poniedziałek, 28 czerwca 2010

Polepszenie przez pomniejszenie

Rodzic potrafi zrobić naprawdę wiele, aby zdjąć z siebie, chociaż na chwilę, ciężar odpowiedzialności za dziecko. Jest w stanie iść na wszelkie ustępstwa, oddać własny telefon, pozwolić wejść sobie na głowę albo dać się podduszać tylko po to, aby uszczknąć jeszcze parę minut snu. Nie jest zatem dziwny fakt, że pozwoliliśmy sobie zmajstrować wybieg dla Basi, ze wszystkich stron zabezpieczony kocami, gdzie dziecko może używać sobie do woli a my - alleluja! - nie musimy mieć go stale na oku. Tym samym pozbyliśmy się sporego kawałka pokoju, upchnęliśmy szafy i stoły w kąt, ale zyskaliśmy spokój. Obecnie pracujemy nad wersją 2.0, posiadającą dodatkowo ekrany dźwiękoszczelne.

sobota, 26 czerwca 2010

Ruch to życie

Bez ruchu nie byłbym w stanie zasuwać odkurzaczem przez całe mieszkanie, usuwając drobne i nieznośne kuleczki styropianowe, które wdzierają się przez każdą szczelinę z zewnątrz. Mamy bowiem ocieplany budynek, a robota idzie z takim rozmachem, że nie ma miejsca w promieniu kilkudziesięciu metrów wolnego od styropianu. Naturalnie, ten gwiezdny pył również by nie powstał, gdyby nadgorliwi robotnicy nie podjęli swojej pracy. Wtedy nie musiałbym odkurzać, a bluszcz pod oknem, duma i ozdoba całej kamiennicy, nadal by piął się żwawo aż po sam dach.

Ruch Basi powoduje, że kołdra zsuwa się z niej dużo częściej niż przykrywa. Natomiast ruch bakterii, poszukujących dzieci nie przykrytych, zapewnił katar, kaszel, marudzenie i pobudkę o czwartej trzydzieści, kiedy na dworze jeszcze nie było świata tylko jakaś podejrzana szarość. Gdyby nie ruchy wojsk, które do późna w noc praktykowaliśmy z Trollem (Memoir '44, faszysten kontra alianci, sen jest dla mięczaków), być może taka pobudka byłaby łatwiejsza do zniesienia.

Ruch pióra prowadzi do pojawienia się akapitu, a ten puchnie do rozmiarów już prawie podlegających edycji, dzieje się w głowie wyprzedzając inne myśli, karze się zapisywać i spróbuj bracie się oprzeć, rozlezie się i już nie wróci, zobaczysz. Ruch palców na klawiaturze tworzy kolejnego maila, i jakimś cudem buduje pomost pomiędzy moim biurkiem z widokiem na fragment ziemi i kawał nieba, a głosem w słuchawce mówiącym "...gratulujemy, jest pan przyjęty. Zaczyna pan od poniedziałku". I tyle by było z błogiego nieróbstwa, leniwych poranków i poczucia spokoju, jakby ciągle była niedziela.

środa, 23 czerwca 2010

Na urodzinach u koleżanki




Baśka taka mała, a już rozbija się na urodzinach u koleżanek. Na razie pierwszych, zakrapianych mlekiem, ale dajcie jej tylko trochę czasu...

wtorek, 22 czerwca 2010

Zagadka na przyszłość

Basia zmienia powoli kolor oczu - przynajmniej takie mam wrażenie.
Ogłaszam zatem konkurs, którego rozstrzygnięcie nastąpi zapewne w przyszłym roku.
A pytanie brzmi: jaki kolor oczy będzie miała Basia?
Osoby znające nas mają być może ułatwione zadanie, więc trochę podpowiem. Ja mam tak jakby brązowe oczy, a Franc tak jakby niebieskie.

Wpisujcie swoje propozycje. My je zapamiętamy i potem nikt się nie będzie mówił "no przecież właśnie tak mówiłem...".

Tu będzie czarno na białym. Ha!

piątek, 18 czerwca 2010

Sklepy Elektronowe - Tricks of the trade

I kiedy zamknąłem Sklepy Elektronowe poczułem w ustach pół gorzki, pół słodki smak. Poczułem w kościach chłód wszystkich dni, które przesiedziałem w piwnicznym zimnie i gorącą satysfakcję z udanej sprzedaży; smak czarnej herbaty w dzień, kiedy jej parzenie jest jedyną czynnością godną uwagi. Poczułem zapach odświeżacza powietrza, opadającego tynku na zapleczu i obrzydliwych kabli w silikonowych uszczelkach; emocje towarzyszące nowej partii towaru i szary osad rezygnacji po kolejnej nieudanej próbie reanimacji sprzedaży. Poczułem to wszystko na raz, w czasie przekręcania klucza w zamku, za plecami był czerwiec, stragany pełne dojrzałych truskawek i lody cytrynowe, i prawdę powiedziawszy odwróciłem się dość łatwo, dałem się skusić tym truskawkom i lodom, życiu na powierzchni w temperaturach bardziej ludzkich i nadziei, że przecież coś się musi skończyć, aby coś się mogło zacząć.

Sklepy Elektronowe nie dadzą się jednak tak łatwo zapomnieć. To, co z nich zostało będę jeszcze długie miesiące wyprzedawać na różne sposoby, a kto wie, czy niektóre skarby, jak na przykład legendarny Bożek, nie zostaną już u nas na stałe. Również 244 baterie R6 nie należą do najbardziej rozchwytywanych produktów, a takich smaczków jest więcej. Zapuściły we mnie Sklepy głębokie korzenie, których pozbyć się nie sposób, i pozostaje wierzyć, ze wyrośnie z nich coś wartościowego.

Oh how our glory may fade
Fade, well at least we've learned some tricks of the trade.


poniedziałek, 14 czerwca 2010

Pan Trololo

Legenda, którą sprzedał mi Papryk, jest taka: za głębokiej komuny, w środku Rosji, Edward Khil napisał piosenkę o dzikim zachodzie. Temat był śliski, jednak piosenka okazała się na tyle chwytliwa, że kamienne serca cenzorów zgodziły się na kompromis: przepuszczą utwór, ale bez tekstu. Stąd też pan Edward wychodzi na scenę i swym donośnym głosem zaczyna wokalizę, ubarwiając ją rozbrajającymi gestami.

Jakiś czas temu ktoś odkopał przebój, który szybko stał się internetowym memem i zyskał popularność podobną do Jożina z Bażin. Edward Khil stał się znany jako Pan Trololo, pojawiły się o nim informacje na Wikipedii i wywiady na youtube, przeszła fala zbiorowej fascynacji tak lubianej w sieci. Pan Trololo był tym wszystkim mile zaskoczony. Pytał tylko, czemu tak późno.

 


czwartek, 10 czerwca 2010

Wanienka

Wydaje się takim prozaicznym przedmiotem. A jednak - ma swoje drugie dno! Jako młodzi rodzice nabyliśmy ją tuż przed urodzeniem się Basi, i chyba żaden inny zakup nie okazał się tak wielofunkcyjny i uniwersalny.

Z racji swej pojemności wanienka znakomicie sprawdza się jako pojemnik na suche pranie. Sama z siebie jest lekka, łatwo ją chwycić, a do tego kształtem mieści się znakomicie w zakamarkach łazienki, gdzie w jednym z kącików może kwitnąć długimi tygodniami zanim ktoś się wreszcie zlituje i poprasuje tą górkę ubrań. Nie oznacza to absolutnie, że przez cały czas dziecię nie zażywa kąpieli. Po prostu bezczelnie przewalamy pranie z powrotem po zakończonych ablucjach.

Wanienka jako zbiornik do czyszczenia przedmiotów. Niezastąpiony. Nic się nie wylewa, nie przechyla, miejsca jest dość żeby pomieścić całą armię bretońską. Albo wyjątkowo brudne trampki.

Wanienka transportowa. Na wyprawy do rodziny i znajomych, nie ma nic smerfniejszego niż zapakować się do wanienki. Wzbudza ogólną wesołość przy zachowaniu walorów praktycznych.

Ponoć po tym, jak dziecię zmieni rozmiar, wanienka jest niezastąpiona do rozrabiania farby. Albo wyciskania wina. Zależnie od osobistych preferencji.

Wanienka, o czym wie niewielu, ma też funkcje czyszczące. Kiedy Ula wylewa z niej wodę po kąpieli, cała łazienka jest tak wesoło utopiona, ze nie pozostaje nic, tylko wziąć szmatę i wyszorować podłogę. Do czysta.

wtorek, 8 czerwca 2010

Najprawdziwsza rozrywka

Program Drugi Polskiego Radia dba o grono swoich wiernych słuchaczy. Zeszłej niedzieli miły pan nienaganną polszczyzną ogłosił konkurs. Do wygrania były najnowsze płyty kompaktowe z hitami takich kompozytorów jak Schuman, Chopin czy Liszt. W napięciu słuchamy pytań, bo przecież od nagrody dzieli nas tylko jeden telefon. Pierwsze pytanie, które jak pokazał czas było najprostsze, bo tylko w tym pytaniu mogły pomóc nam Google. Tak! Są jeszcze konkursy radiowe, których pani Google nie wygra.
Pytanie proste: kim jest rocznik 1810?

Nie, to nie jest pytanie z konkursu.
To jest pytanie z konkursu:
Schuman, kiedy był redaktorem cenionego pisma muzycznego w Lipsku otrzymał list którego autor porównywał pasję wg Jana i Mateusza J.S. Bacha. To zainspirowało Schumana i skłoniło do napisania własnej interpretacji pasji. Kto był autorem listu?

Szok? Wcale nie. Szok był chwilę potem.
Już po niecałej minucie do studia zadzwoniła miła dziewczyna z prawidłową odpowiedzią. W odpowiedzi na zachwyt prowadzącego, że już tak szybko, odparła skromnie, że przecież pytanie nie było trudne. Przerażająca była autentyczna szczerość w jej głosie.
To kim jesteśmy my, malutcy, którzy nie rozumiemy nawet treści niektórych pytań?!
Śmiejemy się z konkursów typu audiotele w wyższością myśląc o głupocie ludzi biorących udział w tych zabawach. Jednak kiedy mamy do czynienia z prawdziwymi pytaniami, takimi do myślenia, udowodnienia swojej erudycji, takimi niegooglowymi to patrzymy po sobie zaskoczeni.
Program Drugi Polskiego Radia dostarczył nam zeszłej niedzieli dużo radości, bo lubimy trochę śmiać się z siebie. Ale trochę, potem zmieniliśmy stację.

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Zmierzamy w stronę światła

Jechałem dzisiaj na rowerze przez park. Wczesny wieczór, jeszcze jasno, na ławeczkach siedzą mieszane towarzystwa i sączą z zakamuflowanych butelek podejrzane napoje. Jedna z większych grup przyczaiła się na trasie, którą z impetem pokonywałem.

Należało się tego spodziewać, więc kiedy chwiejnym krokiem odłączył się od reszty zawodnik w mocno sfatygowanej koszulce z napisem I love NY, i stanowczo zagrodził mi drogę, nawet nie byłem szczególnie zaskoczony. Pierwsze co mi wpadło do głowy to decyzja, że roweru tanio nie oddam; oraz żeby nastawić się z lewej, bo z prawej jeszcze nie zeszła opuchlizna. 

- Kolego! Czy ty ślepy jesteś? - zaczął niekonwencjonalnie Nowojorczyk. - Nie wiesz, że tu nie ma drogi dla rowerów?! - Próbowałem niezgrabnie się tłumaczyć, ale nikt mnie nie słuchał. Od strony ławeczki doleciały zgorszone pomruki.
- Poza tym jak szybko ty jedziesz! Chłopie, a jakby ci dziecko wyskoczyło?! To co byś zrobił z taką prędkością?! - spojrzał na mnie wzrokiem karcącego nauczyciela, zionąc przy tym sfermentowanym alkoholem a jak nie byłem w stanie nic powiedzieć.
- No fakt, przepraszam - bąknąłem po chwili słabo, zdezorientowany sytuacją, poklepywany przyjacielsko na drogę.
- Żeby mi to było ostatni raz! - rzucił za moimi plecami facet, któremu nie dałbym dwóch złotych pod sklepem.

Wracałem do domu oniemiały, trzymając z niedowierzaniem rower w garści a szczękę na miejscu. Jeśli kiedykolwiek ktoś powie, że nie ma nic nowego pod słońcem a świat zmierza ku gorszemu, to każę mu jeździć rowerem po parku aż zmieni zdanie.

niedziela, 6 czerwca 2010

Prosta historia

Poszedłem na imprezę w zeszłą środę. Opuchlizna po dostaniu w pysk schodzi mi do dzisiaj.

Sytuacja brzemienna nie tylko z prawej strony mojej facjaty, ale również w doświadczenia. Odkryłem niezbity dowód na to, że nie jestem urodzonym mistrzem bijatyk. Rzecz jakby oczywista, do wybadania na pierwszy rzut oka, ale wolałem się upewnić. Malownicze sińce na żuchwie i pod okiem wydobywają za to liryczną część mojej natury.

Poznałem również jak uciążliwe i bolesne jest dostać w zęby. Cudem ostały się wszystkie, i jakby z tej radości cały czas sygnalizują swoją obecność uporczywym ćmieniem. Nos, również cały, rozkwitł na pół twarzy sprawiając, że żona bała się na mnie patrzeć dłużej niż trzy sekundy. Swoją drogą, kiedy uchlapany krwią wróciłem nocą do domu, własny pies mnie nie poznał.

Niektóre rzeczy, nawet te głupie i niebezpieczne (bo przecież mogłeś dostać tu, tu i tu, i kaleka do końca życia jak malowany) wymagają empirycznego sprawdzenia. Są nieocenione ze względu na wartość dydaktyczną, dzięki której odkrywa się jak istotna jest dyplomacja i jak dobrze wiedzieć, gdzie każdy ma swoje granice.