tym w taki upał... Tylko w domu piwko, telewizor, a co tam pan ogląda?

- Może te nowe dekodery satelitarne?
- Pan mnie zrujnujesz. Eh, jakie to dekodery?
- No takie, to tu, to tam, i ma pan wszystko, proszę bardzo, powodzenia w montażu.

Dla żartu tak sobie czasem na pogodę wróżę. Że jeśli pójdzie na bicie gońca, to się pogoda zmieni w ciągu dwóch dni, a jeśli na szacha, to zostanie upał, jak jest. I wie pan, ze się nawet sprawdza? Sąsiadka do mnie przychodzi i się pyta, jaka to jutro będzie pogoda, bo pewniej jej powiem niż w dzienniku podają. A ja mówię: "Czekaj Ela, ja zaraz zagram i ci wszystko powiem, co i jak będzie".

Idzie do wyjścia, i już prawie znika w słonecznej plamie przy drzwiach, czerstwy, wysoki, zaczesany modnie jak na głęboki stalinizm, tylko jeszcze rzuca od niechcenia:

- Tak sobie czasem myślę, jak to ze światem, ze wszechświatem będzie. I wie pan, jak ostatnio gram, to za każdy razem wychodzi że - nie widzę jego twarzy, światło oślepia, tylko ruch ręką, jakby sprawa była niewarta uwagi, a może beznadziejna, krok w stronę słońca i znika.

środa, 19 sierpnia 2009

Demotywatory personalne

Popularne demotywatory, każdy znajdzie coś dla siebie.

Takie połączenie osobiste.
A buka biedna, jak zwykle...



poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Wszystko gotowe, można zaczynać...

Sklepy Elektronowe - bliskie spotkania

Można by pomyśleć, że Góry Zielone, miasto małe, na uboczu trochę, a przez głowę przechodzi słowo prowincja, i to nie taka rzymska. Może to i prawda, ale Obcych swoich mamy. I, sądząc z natężenia ich występowania, jesteśmy głównym ośrodkiem ekspansji.

Wiadomo, że, z nieznanych bliżej powodów, UFO przeważnie występuje w Teksasie. Może to klimat, może uroda dziewcząt, fakt pozostaje faktem, z czym musi radzić sobie policja stanowa oraz jej federalna (i tajna) komórka X. Otóż nie tak całkiem dawno w Teksasie wylądował kolejny statek, z którego wyszło trzech szaro-zielonych Obcych. Mieli trzy palce, szpiczaste mordki i wielkie zdziwione oczy, świecące w ciemności złowieszczą luminescencją, do której nic, tylko strzelać. Dzielni lokalni strażnicy, nawykli do tego rodzaju aktywności, zaalarmowani doniesieniem przerażonych pastusząt, rozpoczęli obławę. Jednego obcego ustrzelili, drugiego złapali, ale dotyk jego skóry okazał się śmiercionośny, dwóch policjantów w męczarniach trzy dni umierało. Trzeciemu obcemu udało się umknąć. Czmychnął, spryciula, w miejsce, którego na pewno wrogie rządy nie przeszukają, w Góry Zielone, na ulicę Sulechowską.

Jak poradził sobie z wrogą rzeczywistością, psami i samochodami - nie wiadomo. Dość, że kiedy postanowił się ujawnić, przerażony Ziemianin przyłożył mu kamieniem. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale znam to z relacji samego sprawcy (Ziemianina, nie Obcego), której całkowicie zawierzam, jako zdaniu fachowca od takich spraw. Obcy, oburzony takim traktowaniem, opuścił okolicę, i pozostaje mieć nadzieję, że nie doniósł rodzicom, jak go tu, w Górach Zielonych, potraktowano.

Innym razem naoczny świadek opowiadał mi o podziemnym wejściu, otwartym wyłącznie dla humanoidalnych istot w ciemnych okularach i płaszczach - prochowcach, położonym tuż przy przystanku. Nikt z czekających na autobus nie zwrócił na owo wejście uwagi, z wyjątkiem osoby o wyostrzonej percepcji, która, nie mogąc oderwać wzroku od niecodziennej sytuacji, zwróciła tym faktem uwagę Obcych. Gdy tylko poczuli się obserwowani, wymienili parę zdań i natychmiast tunel czasoprzestrzenny zamknęli na głucho.

To tylko wierzchołek góry, a spodki pod balkonem porywające koty? A nanoboty w mieszkaniach, penetrujące śniadanie? Czy Góry Zielone stają się azylem dla niechcianych mniejszości Obcych? I czy państwo coś z tym zrobi?

piątek, 14 sierpnia 2009

Aby łyknąć trochę sierpnia

spotykamy Pliszkę i Gądków.

Zostawiamy nerwowe poszukiwanie mieszkania. Dziecię kopie, co nieodwołalnie przywodzi na myśl, że gdzieś kołyskę mu trzeba wstawić, potem biurko a kto wie czy nie łóżko piętrowe. Stąd przeprowadzka, znów meble w górę i w dół, i ewidentnie niektóre tego nie przetrwają. Już jesteśmy tym zmęczeni, a co będzie dalej wiemy doskonale, więc niemoc dopada podwójnie.

Zostawiamy kredyty, znaczki skarbowe, twarde negocjacje. Obkładamy się książkami, won laptopy, mamy super świeże planszówki! Znamy zbawienne skutki wielogodzinnego młócenia w dobre gry, po których wstajesz i nie wiesz gdzie do końca jesteś. Taka forma odreagowania, kiedy umysł szaleje całkowicie odciążony z powszedniości, ech, co tu dużo. Lepsze jest tylko wielogodzinne rąbanie drewna.

środa, 12 sierpnia 2009

Rodrigo y Gabriela

Najpierw wideo, żebyście zobaczyli co potrafią.




Drugie po to, żebyście posłuchali naprawdę bardzo przyzwoitej solówki, którą równie przyjemnie się ogląda.



Słowo o nich:
Nazywają się Rodrigo Sánchez oraz Gabriela Quintero. Poznali się w Meksyku. Ponoć mieszkają obecnie w Dublinie. Na swoim koncie mają sporo coverów, wydali cztery płyty. Nam udało się zassać ostatnią: "Rodrigo y Gabriela".

Golonkę masz pan...

Ja wiem, że pewnie wszyscy to już znają.
Tak tak, jest zły, potworny. Mam nadzieję, że szybko odejdzie w zapomnienie.
Ale ile można poważnie traktować metal, do cholery?

Dzięki Komściaki, Behemoth pycha!

Prawdziwe zdziwienie

Czasami przypadkowe spotkania mogą dać do myślenia. Zdarzyło się to w połowie lipca. Na basenie we Wrocławiu (a dokładniej w aquaparku, który od basenu różni się tym, że nie można w nim normalnie pływać) spotkaliśmy znajomą - w ciąży. Jak to bywa w takim przypadku wymieniłyśmy standardowe pytania.
Ona: W którym jesteś miesiącu?
Ja: W piątym. A Ty?
Ona: W ósmym.
Ja: O! To na kiedy masz termin?
Ona: Na wrzesień.
Ja: A ja na październik...

I tu mnie tknęło jakieś okołomatematyczne przeczucie, że jedna z nas się musi mylić. Myślałam intensywnie, myślałam i wymyśliłam, że skoro w maju byłam w piątym miesiącu, to w połowie lipca już niekoniecznie. Wierzcie lub nie, ale ogromnie mnie to zaskoczyło.

Tym bardziej zaskakująco brzmią statystyki na dziś.
Zostało mi/nam już 8 tygodni - jeśli chodzi o dokładne daty, bo jest to oczywiście czas przybliżony i to z dużym zapasem. Szacunkowo licząc zostały 4 do 10 tygodni.
Są dni, że to za dużo, ale czasem, strasznie mało.

wtorek, 11 sierpnia 2009

Musztarda po obiedzie...

...czyli spóźniona relacja z koncertu U2, Chorzów, 06.08.2009.

Myśl masowa
Kiedy dotarliśmy do Chorzowa było po 13.00, pora jak znalazł na drugie śniadanie, lub obiad dla tych, co od siódmej w pociągu, a potem jeszcze samochodem. Udaliśmy się więc, drogą minimalizmu i wygody, do pobliskiego marketu. Kolejka do jedynej sensownej jadłodajni w obiekcie przytłoczyła nas, jednak to co działo się w drodze do toalet było przewrotną zapowiedzią tego, co nas czeka: kilkadziesiąt osób lekką ręką, rzecz jasna w przytłaczającej większości płci pięknej. Dzięki temu pierwszemu dowodowi, jak i kilku późniejszym, odkryliśmy wielką maksymę imprez masowych: jeśli wpadniesz na jakiś oryginalny pomysł, kilka tysięcy osób na pewno zrobi to samo.

Konsumpcja, produkcja...
Około 15.00 rozpoczęliśmy najbardziej żywotną czynność na wszystkich koncertach - czekanie. Czekaliśmy, aż nas wpuszczą, potem czekaliśmy aż zagra support, potem na U2, na wyjście ze stadionu, wyjazd z parkingu... Impreza tego typu to w 3/4 czekanie, trzeba mieć zdrowie i mocne nerwy, bo zawsze znajdą się buraki wpychające przed ciebie do kolejki, i jak tu takiemu nie przyłożyć, gdy kwitniesz już od dwóch godzin, a taki przychodzi...
Głównym zajęciem podczas czekania jest produkcja śmieci poprzez konsumpcję. Ci z tyłu mają najgorzej, bo muszą przedzierać się przez stale rosnące zaspy butelek, worków foliowych i drugiego śniadania. Dobrze być na trzytysięcznym miejscu w kolejce, jeszcze są miejsca, gdzie stopą łatwo wyczuć grunt.
Ponoć po koncercie zebrano ponad 25 ton śmieci. Może to zdumiewać tylko laików, którzy nie wiedzą, że po meczach ligowych jest ich dwa - trzy razy więcej.

Być jak Mojżesz
Po zajęciu strategicznych pozycji niedaleko sceny, mieliśmy jeszcze jakieś dwie godziny do supportu (grał Snow Patrol, całkiem przyzwoity brit pop jeśli mam być szczery). Po godzinie stania, która jako czynność sama w sobie jest arcynudna, stwierdziłem że mam dość, człowiek nie wielbłąd, zresztą warto zobaczyć cokolwiek, więc heja, zacząłem się wyciskać z tłumu jak pestka z arbuza. Połaziłem, doceniłem żart sprzedawców oferujących pizzę za 10 zł kawałek (ten maleńki trójkącik na jeden ząb) i zacząłem żmudny proces szturmowania toalet. Między mną a miejscem docelowym - potworne mrowie. Nagle, gdy zrezygnowany nie wiem, czy się wycofywać, czy brnąć dalej, ludzkie morze się rozstępuje, i w ciągu kilku sekund droga staje otworem, wysypana złotym piskiem, cud. Na scenę weszli technicy, a wszyscy myśleli, że to już...

Danie główne
Koncert - pycha! Nie ma co pisać, bo.

Deser - droga mleczna
Ułożona z świecących telefonów komórkowych. Chyba nie było na koncercie osoby bez. Już to pisałem, ale naprawdę mnie poraziło.



Deser - laserjacket
Bono miał kurtkę. Kurtka, jak kurtka, nic wyjątkowego (poza tym, że dotykał jej Bono). Ale gdy pod koniec koncertu ją włączył, tak tak, włączył kurtkę, to się okazało. Kurtka wyposażona była w lasery, wszyte na wierzchu ramion i bokach ciała. Gdy wchodził we mgłę, wyglądało, jakby miał ogromne, szmaragdowe kolce, albo skrzydła z paciorków.



Long way home
Kiedy zaczęliśmy odwrót, przemyślnie wcześniej, aby nie było tłumów, zgodnie z koronną zasadą imprez masowych - kilka tysięcy osób zrobiło to samo. Drepcząc jak pingwiny wydostaliśmy się ze stadionu. Pierwszy raz od wielu godzin nikt się o nas nie ocierał, nie popychał i nie wbijał łokcia w żebra. Nogi mieliśmy głęboko, więc dowlekliśmy się do samochodu, nie świadomi tego, że przyjdzie nam jeszcze ponad dwie godziny wyjeżdżać z parkingu.
Z Wrocka musiałem się jeszcze tułać nieprzytomnie do Gór Zielonych, a tam Sklepy Elektronowe, bezwzględni klienci i piasek pod powiekami. Ale to drob nos tki.

Postanowienia na przyszłość
- jeden koncert na rok to i tak sporo - nieodwracalna strata słuchu, miejmy litość dla bębenków
- parkuj dalej, wyjeżdżaj szybciej - łatwiej podejść przed koncertem, niż kwitnąć po nim
- miejsca siedzące nie są takie głupie - może daleko, ale jaki komfort

piątek, 7 sierpnia 2009

Dzień, w którym byłem na koncercie trwa nadal - U2

Uszy jeszcze nie całkiem działają, po rozprasowaniu ich decybelami z głośników wysokich prawie na dwa piętra, a osiem ich było a my bez szans; aż śledziona się ruszała w rytm basów.

Jeszcze nie spałem, więc w głowie ciągle gra U2, gra No line on the horizon, przy którym gardło zdarłem sobie do szczętu, choć kawałek raczej średni, ale panie, na koncercie brzmi bezwzględnie zachwycająco.

Jak przymykam ciężkie powieki, a chciałbym tak je przymknąć na kilka godzin z rzędu, widzę girlandy świateł Mlecznej Drogi, utworzonej z tysięcy świecących telefonów. Obrotowa scena - rewelacja, opuszczany, cylindryczny telebim - super, ale kiedy wokół ciemno i powódź małych światełek zalewa stadion - to najlepsze wspomnienie z całego koncertu. Trybuny pogrążone w inwazji świetlików. Może z tymi telefonami wymyślili trochę popkulturowo, ale niech to diabli, jeśli efekt nie był piorunujący.

Wyczerpująca relacja nastąpi jak bedę mniej wyczerpany.

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Podejżane spotkania parkowe

Poszedłem do parku, zaczerpnąć świeżego powietrza i wysikać psa. Pomyślałem: niech zwierz ma coś z życia, wezmę książkę, posiedzę z godzinkę, pobiega, pohasa, zmęczy się wreszcie, a nie tylko takie siedzenie w domu i gryzienie skarpetek. W czasie tego krótkiego pobytu dostąpiłem dwóch znacznych zdziwień co do natury psa i ironii losu.

Od kiedy usiadłem, Bomba odkryła pewnie Miejsce. Miejsce było położone tuż opodal epicentrum grasowania wiewiórek, które, bezczelne, nie chciały ani na chwilę zejść. Biedny Bombel, aż trząsł się z chęci nawiązania bliższych relacji towarzyskich z osobnikami prawdziwie rudymi, te jednak miały ją za nic. Pewna starsza para, przechodząc tuż obok, była bardzo zatroskana, że piesek się tak telepie, pewnie ze strachu, albo z zimna, biedna sarenka. Tak czy owak, przez cały pobyt w parku pies nie ruszył się ani na wyciągnięcie łapy ze swojego punktu obserwcyjnego, co, jeśli chodzi o naukę polowania, należy jej poczytać na plus, jednak plan tego spaceru był odrobinę inny.

Poza wiewiórkami, w parku grasują też Jehowi. Urocza para, tym razem młodych ludzi, ubranych prosto acz schludnie, zawinęła do mnie z pytaniem, czy warto współcześnie czytać Biblię. Odpowiedziałem, że pewnie tak, ale w tej chili jestem pogrążony w lekturze Kretochłonów, który już sam tytuł wywołał u nich pewne zmieszanie (może oni coś wiedzą?!). Kiedy pośliznęli się na własnej uprzemości, pytajac grzecznie i samobójczo o czym jest owa książka, odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że o geologicznie starych, oślizłych i plugawych sworach, które, drążąc tunele pod całą palnetą, planują jej zagładę do spółki z Przedwieczymi Bogami, bluźnierczymi i szalonym acz tymczasem uwięzionymi... Poszli szybciutko, choć nieomieszkali zosatwić gazetki. Ciekawe, że w parku była zajęta co druga ławka, a ci musieli wybrać tak pechowo.

Lucyferyzm ciemni

Są dwie sprawy, techniczne, nie ukrywam, które ostatnio nurtują mnie w ciemni:

1. jak pozbyć się szatańskiego zapachu rąk, które czuć siarką nawet wiele godzin po? Wiadomo, że utrwalacz, wiadomo, że nie w rękawiczkach, nie wiadomo tylko jak pozostać człowiekiem, że tak to ujmę.

2. przerywanie jest emocjonujące jak czyszczenie kompostu, od kiedy zamiast regularnego przerywacza używam octu w stężeniu 1:1. Nie sądziłem, że w ciemni może tak upiornie cuchnąć, co na dłuższą metę staje się mało komfortowe. Póki nie mam przerywacza chętnie dowiem się, z czego go zrobić, za wyjątkiem octu (i wody).

W kościach czuję, że wieczory, gdzie tylko ja i powiększalnik, niedługo się skończą, tak za jakieś sześć tygodni...