środa, 30 lipca 2008

Oswajanie przestrzeni

Patrzysz na ulicę, przed siebie na otaczającą cię przestrzeń, i co? Są wyznaczone ścieżki, są przeszkody, ogrodzenia, to co wytycza szlak.

Bądź kreatywna/y. Przeszkoda może być wyzwaniem. Przeskakujesz mur, niech będzie na początku niewielki murek, i znajdujesz się w innym świecie. Takim, który jest zbudowanym według twoich reguł.
Oswajasz na nowo przestrzeń. Zadomawiasz się w miejscach, które wydawały się niegościnne. Okazuje się, że w każdej sytuacji są jeszcze inne ścieżki. To jest parkour.

A dla wzrokowców krótki filmik.

czwartek, 24 lipca 2008

Jak szybko zorganizować uroczy wieczór?

Rozmowa na tlenie między mną, a moim żonexem.
Temat: co robimy dziś wieczorem.
Copyright by ulaifranc.

Ula
wersja lux: idziemy po pracy do jakiegoś supermiejsca ze świecami, nastrojami itp

12:33:45 Ula
wersja normal: po pracy idziemy do nigera, a potem robisz rizotto, a świece zapalimy sami

12:35:17 Ula
wersja trekking: kupujesz ciasto, przywozisz, robimy kawę i idziemy w jakieś romantyczne miejsce i zjadamy to na łonie natury lub innej

12:35:39 Ula
wersja mini: ciasto zjadamy w domu, a potem już nikt nie ma ochoty na rizotto

12:36:38 thogarini
ładne

12:36:52 thogarini
podoba si się całość, jako forma literacka

Sklepy Elektronowe - Terror

Jest kiepsko. Na ławce przed sklepem usiadł akordeonista. To był dobry dzień, szkoda, że tak tragicznie się skończył.

Zabarykadowałem drzwi. Zamknąłem okno, choć nie robiłem tego od kiedy temperatura w nocy zaczęła przekraczać 10 stopni Celsjusza. I mimo wszystko, mimo że Dave Matthews grzeje niemożliwie głośno - nadal go słyszę. Koszmarne, nieskładne dźwięki, wywołujące wewnętrzne konwulsje choćby najbardziej płaskiego słuchu muzycznego.

Każda piosenka Matthewsa się kiedyś kończy, a wtedy zastygam jak surykatka, na którą padł cień sokoła, z głowa wtuloną ramiona rozpoznaję punkt graniczny, w którym cichnie moja muzyka, garda na chwilę opada i dostaję sierpem po ryju, akordeon wlewa się przez kilka sekund jak powódź, uparty i niezmordowany pokonuje wszystkie zapory.

Myślałem nad prostym przekupstwem, masz pan tu dyche i spieprzaj. Będąc jednak na jego miejscu i mając odrobinę oleju w głowie, jutro z samego rana zacząłbym męczyć lwowskie przeboje, licząc już nie na dychę, a przynajmniej dwie, a jak trochę mocniej przycisnąć tą nijaką zwrotkę nieodmiennie kończąca się fałszywym akordem, to i może facet zmięknie, Kazimierza wrzuci?

Am I right side up or upside down
Is this real or am I dreaming

Pozostaje czekać, obgryzać paznokcie, robić kolejną, pachnącą śniętym śledziem, zieloną herbatę. Piękne, lipcowe słońce oblizuje schody, a kiedy mój czas nadejdzie, wreszcie wychynę z podpiwniczeń, chłód za kołnieżem i tylko śliskiego ogona brakuje. Zastanę już popołudnie, trochę żal, że po-, ale przynajmniej cisza, cudna, szumna cisza.

wtorek, 15 lipca 2008

Szlachetne zdrowie

Nie, nie będę pisać tutaj banałów, skoro od dawna wiadomo, że zdrowie i pełny żołądek są podstawą naszego dobrego samopoczucia. Szczególnie żołądek wypełniony pierogami z jagodami, przed chwilą co zrobionymi. Zastanowiła mnie sama koncepcja zdrowia. Według lekarzy zdrowie jest brakiem choroby, co jest wyjątkowo "niezdrową" definicją. Trudno jednak, jak się okazuje, zupełnie odizolować lekarzy od swojego zdrowia. Gdzie pojawia się medycyna, tam znika logika. Bo przecież, kiedy zaczynamy zawierzać innym, częściowo przestajemy ufać sobie. Dziś byłam w szpitalu na kontroli. Lekarz wysłuchał mnie, nawet nie badał i powiedział, że wszystko jest w porządku. Dopiero wtedy poczułam się zdrowa. Niepewność sprawiała, że czułam się coraz gorzej, mimo, że na logikę wszystko co się ze mną działo, było normalne i łatwe do wytłumaczenia. Śmiejemy się z lekarzy, złościmy na szpitale, znamy ograniczenia medycyny, ale okazuje się, że właśnie ta biurokratyczna maszyna potrafi leczyć. Bo przecież, jeśli tyle osób w to wierzy, to musi działać. O ileż czujemy się przecież zdrowsi, kiedy wreszcie opuścimy duszne mury szpitala.

poniedziałek, 14 lipca 2008

Lecimy na rezerwach

Po skrupulatnych wyliczeniach doszedłem do zachwycającego wniosku - czystych skarpet starczy mi do powrotu Uli! Hura, niech pralka nadal pozostanie niezgłębioną tajemnicą!

Poligon doświadczeń literackich

Wesoły choć głodny jak żbik wracam do domu, kolejna podróż Wrocław - Zielona Góra zakończona powodzeniem. Nastawiłem już kawę (zbożową, na bogów!), pogadałem ze wszystkimi, których zaskoczył abonent czasowo niedostępny, to już nie ta bateria co dawniej, i z impetem zaatakowałem bloga, jak wypieczony stek co najmniej. Przecież to całe 3,5 godziny obserwacji czynionych ostrożnie spod półprzymkniętych powiek, albo arogancko, hardo patrząc w twarz zdegustowanej pani w podeszłym wieku, ubranej w zachwycającą sukienkę z widokiem na krajobrazy Bawarii. Nie miałem nawet pojęcia, że takie sukienki istnieją.

Przez pociąg przelewały się tłumy harcerzy wracających z obozu na zmianę z wesołą młodzieżą katolicką, o twarzach wygłodniałych wysoce niechrześcijańskich przygód. Przy każdej fali, która nieodmiennie mijała nas, siedzących w przejściu między przedziałami, moja bawarska towarzyszka kwaśno krzywiła usta, spoglądają wyczekująco czy podejmę dyskusję, jacy oni niewychowani, jacy głośni i uśmiechnięci. Niestety, okazałem się kompanem mało obytym i gruboskórnym, z tymi swoimi słuchawkami w uszach i lekturą Science Fiction w charakterze parawanu.

Harcerze urzekli mnie dyskretnym podejściem do konsumpcji. Nikt nie pił, a trzech rzygało, śpiewając przy tym radosne ogniskowe piosenki, nikt nie palił a w toalecie gęsta łuna dymu utrzymywała się ponad kwadrans. Wykazywali przy tym zaskakujące zorganizowanie i współpracę, przemieszczając się chwiejnie po wzburzonym pokładzie okrętu, pomagając ofiarnie najbardziej poszkodowanym członkom załogi, wiele rąk wciągających biednego rozbitka z powrotem do szalupy niewygodnych siedzeń. Groza i zbulwersowanie wykwitły na twarzy mej bawarskiej wspólniczki, gdy ujrzała trzech rosłych chłopców wynurzających się ostrożnie z niewielkiej toalety. Nie byłem w stanie powstrzymać rozbawienia, więc skupiłem się na mijanych drzewach.

Kwiat polskiej młodzieży katolickiej preferował raczej zabawy oparte na uczuciach, aniżeli doznaniach konsumpcyjnych. Dziewczęta zawzięcie migrowały do wagonu chłopców, uciekały z piskiem przed goniącymi ich, pyzatymi ministrantami, nawracały stadem, dawały się oskrzydlić na wysokości schodów na wyższy poziom (wagony piętrowe, ten cud technologii kolejnictwa), pierzchały po kątach. Stopniowo kąty zapełniały się przyklejonymi parami, między którymi krążyli nieszczęśliwcy zbyt nieśmiali lub nieudolni, aby znaleźć własną Marię Magdalenę i przekonać się, jak krótka jest trasa z Wrocławia do Gór Zielonych.

Nie ulega wątpliwości, że harcerki znacznie przewyższały nastoletnie chrześcijanki pod względem urody jak i gustów odzieżowych. Wydaje mi się, że można śmiało wyodrębnić pewien nurt mody katolickiej, oscylujący pomiędzy szafą matki a gadżetami rodem z Bravo i Filipinki.

Dość, tyle dzisiaj, sen powoli dopada, trzeba jakoś wstać do pracy. Cotygodniowe pielgrzymki do Wrocławia stają się nad wyraz inspirujące.

piątek, 11 lipca 2008

Oświadczenie prasowe

Czuję się dobrze, powiem więcej, czuję się szczęśliwa. Spaceruję boso po trawie, cieszę się tym, co mnie otacza. Uważam też, że ciąża jest wspaniałą przygodą, którą warto przeżywać.

Oświadczam co następuje:

czuję się dobrze.

i nie chcę o tym rozmawiać, odpowiadać na pytania zadane z choćby jak najlepszą intencją, a tym bardziej otrzymywać wyrazów współczucia
i kropka

Kometa

Gwiazda przy bliższym spojrzeniu okazała się być kometą. Ważną niczym Gwiazda Betlejemska, pięknym podróżnikiem nie należącym tylko do naszego nieba. Skoro nie ten wszechświat, to może inny. Skoro nie ta gwiazda...
Żegnam ją z uśmiechem, jak wędrowca, który zapukał, opowiedział piękne historie i poszedł swoją drogą.

wtorek, 8 lipca 2008

Sklepy Elektronowe - Fetysze

Ciężkie deszczowe chmury, kłębiące się od rana nad Zielonymi Górami, w końcu pękły, nieodmiennie zaskakując przechodniów. Jeszcze kilku wpadło, znacząc podłogę wilgotnymi śladami butów jak płetwami wyciągniętymi prosto z wody, dokonując zakupów na szaloną kwotę 3,90 zł, po czym nadszedł ten czas ulotny, kiedy nie przyjdzie już nikt więcej, nie dziś, już tylko formalność, herbata, może Czesław Śpiewa, może Dave Matthews i Cortazar. I trochę bloga, bo czasami zbyt szybko się zapomina.

Wszystko się stało dzięki Rafałowi, natenczas nazywanemu Rafixem, całkiem świeże oswojenie, kto by się spodziewał, że to nie będzie zwykłe miano a imię rycerza idącego na wyprawę? Rafix powiedział: "ok, to ja je od ciebie wezmę" i czar prysł, zaschnięta klątwa poczęła się kruszyć, coś, co istniało a nikt nie wiedział do czego służy, objawiło sie i odeszło.

Rafix powiedział: "ok, to ja je od ciebie wezmę", i głośniki stały się jego, stały się tylko głośnikami, 2.1 i basy, a nie tymi głośnikami, przez które się działo (a właściwie nie działo), o czym dowiedziałem się później. Rozkosznie nieświadomi dokonaliśmy transakcji, z iście ludzką ignorancją pomijając (zwyciężając!) nagromadzone znaczenia, pół roku na sklepowej półce, to nie możliwe, żeby tyle czasu, w takiej cenie, tylu oglądających (to ja po nie przyjdę, jak tylko dostanę wypłatę) i żadne się nie chcą sprzedać. Rafix powiedział: "niech tak się stanie" i...

... i dał zarobić Sklepom Elektronowym po trzykroć. W poniedziałek, dzień po szlachetnej wymianie towarowo-pieniężnej, sprzedałem drugi zestaw głośników, a tuż przed zamknięciem sklepu - trzeci. Wszystkie należały do grona zakorzeniającego się na dobre, miejsce wygrzane, stali bywalcy, polerowanie wzrokiem klientów od gwiazdki.

Można by użyć wielkich słów, ale jaka przyjemność w przemilczeniu, w tym co każdy nazwie sam, typowy argentyński (nabyty, nabyty!) unik by nie przyjmować rzeczy takimi jakie są, przecież każdy widzi konia, po co mówić "o, koń!". Bożki, fetysze, przypadki i zbiegi okoliczności, podła codzienność Sklepów Elektronowych.

Lipiec pod znakiem niewygody

Jak to pisała niedawno Kalina - jest nieźle...

Zostałem sam, solo of fortune, tylko bardziej to pierwsze. Mój żonex raczy się wilkszyńskim powietrzem, wsłuchując się w bicia pestkowego serca. Otwieram drzwi mieszkania i nawet pies nie szczeka, ciekawa odmiana z nutką niepokoju po kątach. Nie, żebym narzekał, książki zastaję w tym samym miejscu co poprzedniego wieczora, kawa, niedopita, dołącza do kolejki przed zlewem, stół frywolnie zawalony papierami, z maszyną do pisania po środku, przecież nikomu nie będzie przeszkadzał. Wiem tylko, że cały ten kawalerski splendor cieszy na zasadzie kontrastu, wyjątek od reguły do której z żalem ale i ulgą będzie można powrócić.

Szwecja zbliża się i oddala jak fatamorgana. Była tuż tuż, planowana od maja, zaopatrzona i wyekwipowana, a okazała się tylko powietrzem. Dobrze, że nie wdawaliśmy się w szczegółowe opisy planów, choć i tak trochę obiecanek się posypało, teraz trzeba będzie jakoś zachować twarz, może chociaż na weekend się uda? Poczynione zapasy konserw i pasztetów piętrzą się jak wymówka, a przyczepka do roweru dołączy do coraz liczniejszego grona sprzętu "z nadzieją na pierwsze użycie".

sobota, 5 lipca 2008

Niechcianki

NIE CHCE mi się.

Chyba, że spać. Śpię nawet trzy godziny w ciągu dnia.
Głodna nie jestem i kompletnie straciłam ochotę na kawę, prawie nie jem mięsa. Co innego ryby, w końcu gwiazda ułożyła się w gwiazdozbiorze ryb. Co w taki razie jedzą mamy strzelców, albo wodników? Mąż mój narzeka, że ryba jedzona w sklepie psuje mu atmosferę, ale przecież nikt nie karze tam nikomu przychodzić, i jeszcze wąchać! Niech klienci się cieszą, że w ogóle mogą coś kupić.

Gwiazda rośnie, z pestki jabłka powoli osiąga wielkość pestki czereśni i, ponoć, traci już kształt kijanki. Strasznie się rozpycha, bo czuję, jak wszystko w miednicy zaczyna się przesuwać i poszerzać. Mam się nie schylać, nie skręcać i nie rozciągać na boki, żeby pestka się dobrze zasiała. Teraz będzie to łatwiejsze, bo od dziś mam URLOP na całe trzy tygodnie. Na cześć urlopu: hip hip hurra!!!

wtorek, 1 lipca 2008

Sklepy Elektronowe - Chłopiec

Przyszedł do sklepu chłopiec. Przez deptak przelewają się fale ludności, zwłaszcza teraz, latem, a jedna z nich wrzuciła malca do mojej chłodnej piwnicy, jak do smoczej jamy. Wielkie, zdziwione oczy koloru pogodnego nieba rozglądały się ostrożnie i ciekawie; bluzka w paski i spłowiała czupryna, sznurówka prawego trampka smętnie rozwiązana, poobijane kolano niczym wymówka, aby ją wreszcie zawiązać, bo będzie jak ostatnim razem. Chłopiec powoli zszedł ze stopni, zatrzymał sie na środku, a ja czekałem, wiedziałem, że za raz coś się stanie, coś nieoczekiwanie miłego, jak prześlizgujący się po skórze dotyk słońca albo dziwnego, jak z dawna zapomniany zapach pochwycony w tłumie, pająk przebiegający po dłoni. Jego wzrok muskał półki, wyraźnie czegoś szukając, minął mnie niczym jeden z elementów wystroju sklepu a ja obserwowałem rosnący z każdą chwilą zawód, że znów źle trafił, szkoda. Wreszcie, gdy już miał pewność, że niczego nie przeoczył, zapytał, ale tak słabo, znając odpowiedź:
- Sprzedaje pan latarnie?
- Latarnie? Takie świecące, plastikowe? - spytałem jak kretyn, i już wiedziałem z całą pewnością, że pogrzebałem wszystko, miałem jedną szansę i przeszła, minęła wesoło jak podlotek, zostawiając tylko zdziwioną gębę z wyrazem "i co, już? już się stało?".
- Niee - co brzmiało raczej jak "nie, ośle" - takie zwykłe. - Zagryzł wargi a ja stałem urzeczony, zastanawiając się kiedy latarnie zaczęły być praktyczne, mrugające, trzydzieści dziewięć złotych sztuka, zapakować?
Chłopiec odwrócił się na pięcie i wyszedł.

Narodziny gwiazdy

W moim ciele roście gwiazda. Specjaliści mówią, że jest jak niewielka, jak pestka od jabłka.
A ja czuję, że moje ciepło jest jeszcze dużo większe od jej ciepła.
Jestem jej wszechświatem.