niedziela, 16 maja 2010

Poranki rodzinne

W porannym półśnie poczułem dzisiaj jak czyjeś małe paluszki szczypią mnie najpierw w nos, potem w brodę, skubią wargi i policzek. Godzina była nieludzka, więc poddawałem się zabiegom z biernością niedźwiedzia w zimie, a Basia korzystała. Sapiąc z zadowolenia wpychała mi palce do oczu, klepała po twarzy, wreszcie zaczęła się nieporadnie gramolić na brzuch.

Ula nie marnowała ani chwili. Błyskawicznie przewróciła się na drugi bok, naciągnęła kołdrę po uszy i stopiła się z otoczeniem niczym driada znikająca w leśnym gąszczu. Zadowolona z zaangażowania córki w poznawanie ojcowskiej fizis nadrabiała zaległości snu.

Wszytko jest dobrze dopóki dziecię nie wydaje dźwięków. Można poddawać się najbardziej wyszukanym formom poznawania świata, znosić ciąganie za włosy ze spokojem kamienia, byle nie pojawiła się nuda, a wraz z nią konieczność podniesienia powiek, które tak ciążą jak odlane z ołowiu, no weź się nią wreszcie zajmij i daj mi choć chwilę się zdrzemnąć. Basia która zobaczy leżący obok łózka telefon, rzuconą wieczorem zabawkę, albo po prostu ma akurat kaprys aby zejść z legowiska, i rób bracie co chcesz, trzeba wyleźć spod ciepłej, gościnnej kołdry jak liszka z kokona, i z zadowoleniem obudzonego trupa asystować w odkrywaniu świata. Ktoś powie że sami się prosiliśmy a ja powiem żeby się wypchał.

1 komentarz:

pola pisze...

Powód nieważny, ważny EFEKT:) A efekt jest całkiem, całkiem..