środa, 31 marca 2010

Sklepy Elektronowe - Przyczajony Tygrys

Ostrożnie i powolutku wszedł do Sklepów starszy pan. Z oporem pokonał najniższe stopnie, jakby stawy niechętnie podlegały zginaniu. Z materiałowej siatki z kółkami koloru kości słoniowej, prawdopodobnie będącej w użyciu jeszcze za czasów innego systemu, drżącymi dłońmi zaczął wygrzebywać coś, tłumacząc jednocześnie, że gdzieś tam było i już już prawie znalazł. Oddychał płytko, być może wykończyły go schody, albo dawał o sobie znać ósmy krzyżyk na karku. W pewnym momencie zadzwonił telefon.
- Mój tygrysie - zaczął namiętny kobiecy głos w komórce dziadka - twoja samiczka chce z tobą pogadać. Mój tygrysie, twoja...
Pan oblał się rumieńcem po same uszy. Widząc mój durnowaty uśmiech, którego żadną siłą nie byłem w stanie powstrzymać, uśmiechnął się i przepraszająco stwierdził:
- Wnuki poprzestawiały mi dzwonki...
A brzmiało to raczej jakby mu dwudziestoletnia żona przestawiła.

sobota, 27 marca 2010

Co nas nie zabije... (tylko czy Basię też?)

Oczytani, Młodzi i Ambitni Rodzice, tacy jak my, chcą aby ich dziecko rozwijało się dobrze, było zdrowe i mądre. Po cichu liczą też na to, że będzie mądrzejsze i w ogóle lepsze od dziecka sąsiadów i wszystkich innych dzieci.
Czasem okazuje się, że rodzicielstwo jest czymś dużo prostszym. Należy zapewnić dziecku takie warunki, aby w zdrowiu i całości dotrwało do pierwszych urodzin.

Basia ma za sobą pierwsze siniaki, guzy i upadki. Ma także za sobą pierwsze owocowe posiłki. Dostaje obrane ze skórki jabłko i skrobie je dwoma ząbkami.
Uwaga: jabłko nie jest ugotowane, ani nie jest z ekologicznej uprawy. A jej nic nie dolega!
Czyli może jednak rodzicielstwo nie jest takie trudne i Basia doczeka pierwszej świeczki na urodzinowym torcie?

Oczytani, Młodzi i Ambitni Rodzice mimo wszystko mają wątpliwości. Dziś nie puścili córce Mozarta, a to na pewno odbije się na jej ocenach z matury.

czwartek, 25 marca 2010

Klasyka w nowej formie

Tetris wychował całe pokolenia. Ta kultowa gra pochłonęła mi ćwierć dzieciństwa. Chiński automat w obrzydliwej pomarańczowej obudowie był zgrany do nieprzytomności, klawisze starte tak, że nie dało się rozpoznać, gdzie było rotate, a gdzie pause. Zresztą, nie było to konieczne - po kilkuset godzinach grania z zamkniętymi oczami rozpoznawałem klawisze. Z desperacją sklejałem odłażące fragmenty, przedłużając życie maszynki aż do całkowitego rozpadu. Rodzina dostawała palpitacji słysząc skoczne melodyjki wygrywane na koniec kolejnych układów.

Tym bardziej cieszy, że stary dobry Tetris jest nadal popularny, chociaż w nieco zmienionej wersji. Takiej trochę bardziej kompaktowej. Dla ludzi nie mających wiele czasu. I uwagi. W sumie gra sam. Dobry na bezsenność. Link tu.

środa, 24 marca 2010

CV wersja 1.0

Czytając Dilberta odkryłem jak ogromny potencjał tkwi we mnie: potencjał wspaniałego pracownika korporacyjnego. Wypracowałem umiejętność bezproduktywnego spędzania czasu na naprawdę wysokim poziomie. Doskonale potrafię sprawiać wrażenie zapracowanego, wynajdywać sobie niepotrzebne zajęcia i odkładać na później sprawy ważne. Potrafię również spożywać duże ilości kawy i cukry proste w ilościach hurtowych bez uszczerbku na zdrowiu. Jednak najważniejsza jest umiejętność tworzenia planów. Zaplanować warto wszystko, rozpisać w punktach, podkreślić grubą kreską, ogarnąć wzrokiem. To jakby już się dokonało, z tą różnicą, że raczej się nigdy nie dokona. Jak zauważyła Alina, plany zwalniają z myślenia. A na pewno z działania.

Gdyby więc jakaś uczynna korporacja poszukiwała wzorcowego pracownika to jestem do dyspozycji od zaraz.

Kadr ilustracyjny

Kijki, bramki i jedna piłka

Stało się coś dziwnego, coś nieprzewidywalnego, coś, czego nie pamiętają najstarsi górale. Zacząłem regularnie uprawiać sport.
Zacząłem - co wymagało wyjścia z domu, pojechania gdzieś, biegania, pocenia i wracania.
Regularnie - czyli więcej niż trzy razy pod rząd. Taką regularność do trzech razy mam opanowaną w pełnej rozciągłości. Najgorszy jest ten czwarty.
Uprawiać sport - z impetem, z rozbiegiem, z zasadami, ambicjami, zacięciem i satysfakcją.

Nie przeszkodziły skręcone kostki. Absencje, po który nie chce się już wracać do przerwanego zajęcia. Deficyty zasobów ludzkich, trudności logistyczne i finansowe. Gram w hokeja na sali i jestem z tego dumny.

Może to wina wiosny, która pobudza w człowieku soki i nogi jakoś tak mają więcej chęci do biegania. Może doborowe towarzystwo, prezentujące rozkosznie amatorski, niewzruszenie równy poziom. Dzięki temu każdy nowy gracz czuje się jak swój wśród swoich, choćby kija nie miał nigdy w ręku. Dość, że hokej zatacza coraz szersze kręgi, drużyny się klarują a ambicje rosną.

Od dłuższego czasu nie przyniosłem również do domu żadnej kontuzji. Jak tak dalej pójdzie, żona pomyśli, że chodzimy do baru zamiast na salę.

poniedziałek, 22 marca 2010

Sklepy Elektronowe - uśmiech losu

Los, jak wiadomo, ma specyficzne poczucie humoru, nie doceniane przez nim dotkniętych. Można uznać, że jesteśmy na nie skazani i z wyrozumiałością przyjmować.

Zepsuł nam się bojler, dzięki czemu nie mieliśmy wody ciepłej przez trzy dni. To niewielkie utrudnienie nie sprawiło nam przykrości, doprowadziło jedynie do całkowitego zawalenia zlewu brudnymi naczyniami. Nic niezwykłego nawet w normalnych warunkach. Specjalista miał przyjść w poniedziałek między 11 a 13. Poprosiłem Ulę, aby po mnie zadzwoniła, kiedy fachowiec się zjawi, bo lepiej mieć takiego na oku. Poza tym samotna kobieta przepłaci trzy razy, nawet o tym nie wiedząc, kiedy dziecko wrzeszczy jej na rękach, obiad kipi a pies usłużnie przynosi piłkę do zabawy po raz piętnasty. Serwisant się zjawił, Ula zadzwoniła, sięgnąłem po kartkę zaraz wracam, i się zaczęło.

Do sklepu zwaliły się, w ciągu kilkunastu sekund, dzikie tłumy. Co najmniej czterech klientów chciało porozmawiać, do tego trafił się jeden oferujący towar własnej produkcji oraz pełen asortyment oglądaczy. Z zapałem zabrałem się do odprawiania ich, jednego za drugim, grupami i indywidualnie. Nie pomogło. Któryś zapomniał drobnych i popędził do bankomatu; inny miał akurat chęć sprawdzić co też nowego oferuje wystawiony model sprzętu, i metodycznie zaczął przeglądać kanały. Krew zaczęła zalewać mnie szerokim strumieniem.
Gdy jedną grupę udawało mi się wypchnąć z wysiłkiem za drzwi, wtaczała się nowa. Zawsze z bzdurnymi, niepotrzebnymi i nieodzownie czasochłonnymi problemami. W końcu został tylko ten jeden wesoły oglądacz, co się przyssał do dekodera i molestował go ponad 15 minut. Już wtedy wiedziałem, że może być za późno, już gasła we mnie nadzieja. Ula zadzwoniła i powiedziała, że fachowiec właśnie wyszedł i gdzie ja do cholery jestem na długo przed tym, jak ów oglądacz opuścił sklep. Oczywiście nic nie kupując.

Sytuacja, pomijając jej klasyczną wręcz absurdalność, okazała się nadzwyczaj korzystna finansowo. Tłumy naszły falą, zostawiając w kasie więcej niż pozytywny rezultat, co nieodzownie uczciliśmy kawą po nigeryjsku. Gdyby dało się takie prowokacje odstawiać częściej...

niedziela, 21 marca 2010

Basi odkrywanie świata

Ula przyniosła mi dziecię całe umorusane w kaszy. Basia zaczęła przygody z jedzeniem innym niż mleko mamy, więc kasza jest teraz wszędzie. Dziecię wije mi się na kolanach jak piskorz, ani mu w głowie drzemka. Z zawzięciem masakruje kartę do Vampira i uparcie stara się wyrwać kabel głośnikowy z gniazdka w laptopie. A jeśli nie wyrwać, to chociaż przegryźć.

Robimy dużo zdjęć. Bez nich mogłoby ujść naszej uwadze, jak bardzo Basia się zmienia. Ze zdumieniem odkrywamy nowości, pierwsze dźwięki, okrzyki i przewrotki, ale jest tego tyle, że bez uwieczniania najzwyklej w świecie byśmy zapomnieli, jakie to było niedawno małe i kruche. Nie żeby teraz był z niej byk, ale w porównaniu...

Czas zaczął przeskakiwać z tygodnia na tydzień. Zatrzymujemy się na moment w niedzielę, aby obejrzeć się na minione dni, ale migają tak szybko jak krajobraz za oknem samochodu. Ponoć tak będzie do pójścia do przedszkola/szkoły/osiemnastki. Wersje są różne, zachęcające lub nie bardzo.

poniedziałek, 15 marca 2010

Achy i ochy - Avatar

Od pewnego czasu, jeśli tylko podejmie się dyskusję na temat kina, prędzej czy później pada hasło nieubłagane i bezlitosne: a widziałeś Avatara? No więc widziałem.

Ciężko przejść wobec niego obojętnie. Przeciwników, wskazujących płytkość fabuły i tony rozbuchanego kiczu jest tyle samo co piewców przełomu w kinie, zachłystujących się wizją świata i efektami. Historia rzeczywiście jest kiepska, ale nie po to był kręcony, nikt nie oczekiwał metafizycznego dramatu w oprawie błękitnoskórych stworków. Miał robić wrażenie i robi. Znakomicie.

Filmu nie ma sensu oglądać na małym ekranie. Jeśli przymkniemy oko na treść, do tego ograbimy się z efektów, jakie zapewnia kino 3D, to nie pozostanie wiele do smakowania. Wyjdzie mdła opowiastka z proekologicznym przesłaniem, które z niewiadomych powodów jest często wymieniane jako wada. W kinie nawet sceptycznie nastawieni przyznają, że są sceny po prostu wbijające w fotel.

W kategorii kiczu niewiele filmów jest w stanie przeskoczyć taką legendę kina jak Star Wars. Nie bawmy się w wymienianie, wystarczy wspomnieć rozkosznych Ewoków, popierdujące roboty i wesołego skrzata Yodę. I jakimś cudem cykl Gwiezdnych Wojen cieszy się ogromną estymą, zarówno wśród fanów jak i normalnych cywilów. Avatar może czyścić buty Star Warsom w tym współzawodnictwie.

Wydaje mi się, że całkiem dobrą inwestycją może być zakup Avatara na DVD. Za dwadzieścia lat takie rarytaski jak pierwsze wydanie filmu mogą znacznie zyskać na wartości. Bo są spore szanse, że obserwujemy świt nowej legendy.

czwartek, 11 marca 2010

Świerzynki prosto z ciemni








Pragnę zwrócić uwagę na zainteresowania dziecka w kategorii gry karciane. Jak również na kartę, którą Basia upodobała sobie najbardziej.

piątek, 5 marca 2010

Czemu się śnieży?

Odpowiedź jest dość zaskakująca: bo leżę.
Odkryłem to wczoraj wieczorem. Położyłem się na chwilę z książką, jeszcze za dróg czarnych, a jak się podniosłem świat był już biały. Mam więc przykrą wiadomość: w tym tygodniu należy oczekiwać niezłych zamieci. Gwarantuję.

czwartek, 4 marca 2010

Naprawdę, nie dzieje się nic

Żeby utrzymać uwagę czytelników na blogu informuję, że nic się nie dzieje. Ula wraz z maleństwem wyjechały do Wilka i od poniedziałku jestem sam, a co za tym idzie nuda aż wieje z kątów.

W trakcie owej nudy wywołałem trzy negatywy, napisałem kilka recenzji, przeczytałem spory kawał historii o krzyżowych wyprawach, zrobiłem śledzie w oleju, zmłóciłem towarzystwo w gry karciane, wielokrotnie obroniłem Śródziemie i wyspałem się jak, nie przymierzając, suseł. Z nudą mi po prostu do twarzy.