poniedziałek, 31 maja 2010

Względność czasu

Czas jak wiadomo jest względny. Między tym zdjęciem a tym poniżej minęło pięć miesięcy. Dla Basi to 2/3 życia. Mam wrażenie, że Basi rozwój następuje w tempie geometrycznym, więc czasu od początku roku upłynęło więcej niż wskazuje na to kalendarz. Jeśli ktoś ma ochotę nich ułoży specjalny wzór na upływ basiowego czasu. Na specjalne życzenie podam wagę, wzrost a nawet wyślę pieluszkę.

czwartek, 27 maja 2010

Fringe. Nowy serial. Wciąga.

Klasyczny schemat - agent FBI, tajemnice, wrogowie we własnej firmie i przyjaciele z nieoczekiwanych stron. W dobrze znanej konwencji, wykreowanej przez Archiwum X, odświeżonej nowymi teoriami spiskowymi i doprawionej subtelną dawką humoru. Mnóstwo wątków, akcja rozciągnięta na lata, przypadki trochę jak z Doktora Hausa z tą różnicą, że granica nauki zostaje przesunięta hen daleko, po parapsychologię i inne takie. W dodatku kręcą już trzeci sezon, więc wszyscy maniacy oglądania tasiemcowego mogą się śmiało rozpędzać.

Polska strona Fringe - plakat tamże.


Z życia zapracowanej mamy

Napisałam tytuł i od razu dopadła mnie myśl, jaka ja zapracowana - przecież nic nie robię tylko siedzę z Basią.

Znalazłam wczoraj ciekawy artykuł na temat mitu Matki Polki Poświęcającej się. Przeczytałam, pokiwałam głową, bo przecież jestem już sfeminizowana i oświecona, i ten problem mnie nie dotyczy. A tu masz! Mimo, że pracuję w zmianie 24 godzinnej to i tak najwyraźniej nie dość, skoro wewnętrzny głos poddaje w wątpliwość moje zapracowanie.
Bo w końcu, czy to dużo być
- uśmiechniętą
- cierpliwą
- kreatywną
- skoncentrowaną
- pełną siły potrzebnej do kilkugodzinnych spacerów w chuście
- szczęśliwą
- i do tego permanentnie niewyspaną?

Dużo.

Więc dogadzam sobie
kiedy tylko mogę
kawką, lodami,
i smakołykami.
W końcu sama chciałam
czego się spodziewałam.

środa, 26 maja 2010

Współczesne plemiona łoweicko-zbierackie

Mamy niezaprzeczalną przyjemność obserwować procesy historyczne zmierzające ku powstaniu nowego plemienia na naszych ziemiach - Powodzian.  Rezydują głównie na terenach zalewowych, podmokłych, w najgorszym wypadku w pobliżu lokalnych cieków i strumieni. Charakteryzuje ich wysokie poczucie wspólnoty pomimo dość rozproszonego osadnictwa. 

Powodzianie nie są plemieniem agresywnym, jednak szybko zdobywają coraz większe wpływy, zarówno w kraju jak i za granicą. Ich siła tkwi w mocy żywiołu, który za nimi stoi. Potrafią w znacznym stopniu wpływać na budżet państwa, lokalną gospodarkę i produkcję; przy odpowiedniej kampanii są doskonałą kartą atutową do dyskredytowania aktualnego rządu.

Wymagania dotyczące dołączenia do plemienia nie są wysokie. Należy zgromadzić jak największą ilość dobytku na terenie uznawanym przez tradycję ludową za zalewowy, po czym czekać. Jeśli w ciągu piętnastu lat woda zabierze ci wszystko - jesteś w klubie! Dzieci z gimnazjów w całej Polsce dostaną wolne aby prowadzić dla ciebie zbiórkę pieniędzy na rozpoczęcie wszystkiego od nowa.

Do walki z Powodzianami zmobilizowano ogromne siły, uruchomiono wielkie źródła pieniędzy i poniesiono klęskę. Wspierani przez nieujarzmioną naturę Powodzianie prowadzą swój marsz ku zwycięstwu, całkowitemu pokryciu świata powodzią, wytworzeniu błon pławnych u rąk i nóg i budowie żeremi w miejscu osiedli domków jednorodzinnych. Wszystko wskazuje na to, że im się uda.

wtorek, 25 maja 2010

Gimnastyka pracownika

Jak wiadomo Sklepy Elektronowe potknęły się i padły, a ja wyleciałem z wygodnego siodełka na szeroko pojęty bruk. Zacząłem pierwszy raz w życiu szukać pracy, który to proces trwa do tej pory. Uprawiam go z pasją raczej odkrywcy niż bezrobotnego.

Pracy jest sporo. Tygodniowo portale internetowe dostarczają grubo ponad setkę ogłoszeń tylko z naszego rejonu, więc jest w czym wybierać. Oczywiście 90% jest poza moimi kompetencjami, reszta grzecznie oleje moje wciąż doskonalone CV, a ci którzy odpowiedzą rzadko okazują się pracodawcami oferującymi warunki z grubsza określanymi jako humanitarne. Byłem dla przykładu na rozmowie w JYSKu, gdzie zaproponowano mi pracę od 9 do 23 za 1600 brutto, o ile przejdę rygorystyczne szkolenia. Wszystko sprowadza się więc do szukania i cierpliwości.

Przypomina to kupowania na aukcjach: czaisz się wiele tygodni, licytujesz do wyznaczonego progu, aż wreszcie się uda i trafisz okazję. Szukam pracy już okrągły miesiąc, wysłałem kilkadziesiąt podań i ciągle albo oni nie tańczą, albo ja nie znam kroków. Postępy są jednak wyraźne - dokumenty referencyjne są dopracowane do granic możliwości.

W odwodzie mam zawsze pogodny żywot bezrobotnego. Jak się nad nim zastanawiam to jest sporo spraw, odkładanych co dnia, które można by nadrobić jako taki bez robotny, perspektywa wręcz kusząca.

piątek, 21 maja 2010

Adrenalina. Rodzinne.

Są takie dni niedospane, zaczynające się gdzieś w okolicach trzeciego kubka kawy około czternastej, kiedy umysł nie jest w stanie skupić się na niczym nowym i wykonuje codzienne czynności z mechaniczną wprawą wypracowaną setkami powtórzeń. Zęby myją się same, dłonie szukają rękawów koszuli a skarpetki wskakują na stopy niepostrzeżenie, bez udziału woli, podczas gdy głowa nie jest w stanie się zdecydować, gdzie właściwie jest i czy przerwany sen na temat wspinania się na gigantyczną czereśnię, będącą jednocześnie salonem, jest bardziej realny od nadjeżdżającego samochodu. 

Wpakowałem o poranku Ulę do taksówki z pełną świadomością, że nie ma szans zdążyć na pociąg poranny, po co te nerwy, z dzieckiem nie będzie przecież biec za uciekającym wagonem, przeskakiwać jak sarna przez tory i w ostatniej chwili pakować się z pomocą zdziwionego konduktora do przedziału, dziecko z ubawu majta nóżkami, na litość boga! Ula jednak była, pędziła, przeskakiwała i pakowała się, dziecko majtało i mogła tuż po zadzwonić z satysfakcją, że jej już senność przeszła i sposób jest skuteczny, gdybym tylko chciał spróbować to proszę, z psem pewnie też zadziała.

czwartek, 20 maja 2010

Nigdy nie dziel się z ojcem

Siedzimy sobie na ławce przed sklepem. Basia w chuście zajada jabłko, gryząc kawałki grożące natychmiastowym udławieniem. Rozmawiamy o niczym, obserwujemy strumień ludzi sunący po deptaku i kosztujemy chłodnej aury jakby tak naprawdę była wiosna a nie środek jesieni. Co jakiś czas podrywam się i biegnę obsłużyć klienta, ale są to wypadki tak rzadkie, że nie warte wspomnienia. 

Znudzona jabłkiem, dziecina zaczyna się interesować chrupkiem kukurydzianym. Z tymi chrupkami to osobna historia, bo od kiedy je kupujemy sami po godzinach zażeramy się nimi do nieprzytomności. Basia wcina więc swojego chrupka i widząc mój łakomy wzrok wyciąga łapkę w moją stronę. - Patrz jakie kochane dziecko - mówi Ula - tatę chce poczęstować! - Nastawiłem paszczę i gdy chrupek znalazł się w zasięgu zagłębiłem zęby w kukurydzianych trzewiach.

I jak się okazało - nie tylko kukurydzianych. Gdy zacisnąłem zęby poczułem coś twardszego i stawiającego opór, a w dodatku lekko drgającego. Chwilę później zorientowałem się, że wraz z chrupkiem do mojej paszczy dostał się palec wskazujący Basi, która potwierdziła to spostrzeżenie przeraźliwym acz usprawiedliwionym wybuchem płaczu. Dziwnie wyglądaliśmy - zaśmiewający się do rozpuku rodzice i czerwone od ryku dziecko.

Palec lekko spuchł ale został uratowany. Trauma pozostanie jednak na całe życie: dla ojca, który użarł dziecko i prawie uczynił je kaleką; dla dziecka - przed nadmierną szczodrością.

niedziela, 16 maja 2010

Poranki rodzinne

W porannym półśnie poczułem dzisiaj jak czyjeś małe paluszki szczypią mnie najpierw w nos, potem w brodę, skubią wargi i policzek. Godzina była nieludzka, więc poddawałem się zabiegom z biernością niedźwiedzia w zimie, a Basia korzystała. Sapiąc z zadowolenia wpychała mi palce do oczu, klepała po twarzy, wreszcie zaczęła się nieporadnie gramolić na brzuch.

Ula nie marnowała ani chwili. Błyskawicznie przewróciła się na drugi bok, naciągnęła kołdrę po uszy i stopiła się z otoczeniem niczym driada znikająca w leśnym gąszczu. Zadowolona z zaangażowania córki w poznawanie ojcowskiej fizis nadrabiała zaległości snu.

Wszytko jest dobrze dopóki dziecię nie wydaje dźwięków. Można poddawać się najbardziej wyszukanym formom poznawania świata, znosić ciąganie za włosy ze spokojem kamienia, byle nie pojawiła się nuda, a wraz z nią konieczność podniesienia powiek, które tak ciążą jak odlane z ołowiu, no weź się nią wreszcie zajmij i daj mi choć chwilę się zdrzemnąć. Basia która zobaczy leżący obok łózka telefon, rzuconą wieczorem zabawkę, albo po prostu ma akurat kaprys aby zejść z legowiska, i rób bracie co chcesz, trzeba wyleźć spod ciepłej, gościnnej kołdry jak liszka z kokona, i z zadowoleniem obudzonego trupa asystować w odkrywaniu świata. Ktoś powie że sami się prosiliśmy a ja powiem żeby się wypchał.

środa, 12 maja 2010

A jaką nawigację mają na star destroyerach?

Wiadomo dlaczego gwiazdy pokazują się w reklamach, na pudełkach od płatków kukurydzianych albo podkładają głosy w bajkach - dla kasy. Jednak taki koleś jak Darth Vader, trzęsący połową galaktyki i śniący się w nocnych koszmarach wszystkim niepoprawnym rebeliantom... Sławniejszy od samego Imperatora, którego imię niewiele osób potrafi wymówić; mający za nic przyjemności doczesne, może z powodu zawodu miłosnego albo pokiereszowanej fizjonomii. Co jego pchnęło w ramiona show biznesu?

Twórcy nawigacji Tom Tom zaprosili Vadera do studia, by użyczył swego niepowtarzalnego dyszenia do ich urządzeń. Lord Sith słynie jednak z trudnego charakteru, przez co współpraca układała się różnie.

Plotka głosi, że każdy kierowca prowadzony głosem Lorda Vadera powoli przechodzi na ciemną stronę mocy. Ponoć rycerze Jedi już pracują nad konkurencyjną wersją wyposażoną w dykcję Yody. Podobne prace prowadzą Wookiee, jednak ich projekt cieszy się ograniczoną popularnością.





Za inspirację dzięki Robi Wan

niedziela, 9 maja 2010

Sklepy Elektronowe - Ostatnia Prosta

Po wystąpieniu wszelkich znaków na niebie i ziemi nastał spokojny czas wyczekiwania. Minął niepokój związany z dokonywanym wyborem. Sklepy Elektronowe nie doczekają czerwca.

Stoję w pustoszejącej przestrzeni. Przyglądam się wysłużonej ladzie, której szkło polerowałem setki razy. Za kilka tygodni będzie wyłącznie nieporęcznym meblem. Pójdzie w odstawkę jak stary okręt, który nawet jest jeszcze sprawny, ale z innej epoki.

Obserwuję obumieranie Sklepów od środka, jakby z brzucha ogromnej ryby. Krew coraz wolniej krąży, z każdym dniem ubywa towaru a półki jaśnieją pustką i wstydliwie pokrywają się kurzem. Tętno słabnie, coraz mniej ludzi wchodzi, drzwi coraz dłużej pozostają zamknięte, interwały pomiędzy jedyny a drugim klientem rozciągają się do granic możliwości. Aż nadejdzie czerwiec kiedy tabliczka z napisem "Otwarte" się już nie odwróci.

czwartek, 6 maja 2010

Na śniadanie trzy śrubki

Od pewnego czasu znikają w naszym domu metalowe przedmioty. Już kilka tygodni temu odkryłem brak śrubokrętów, zaczęły też ginąć sztućce i przybory kuchenne. Czasami zdawało mi się, że słyszę w nocy chrupanie, ale zrzucałem je na karb przemęczenia. Kiedy chciałem naprawić cieknący kran, okazało się że nie mam ani jednej śruby. Znalazłem tylko poobgryzane łepki od co grubszych sztuk.
Zacząłem czytać w internecie. Szybko trafiłem na informacje dotyczące szkodników, jednak żadne z nich nie jedzą żelaza w takich ilościach. Kiedy poinformowałem żonę o moich spostrzeżeniach jakoś dziwnie się spłoszyła i szybko zmieniła temat. To naprowadziło mnie na pewien trop.
Gdybym wiedział wcześniej pewnie nie musiałbym tłumaczyć się dzisiaj sąsiadom z nadgryzionych klamek i nadkruszonych poręczy schodów. Któż jednak mógł przypuszczać, że kobieta karmiąca w pewnym momencie potrzebuje tak dużo żelaza! A to wszystko po to, aby dziecko rosło zdrowe i nie miało anemii.