poniedziałek, 28 grudnia 2009

Zawsze ponad normę

Na TVP Info był wczoraj bardzo wesoły program. Popłakaliśmy się jak norki, kiedy usłyszeliśmy takie bezcenne informacje:
"61% mężczyzn samemu decyduje o wyborze kosmetyków. Pozostałe 49% nadal polega na pomocy kobiet."
Albo ktoś za bardzo odpoczął na święta, albo nasze społeczeństwo zdecydowanym krokiem zmierza w stronę patriarchatu, i żadne parytety mu nie grożą.

piątek, 25 grudnia 2009

Boże Narodzenie

Świat się zmienia, ludzie się dziwią, jak zauważył w poprzednim poście F. Dwa lata temu było nas dziewięcioro, teraz było osób jedenaście. Dwie nie zajmowały jeszcze miejsca przy stole, ale wymagały uwagi nieproporcjonalnie dużej do swojej wielkości. Nie pomagały też w śpiewaniu kolęd, chociaż miały swój wkład w oprawę muzyczną Wigilii. Mowa oczywiście o Basi i Róży.



Na zdjęciu widać Basię w chuście Jade Fog. Widać również kawałek jej mamy, co można czytać symbolicznie. Mniej tu mamy, więcej córki. W tle widać również czerwone światełka choinki, a dziecko śpi. To również należy właściwie zinterpretować. Było spokojnie i przyjemnie.

Pochwalę się jeszcze, że zdążyłam upiec dwa ciasta. Piernika i keksa. Przepisy bardzo polecam, bo wychodzą przepysznie.

Młodość po polsku

Niedawno słyszałem w Trójce, że człowiek rozwija się dopóty dopóki świat jest go w stanienie dziwić i zaskakiwać. Kiedy "już wszystko widziałem i nic mnie nie zaskoczy" staje się naszą dewizą, jest to, ponoć, dowód na ograniczenie horyzontów i niebezpieczne zdziadzienie. Jak to pięknie, że u nas, w Polsce wszyscy mają tak otwarte i młode umysły. Zima znów zaskoczyła drogowców oraz kolejarzy, a podróż do Wrocławia trwała nie 3 godziny a prawie 5. Pękły tory, najpewniej ze zdziwienia, że mrozy ustąpiły. Podróżnych zaskoczył fakt, że opóźnienie było tak skromne.

Dla smaku dodam, że nowy pociąg z Amsterdamu do Paryża pokonuje trasę ok. 150 km w niecałe 1,5 h. Niektórzy mówią, że jest tam nawet woda w toaletach i nigdy nie brakuje papieru.

wtorek, 22 grudnia 2009

Sklepy Elektronowe - zakupy odwrócone

Staje się powoli regułą, że przed świętami do Sklepów Elektronowych przychodzą ludzie, którym nagle zabrakło pieniędzy, i panicznie starają się sprzedać co tylko mogą, byle by tylko zarobić parę groszy. Pojawiają się cichaczem, zmarznięci i tacy przegonieni, jakby wiatrem podszyci. Zwykle objuczeni są torbami, plecakami i prowantem, bo zabrali na całodniową wędrówkę wszystkie nadzieje razem z drugim śniadaniem. Trudno się z nimi handluje, mają oczy tak błyszczące desperacją, że żal odmówić a paląca potrzeba czyni z nich wyjątkowo łatwy obiekt do targowania się, co wywołuje nawet jakieś niepotrzebne skrupuły.

Zlany deszczem mężczyzna starał się mi dzisiaj wcisnąć aparat Canon EOS 1000. Nie dość, że mam trochę lepszy, to jeszcze ten był nie sprawdzony i w ogóle mi nie potrzebny. W końcu, żeby już skończyć tą ciężką dyskusję, mówię:
- Wezmę pasek do aparatu i muszlę za 10 zł. - Pasek oryginalny Canona, wart ponad 60 zł, akurat mi brakuje. Muszla to osłonka wizjera, zgubiłem w pierwszy dzień posiadania aparatu, czyli dziesięć lat temu. Wartość rynkowa 35 zł.
- Eee, ale co ja bez nich, no co pan, no przecież... Weź pan wszystko za 20 i miejmy już spokój.
I tak się stało. Aparat okazał się sprawny. Oddam w dobre ręce za ciepły uśmiech i dobre chęci.

Nabyłem również dwie doskonałe książki - dwa tomy Psa i Klechy. Również okazyjnie, nie przekraczając magicznej granicy 20 zł. Okres przedświąteczny rządzi się swoimi prawami i dotyczy to także szarej strefy.

Muzyczne rarytasy na pierwszy dzień zimy

Zaczęła się kalendarzowa zima i należy to uczcić odpowiednią muzyką oraz lampką brandy. Muzykę smakujemy od razu a na brandy przyjdzie poczekać do powrotu do domu.



Eh eh, kiedyś ta płyta wypełniała mi cała głowę, w dodatku nie zimą a latem upojnym. Kojarzy się dobrze, i lubię ją właśnie dlatego. Bo się kojarzy.Taka kotwica w przeszłość.

A skoro już jesteśmy przy smakowaniu dźwięków, to gdyby spełniło się jedno z moich małych marzeń, aby trafić do Trójki, do audycji Prywatna kolekcja, i gdybym wtedy miał możliwość puszczenia tych kilku utworów, które... to byłby jeden z nich.

sobota, 19 grudnia 2009

Nie ma jak na własnym :)

Można zadawać sobie pytanie, po co wynajmujemy mieszkanie, skoro można coś kupić na fajny kredyt. Oto odpowiedź.

piątek, 18 grudnia 2009

Granie na śnieg i mróz

Zasypało nas całkiem. Góry Zielone są już zupełnie białe, w dodatku zmrożone do ponad -10 stopni. Na pochyłych dachowych oknach znów zbiera się gruba warstwa śniegu. Budzimy się jak w igloo. Ciężko wyjść z domu, zanim się człowiek zorientuje - jest już ciemno. Dobrze w takich chwilach robi odrobina koniaku i odrobina muzyki. W dowolnej kolejności i proporcjach.

Podesłana przez Kulaka Alina Orlova z Litwy. Muzyka w sam raz do obserwowania jak powoli wirują w powietrzu płatki śniegu, jak zachodzi słońce a dzień zmienia się w noc.






Można też pójść w drugą stronę, w mroźną zamieć, ciemną noc trwającą wiele tygodni, mróz od którego pękają skały. Głos Fever Ray, wyobraźnia własna.


poniedziałek, 14 grudnia 2009

Fobie codzienne

Jak pewnie wszyscy wiedzą - panicznie boję się zastrzyków. Ma to podłoże całkiem irracjonalne, pochodzi jeszcze z czasów dzieciństwa i pielęgnuję w sobie tę fobię z zapałem. Normalny człowiek może obywać się bez zastrzyków przez większość życia, a jak dodatkowo ma się taki wewnętrzny odrzut od strzykawek, to już można je spotkać maksimum raz na kilka lat. Los ma jednak swoje poczucie humoru.

Graliśmy w sobotę w hokeja na sali i skręciłem kostkę. Stopa spuchła mi jak bania i byłem przekonany, że to złamanie, dopiero po prześwietleniu wyszło, że bez gipsu się, chwała bogu, obejdzie. Żeby jednak nie było zbyt wesoło, to będzie pan brał przez 10 dni zastrzyki w brzuch przeciw zakrzepom. Siostra zaraz poda, pan spróbuje sam, żeby się nauczyć. Tak powiedział, łamaną polszczyzną, lekarz Hindus, uśmiechnął się promiennie, a mnie się zrobiło słabo. Po czym dostałem strzykawkę, zamaszyście wbiłem ją sobie w brzuch, i poczułem że schodzę, co bardzo ubawiło zarówno lekarza jak i siostrę pomocniczą. Znam tą reakcję, wynikająca z paniki przed igłami, ma to nawet swoją nazwę kliniczną, jednak w tamtej chwili spływałem z krzesła zlany potem i nic a nic mi ta świadomość nie pomagała. Po jakiś 15 minutach otrzeźwiałem na tyle, żeby samodzielnie wytoczyć się z sali zabiegowej, odprowadzany ubolewającymi spojrzeniami służby zdrowia.

Najbardziej zdumiewająca była jednak rozmowa, jaką przeprowadziłem z własną żoną:
- Dlaczego, do cholery, nie można by takich zastrzyków jakoś oswoić. Dajmy na to - przychodzi śliczna, młoda pielęgniarka która czule kłuje mnie w pupę?
- Taaa, ciesz się, że nie przychodzi wielki, gruby murzyn i nie aplikuje ci końskich czopków!
- Hm, kochanie, a jeśli powiedzieliby ci w przychodni: Pani Ulu, proszę wybrać dla męża - pielęgniarka lub murzyn, to co byś wybrała?
- Hihihi, to by było niezłe...

Czasem zastanawiam się, jakiego potwora na własnej piersi wyhodowałem.

piątek, 11 grudnia 2009

To nie jest konkurs

Znalazłam na forum, lecz nie zdradzę jakim. Cytat jest z książki i nie powiem więcej.

Istota ludzka powinna umieć zmieniać pieluszki, zaplanować inwazję, zarżnąć wieprza, sterować statkiem, zaprojektować budynek, napisać sonet, prowadzić księgę rachunkową, zbudować mur, nastawić złamanie, pocieszyć umierającego, dawać rozkazy, przyjmować rozkazy, działać w grupie, działać samemu, rozwiązywać równania, analizować nowe problemy, roztrząsać nawóz, zaprogramować komputer, ugotować smaczny posiłek, walczyć skutecznie, umrzeć bohatersko. Specjalizacja jest dla insektów


Jeśli chcecie, znajdźcie autora, a żeby to nie był konkurs bez nagród, to wybierzcie się potem na gorącą czekoladę :)

środa, 9 grudnia 2009

Zmiany pozorowane

Ewidentnie się już zasiedzieliśmy w naszym rozległym mieszkaniu. Zaczęliśmy już przywykać, rozpoznawać kroki na klatce i głosy sąsiadów zza ściany, a oznacza to tylko jedno: czas na zmiany. Znowu zbieramy kartony oraz szukamy chętnych do ich noszenia.

Według wszelkiego prawdopodobieństwa przeprowadzka osiągnie swoje apogeum między świętami a sylwestrem, co wydaje się znakomitą okazją do zrzucenia kilku zbędnych kalorii przez wszystkich tych, którym pierogi i karpie dadzą się we znaki. Zapraszamy więc gorąco, bo takie przenosiny zawsze kończą się w jakiś ciekawy, społeczny sposób, zwłaszcza, że nowe mieszkanie nie uchodzi powierzchnią obecnemu. Zmieszczą się wszyscy, gwarantuję.

Cięższy od szaf, od biurek i stosów książek jest fakt, że na pewno nie jest to ostatnia przeprowadzka. Znów minie rok i podobne posty kusząco - proszące będą się pojawiać, zawsze z nadzieją, że to już ostatni raz, teraz to już tylko na własne i basta.

niedziela, 6 grudnia 2009

Zagadka muzyczna dla wytrwałych

Przeszukałem cały internet i znalazłem tylko marny fragment na jakimś niemieckim amazonie. Kto mi odnajdzie cały utwór, ten może liczyć na słoik świetnego smalcu ze skwarkami, własnej roboty, palce lizać. Do tego chrupiący chlebek gratis.

Album: Christmas in Cuba
Wykonawca: Luis Frank Y Su Tradicional Habana
Tytuł utworu: Last Christmas
Rzeczony fragment

Kawałek mnie podbił całkiem. O ile oryginał zgrany jest do nieprzytomności przez wszystkie stacje radiowe, młócące go w kółko w okolicach Bożego Narodzenia, o tyle kubańska wersja jest tak niesforna, tak z czapki, że przejść obojętnie nie można.

Dodam, że smalcu mam ledwo trzy słoiki. Ilość wciąż się jednak zmniejsza...

piątek, 4 grudnia 2009

Antybiotyki dźwiękowe

Ostatnie odkrycie trójkowe. Wspaniałe. Zasłuchuję się tym w pracy. Dobre na ten czas nudny, kiedy w stopy zimno i by się chciało cokolwiek, byle dalej stąd. Dawka zalecana minimum 4x na dzień, i raz przed snem.
Z dedykacją dla mojej żony cudownej.

Pierwsza taka barbórka

Ojciec rodziny ma najbardziej przekichane. Kiedy nadchodzi okazja zawsze znajdzie się kilku takich, co chętnie dotrzymają towarzystwa w świętowaniu imienin córki. Tak i wczoraj, przyszli niby zagrać w planszówki, a batalion pustych butelek jakoś się sam pojawił.

Barbórka jest ciekawym zjawiskiem. Wszyscy znają od głębokiej podstawówki, kojarzą lepiej niż święta Maryjne, Śląsk to w ogóle dzisiaj szaleje. Poza tym te orkiestry, orkiestry dęte, jak mi przechodzą i dudnią pod oknem Sklepów Elektronowych to nawet w taki lichy poranek coś się zachciewa, coś uśmiecha pod nosem, to regularne bom bom bom na bębnie, tak proste i tak genialne, trochę już z innej epoki jak filcowe kapelusze czy słowo ancymon. Baśka, Baśka, ty farciaro, w moje urodziny żadna orkiestra nigdy nie grała...


środa, 2 grudnia 2009

Klęska urodzaju - chusty

Jak zapewne zauważyliście noszę nasze dziecię w chuście. Z chustami jest jak z samochodami, żeby się przemieszczać wystarczy zwykły maluch. Więc czemu wszyscy nie jeździmy fiatami?

Nie będę tutaj wdawać się w niuanse "chustonoszenia". Chust jest kilka rodzajów. Ta z którą jestem na zdjęciu w Nigerze to kółkowa, a najpopularniejszy rodzaj to chusty wiązane. Mają średnio 5m i należy owinąć się nimi w stosowny sposób. Wśród nich są chusty tkane, specjalny bardziej wytrzymały rodzaj. I teraz dochodzimy do sedna, bo tkanych jest ich wiele wiele wiele rodzajów. Są tanie i drogie, ekskluzywne, kultowe, eleganckie, kolorowe, tkane ręcznie i maszynowo. Tylko wybierać.
Najciekawsze są oczywiście ten najdroższe. Na TBW, największym międzynarodowym forum poświęconym noszeniu dzieci, tryumfy święci Pamir produkowana przez... Czechów. Teoretycznie można kupić ją już za 600 zł. Tylko teoretycznie, bo jest ona tkana tylko w jednym warsztacie na stuletnich krosnach. Czeka się na nią kilka miesięcy, albo dłużej. Niektórzy żartują, że dziecko zdąży wyrosnąć z noszenia, zanim ta chusta przyjdzie. Dlatego na TBW ostatnio pojawiła się Pamir za bagatela 1000$ wzbudzając powszechny zachwyt. Oto ona:


Pamir

Ja Maibachami jeździć nie muszę, wystarczy mi zwykły Mercedes. Wymarzyła mi się chusta norweskiej firmy Ellevill. Mam ją w tej chwili pożyczoną w domu, więc wiem, że jest dokładnie taka, jak bym chciała. Z Ellevilla spodobały mi się dwa modele:


Zara Chocco


Jade Fog

Są dosyć trudne do dostania. Jeśli pojawiają się w sprzedaży na forach to znikają natychmiast. Trudno jest mi się zdecydować, która podoba mi się bardziej, więc stwierdziłam, że którą upoluję tą kupię. I co?
W jednym dniu pojawiły się dwie oferty:
Zara Chocco i Jade Fog. Decydować muszę szybko, a cena podobna.
Jak ja teraz zasnę?

poniedziałek, 30 listopada 2009

Sklepy Elektronowe - oszukani tego świata

Oszukany przez wielu, ale dość subtelnie - Pan Jan
Pana Jana znacie dobrze, dzięki niemu wiemy o najazdach i okupacji obcych. W Sklepach Elektronowych znamy Pana Jana jeszcze lepiej, zwłaszcza, że kupił ostatnio sobie komputer. Dało to początek niekończącej się pielgrzymce, bądź to w celach poznawczych (gdzie, panie Franku, włącza się internet) bądź propagandowych. Te ostatnie zwróciły moją szczególną uwagę.
Pan Jan kupuje nieprzytomne ilości gazet komputerowych, czerpiąc z nich wiedzę na temat stanu współczesnej technologii, jednak przede wszystkim zbierając płyty. Ma ich stosy. Przyniósł mi taką kupkę z ostatnich dwóch miesięcy, a było tego ze dwadzieścia. Na większości programy albo się powtarzały, albo były dostępne do ściągnięcia za darmo z sieci. Ostatecznie - były to pełne wersje takich brylantów informatyki jak gra Chicken Invaders 3, jednak Pan Jan przyznaje, że w gry nie gra. Najgorsze są jednak wirusy, mówi Pan Jan.
Okazuje się, że co druga płyta podczas instalacji nastręcza problemy. Wiele też zjada mu fragmenty danych, jeśli nie elementy samego komputera. Windows co rusz pokazuje jakieś ostrzeżenie przed instalacją, niewątpliwie antywirusowe, a oznacza to, że żadna płyta nie jest bezpieczna. Ponadto istnieje ryzyko przechwycenia danych. Ktoś się stara włamać do jego komputera. Przypuszczalnie są to pracownicy rządu bądź Microsoftu, czyhający na niewprawnych internautów. Pan Jan z nimi walczy, z moich obliczeń wynika że na jego dysku jest już grubo ponad setka programów wszelkiej maści i przeznaczenia. Ta cicha wojna jest bardziej epicka niż Władca Pierścieni.

Oszukany przez kilku, ale za to srodze - Pan Tomek
Pan Tomek przyszedł dziś rano i wyglądał jak kupka nieszczęścia. Na jego barkach spoczywał ciężar 80 tysięcy złotych, jakich nie chcą mu oddać jego dłużnicy. Na szyi, jak młyńskie koło, wisiał nowy samochód, który nie przejechał nawet 100 km, zepsuł się przed domem, a kierownica, niewprawnie przełożona ze strony brytyjskiej na europejską, przestała współpracować. Proces trwa już prawie rok a ludzie z komisu, w którym auto Pan Tomek nabył, włamali mu się do garażu i jeszcze je porysowali gwoździami w ramach zemsty, tak, że już do niczego się nadawać nie będzie. Jego jedyny zaufany pracownik zginął niedawno w wypadku, roboty ma po pachy i z niczym nigdzie nie zdąża.

Oszukany - jedno słowo, milion znaczeń.

środa, 25 listopada 2009

Rodzina na kawce


Na zdjęciu Ula, Basia i vombati

Żur poranny, żur zły

W nocy z poniedziałku na wtorek Basia nie znała litości. Wstałem tak przed ósmą, bo już nie warto było spać, ciągle jakieś ryki i szturchania, weź ty się tak nie rozpychaj, przecież ją zgnieciesz do szczętu. Byłem bardziej zmęczony niż kiedy się kładłem. Pies schował się na tą okazję pod kanapę, przezornie, instynkty ją ostrzegły. Na śniadanie nie miałem ochoty, do wyjścia do pracy zostało sporo czasu. W przypływie nieokreślonej żądzy zemsty zacząłem robić obiad.

Tłukąc garami niemiłosiernie, wlałem chyba ze trzy litry wody, wrzuciłem kostki rosołowe i inne chabazie, celem zrobienia żuru. Dopełniłem zakwasem i już była pora do pracy, to poszedłem.

Wieczorem odkryłem, jaką potworność stworzyłem. Żur pyszny, niestety, ale w ilościach tak przemysłowych, że moglibyśmy w nim Basię kąpać. Jemy go, jemy, a dna nadal nie widać. Dzisiaj zacząłem dzień do żuru, na obiad będzie żur, a zamiast herbaty przy komputerze pewnie sobie żur będę sączył. Nie cierpię poranków, zwłaszcza gdy ich konsekwencje są tak globalne.

wtorek, 24 listopada 2009

Przecież i tak nie pracujecie w taką pogodę...

Ku pokrzepieniu :)

Dla tych, co marzą o ciepłych krajach:


Zdjęcie z pixdaus.com.

wtorek, 17 listopada 2009

Mama Basię nosi a tato donosi

Wyszedłem przed chwilą z Pompą na spacer. Pies dotarł do drzwi zewnętrznych, niepewnie spojrzał na rozległą kałużę przed wejściem, wszędzie deszcz i mokre łapy, po czym w tempie natychmiastowym znalazł się na piętrze, na moje nawoływania odpowiadając dalszą wspinaczką aż pod nasze drzwi. Cóż było robić - uznałem się za pokonanego i tym zrządzeniem losu mam chwilę na bloga. Pompa jest niewymownie szczęśliwa, jej pan tym bardziej.

Basia aktualnie odkrywa do czego służy szyja. Z impetem uderza w mój bark, kiedy ją trzymam, po uprzednim gwałtownym odchyleniu. Migruje po łóżeczku całkiem sprawnie ruchem gąsienicowym. Strach pomyśleć co będzie jak zacznie się wprawiać w chodzeniu.

Rodzice Basi powoli przywykają do coraz ciekawszych wyzwań, traktując dotychczasowe z nostalgicznym wspomnieniem.


Zaduszki skarbowe

W dzień zaduszny nad urzędem skarbowym zbierają się chmary ptaków. Niektórzy twierdzą, że to dusze zmarłych urzędników, którzy z powodu swojej nadgorliwości nie mogą zaznać spokoju.

Urząd skarbowy dementuje takie plotki, jednak co roku rozbudowuje instalację na dachu. Należy dodać, że anteny nie działają od dawna.

czwartek, 12 listopada 2009

Z daleka od świata

Wyszła ostatnio dość prosta, zdawałoby się, kwestia - szczepienie Basi. Obowiązkowe od urodzenia, w pierwszym miesiącu dostaje ich kilka, potem dawki i ilości wzrastają. W sumie dobrze, bo chcemy aby pociecha była zdrowa i nie miała problemów w przyszłości. Szczepionek jest kilkanaście, większość płatna, ale to drobnostka w całej sprawie.

(...) kraje, które stosują powszechne szczepienia noworodków, mają znacznie wyższe wskaźniki śmiertelności niemowląt (powyżej 6/1000), niż te które na ogół nie szczepią noworodków (ok. 3/1000). Wskaźniki te wydają się być niezależne od zamożności krajów. Co więcej, kraje skandynawskie, które stosują pierwsze szczepienia po 3 miesiącu życia i dawno wyeliminowały thimerosal, mają znacznie niższy odsetek dzieci z autyzmem (1:3000), niż kraje, które szczepią swe noworodki i nadal stosują thimerosal (USA, Polska), gdzie na autyzm cierpi obecnie 1 na 150 dzieci. Istnieją więc dowody, że nadmierne, zbyt wczesne oraz toksyczne szczepionki są przyczyną zgonów oraz fizycznych i neurologicznych okaleczeń milionów dzieci.

Fragment listu pani prof dr Marii Doroty Majewskiej
Kierownik Katedry Marii Curie Komisji Europejskiej
Zakład Farmakologii i Fizjologii Układu Nerwowego Instytut Psychiatrii i Neurologii
Do wiadomości:
Minister Zdrowia dr Ewa Kopacz i in.


Thimerosal to, co tu dużo mówić, rtęć, a jak wiadomo, człowiek słabo trawi rtęć. Szczególnie mały człowiek. Pełna treść tutaj

Setki tysięcy ludzi u naszych wschodnich sąsiadów choruje ponoć na grypę. Gram w Pandemię i wiem co znaczy siedlisko infekcji. Jednak po tygodniu od pierwszych zatrważających wiadomości Trójka, do której mam zaufanie jak ostatniego bastionu dziennikarskiej przyzwoitości, informuje, że dane te są mocno zawyżone przez tamtejszych polityków, pchających całą sprawę w kierunku dla siebie korzystnym. Kiedy mówią coś takiego, a w przychodni kolejka do szczepień (he he, znowu szczepień) wychodzi na ulicę, chociaż bardziej na zachód być już nie można niż Góry Zielone, kiełkuje we mnie jakaś myśl...

A tu na dokładkę Ruskie i Białoruskie robią manewry symulujące atak na Polskę. Świry jakieś. Przecież Polacy w niczym nie są tak dobrzy, jak w powstaniach, a co drugi ma w sobie takiego Wałęsę.

Mając to wszystko na uwadze nabywam pewnego obrzydzenia do świata poza drzwiami. Zatrzaskuję się na głucho, włączam Bacha, a po takich rewelacjach jestem bardziej umęczony i rozgoryczony, niż po całym dniu ciężkiej pracy. O ileż prostsze po prostu rąbać drewno...

poniedziałek, 9 listopada 2009

Kiedy żony nie ma...

W nagrodę za dobre prowadzenie się podczas nieobecności żony, jako udomowiony mąż kupiłem sobie odkurzacz. Rzecz może mało rozrywkowa, ale wszyscy, którzy używają go co tydzień z pewnością wiedzą na czym polega różnica w prowadzeniu zdezelowanego grzmota a ergonomicznej torpedy. I na czym polega przyjemność, kiedy po zakończeniu odkurzania nie jest się półgłuchym. I że można go włączyć na życzenie, a nie startuje po włożeniu wtyczki do kontaktu...

Mojego zapału nie podziela jednak Bomba. Od razu rozpoznała w nowym nabytku następcę odwiecznego wroga, i czym prędzej czmychnęła na górę. Na wołania, że on nie jest taki straszny, odpowiedziała tylko wrogim milczeniem.

Kupowanie nowych rzeczy użytkowych ma pewien plus - na początku są one takie fajne, że z trochę większą przyjemnością się ich używa. Czem prędzej odkurzyłem więc cały dom, żeby sprawdzić maszynę, i powiem, że przyjemność jest rzeczywiście większa, ale nadal nie umywa się do leżenia na kanapie z książką w ręku i ciepłą herbatą.

czwartek, 5 listopada 2009

District 9 - człowiek w obcej skórze

Ten przewrotny film pozbawił mnie wczoraj kilku godzin snu. Włączyłem, aby obejrzeć czy jest w dobrej jakości, a skończyłem o drugiej. Jego przewrotność na tym się jednak nie kończy. Za punkt wyjścia przyjmuje istnienie obcych i przechodzi nad tym do porządku dziennego, bo obcy są u nas, nudzą się całkiem po ludzku i jest z nimi masa kłopotu. Zamknięci w izolowanym getcie w Johannesburgu nie mogą wrócić w rodzinne strony, nie stanowią też zagrożenia, a ich technologia jest bezużyteczna, bo współpracuje tylko z ich kodem genetycznym. Szara rzeczywistość męczy zarówno ludzi jak i 1,8 miliona uchodźców z kosmosu.

Przewrotny jest również sposób, w jaki nakręcono film. Całość przedstawiona jest w formie dokumentu dziennikarskiego, połączenia wywiadów, relacji świadków i fragmentów fabularnych. Przyzwyczajeni do traktowania tego rodzaju obrazów jako formy przedstawiania faktów trochę inaczej go traktujemy, z rozbiegu pół serio, trochę poważniej.

Na mnie zrobił tak wielkie wrażenie, że bezsprzecznie widzę w nim najlepszy film tego roku. Może się spodobać nawet osobom które nie lubią kina gdzie cyborgi pożerają ludzi. Obcy to pretekst, jak się okazuje bardzo bogaty w skojarzenia.

Mimo pierwszego odruchu - jacy ci obcy biedni, tak maltretowani przez ludzkość - ciężko znaleźć inne rozwiązania problemów filmu. Co zrobić z milionową bandą agresywnych istot, budzących niechęć mieszkańców. Kiedy odsunąć moralność. Nie jest lekko być człowiekiem.

Świetna strona domowa

środa, 4 listopada 2009

Kobiety i ich system punktowy

Dzięki Poli dzisiejszy dzień nabrał trochę rumieńców. Śnieg sypie, wiatr zrywa ostatnie liście z drzew, wszędzie marazm i świńska grypa, a tu w skrzynce odnajduję takie rewelacje.

Na świecie istnieje tylko jedna zasada - musisz uszczęśliwiać kobiety!
- Zrób coś, co ona lubi, a nabijesz za to punkty
- Zrób coś, czego ona nie lubi, a stracisz punkty
- Zrób coś, co ona lubi i oczekuje tego od Ciebie - a nie dostaniesz za to żadnych punktów

Zacznijmy od podziałki systemu punktowego - wygląda to następująco:

1) Proste obowiązki

Ścielisz łóżko: +1
Ścielisz łóżko, ale zapominasz ułożyć na nim ozdobnych poduszeczek: 0
Po prostu rzucasz kołdrę na pogniecione prześcieradło: -1
Idziesz jej kupić extra cienkie podpaski ze skrzydełkami: +5
Robisz to samo w burzę śnieżną: +8
Wracasz z tych zakupów, ale z piwem: -5
Wracasz z wyprawy po podpaski z piwem, ale bez podpasek: -25
Nocami sprawdzasz szelesty, które wydają się jej podejrzane: 0
nie znajdując niczego: 0
Jeżeli coś znajdziesz: +5
Zabijasz to kijem do golfa: +10
Gdy to był jej kot: -40

2) Zobowiązania socjalne

Przez całe party zostajesz u jej boku: 0
Zostajesz chwilę u jej boku, a potem idziesz do
- kolegi: -1
- kolega ma na imię Agnieszka: -4
- Agnieszka jest tancerką: -6
- z powiększanym biustem: -18
Na jej urodziny zabierasz ją na niezłe jedzenie: 0
Nie jest to bar szybkiej obsługi: +1
Jest to bar szybkiej obsługi: -2
Jest to knajpa z ekranem do transmisji sportowych: -3
Ta sama knajpa z transmisjami "live": -10
A Ty pomalowałeś twarz w barwy klubowe: -50

Wychodzisz z kumplem: -5
Twój kumpel jest szczęśliwie żonaty: -4
Jest kawalerem: -7
Jeździ sportowym samochodem: -10
I to włoskim ...: -25

Idziesz z nią do kina: 0
Na film, który jej się podoba: +1
Na film, którego Ty nienawidzisz: +5
Na film, który Tobie się podoba: -2
Na film, w którym cyborgi pożerają ludzi: -9
Wcześniej ją okłamujesz i mówisz, że będzie to
film o miłości: -15

3) Twój wygląd

Rośnie Ci widoczny brzuch: -10
To samo, ale trenujesz, by się go pozbyć: +8
To samo, ale Ty przerzucasz się tylko na szelki: -25
I nosisz koszule typu Hawaje -35
Mówisz "nic nie szkodzi", bo ona ma podobny: -800

4) Pytania kłopotliwe

Ona: Czy jestem za gruba?
Zwlekasz z odpowiedzią: -10
Pytasz: Gdzie?: -35
Każda inna odpowiedź?: -20

5) Komunikacja

Słuchasz jej: 0
I próbujesz wyglądać na skoncentrowanego: -10
Ponad 30 minut: +5
Ponad 30 minut podczas transmisji meczu w telewizji: +12
Robisz to samo nie spoglądając ani razu na ekran: +100
Robisz to samo, ale ona odkrywa ze zasnąłeś: -200

(Uwaga: punkty dodatnie przepadają po 2 dniach, punkty ujemne w ogóle nie
tracą ważności)

wtorek, 3 listopada 2009

Dziewięć, dziewięć, wszędzie to dziewięć...

Grzebałem, grzebałem i wygrzebałem. Dawno nie słuchany Damien Rice zaskoczył mnie teledyskiem, bo kawałek obtłuczony jak, nie przymierzając, finałowa scena. Wybitnie na jesień.

W ogóle, to może z tą dziewiątką ostatnio jest trochę przesady! Utwór nazywa się 9 crimes, a o innych aspektach liczby 9 pisała Ula tutaj, i już sam nie wiem co o tym myśleć.

czwartek, 29 października 2009

Flower power

Tak do dziwnie jest świat ułożony, że facet może się starać, śniadanie przynosić do łóżka, biegać po urzędach, pieniądze do domu przynosić, ale jak kwiatów kobiecie nie kupi, to wszystko to na nic, bujda na resorach i w ogóle nic nie robi. Mówił mi o tym dziadek, mówił ojciec, mówił wieszcz Adam i zastępy poetów, ale dopóki samemu nie sprawdziłem, nie chciało mi się wierzyć.

wtorek, 27 października 2009

Somnabuliczni rodzice

Kiedy niezależnie od tego, co robisz - cały czas myślisz o spaniu, nie ma co się bronić, przywiązywać do starego porządku i zapierać nogami. Walimy w kimono o 21 i nie ma zmiłuj. Nie ma zresztą co tłumaczyć, bo wiadomo, i wcale nie prawda, że młodzi rodzice to mogą przez całe miesiące nie spać, a do tego grać nocami w brydża i chodzić po górach. Propaganda szyta grubymi nićmi.

niedziela, 25 października 2009

Młodzi, rześcy, z nadzieją patrzący w przyszłość...

Musieliśmy odbić sobie dzisiejszą noc. Baśka wykazała się nieprzeciętnym talentem wokalnym, odpornym na wszelkie próby opanowania. W godzinach między drugą a czwartą w nocy przechodziliśmy przez wszelkie stadia nerwicy, zniechęcenia i nadziei. Nie było pozycji, w których to szatanięcie leżałoby spokojnie dłużej niż minutę. Posnęliśmy umęczeni z mocnym przekonaniem, że ja to się urobiłem po łokcie, a ten drugi nic tylko śpi, i jaka w tym małżeńska sprawiedliwość, jutro rozwód jak nic...

Po śniadaniu było już trochę lepiej i rozwód odłożyliśmy do wieczora. Atmosfera oczyściła się zupełnie na pierwszym wspólnym spacerze, i kto by pomyślał że taką ładną jesień za nogi jeszcze złapiemy. Na kawkę do Nigra zdążyliśmy, takie złote dziecko mamy co nie obudziło się nawet na największych wybojach, a młodzi rodzice nie są przecież zbyt wprawni w operowaniu machiną wózkową. Powieki trochę się nam podniosły, humory poprawiły. Z rozkoszą myślimy o kolejnej nocy, dziecko się za jasnego wyśpi to wieczorem znów da popalić. Nie ma jednak odważnych, którzy by chcieli ją teraz budzić. Śpią.




piątek, 23 października 2009

Ucieczki

Ucieczki z domu oczywiście.

Tak się jakoś złożyło, że dwutygodniowe niemowlę nie jest łatwo zostawić samo w domu i to nie z obawy, że pokasuje pliki w laptopie, czy wgra nielegalne oprogramowanie. Jak więc nacieszyć się jesienią i uciec z domu na zewnątrz? Oczywiście przez okno widzę, że nie ma za bardzo czym się cieszyć, bo jasień jakaś licha, ale dwa tygodnie w czterech ścianach zupełnie mi wystarczą.

Jeśli nikt nie może zaopiekować się naszym słodkim maleństwem, należy oczywiście wziąć dziecko ze sobą. Drugie piętro i wózek to nie bajka, szczególnie, jeśli nagle coś odlatuje, bo nie było dobrze przypięte, ale dla zdesperowanego nic trudnego. Tak oto mamy z Basią za sobą pierwszy spacer. Byłyśmy oczywiście u taty w sklepie. Zajrzałam przez okno. Mąż mój nie okazał zdziwienia, przecież często do niego zaglądam. Zaraz, zaraz, zdawało się mówić jego spojrzenie i dopiero po chwili coś w wyrazie oczu zmieniło się. Jak się okazuje, nie można tak zaskakiwać z zaskoczenia.

czwartek, 22 października 2009

Sklepy Elektronowe - Starzy nieznajomi

Drzwi Sklepów Elektronowych otworzyły się szeroko, wpuszczając chłodne powietrze, zapach perfum i głosy z zewnątrz. Kilka suchych liści zawirowało i pofrunęło na środek pomieszczenia, tuż obok śladu męskiego buta i martwej ćmy. W wejściu pojawiła się kobieta, ostrożnie stąpająca po schodach z tym skupionym wyrazem twarzy wspólnym wszystkim krótkowidzom. Spotkaliśmy się w połowie drogi, niedokończone zdanie do towarzyszącego jej mężczyzny zawisło w powietrzu, nierozwiązana zagadka różnicy między narzutem a marżą straciła znaczenie. Przez moment przyglądaliśmy się sobie, niepewnie przypuszczając, że może to być ktoś niepokojąco znajomy, ktoś z dalekiej i pastelowej przeszłości, gdzie nie warto nazywać rzeczy po imieniu i spotyka się tylko kolory i zapachy, żadnych konkretów i dookreśleń. Ktoś znany doskonale i równie dobrze zapomniany.
Kobieta podeszła ostrożnie do lady.
- Baterie?
- Proszę.
Skasowane, rozliczone, ciach ciach, stukot rozsypanego bilonu i zakłopotany uśmiech, to ja może pomogę, dziękuję, nie ma sprawy.
- Czy my się kiedyś nie spotkaliśmy? - zapytała, i było w tym wszystko, od bezbłędnej egzekucji jakichkolwiek niedomówień mogących stanowić sens, po określenie jedynej słusznej odpowiedzi.
- Nie sądzę - odparłem szybko. Wyszła w jesień i było w tym wszystko, od przegadanych na tysiąc wieczorów zakończeń w stylu latynoamerykańskim po zdziwienie, jedno wielkie pytanie i arabeski słowne, które tak lubię, do znudzenia i amen.

niedziela, 18 października 2009

Moment

Karmienie, przewijanie, kąpanie to są wszystko proste sprawy, mechaniczne umiejętności nie mające nic wspólnego z rodzicielstwem.

Moment, kiedy stajemy się rodzicami, jestem o tym przekonana, to ta chwila, kiedy chcemy wyjść i zostawić dziecko samo. Niech się wypłacze, przecież kiedyś przestanie.

Zamiast tego znów bierzemy je na ręce (chociaż w środku wszytko jest przeciwne, chcemy uciec jak najdalej), bo przecież nie powinna być sama. Może jej nie pomożemy, ale przynajmniej będziemy blisko.

sobota, 17 października 2009

Ironia losu zawsze w modzie

Przypadek bywa czasem tak zaskakujący, że gdyby tylko istniały jakieś racje, źródła, którym można by przypisać intencje, plany które można rozgryźć, jednym słowem: wytłumaczenie; wtedy byłbym mniej zdziwiony niż będąc postawionym wobec sytuacji tak absurdalnej, że aż zęby bolą.

Poszedłem odebrać wypis Uli ze szpitala. Ordynator, bardzo miła choć sroga, przyniosła historię pobytu i stwierdziła, że wypis już był, i jesteśmy niepoważni, żeby tak zawracać dwa razy głowę. Po serii próśb zgodziła się udzielić go raz jeszcze, chociaż ona jest przeciw takim sytuacjom, i każdy powinien dbać o dokumenty, bo jeśli i przecież. Już kończąc zapytała o wagę dziecka.
- Trzy sto - powiedziałem, a ona złapała się za głowę, jaki to mają burdel, bo w papierach jest trzy osiemset.
- A wzrost?
- Pięćdziesiąt trzy - wasza wysokość już nie dodałem, bo ze zgrozą odkryliśmy ze znów jest pomyłka.
- Ale pana żona nazywa się tak i tak.
- No tak.
- I zameldowana jest w Skierniewicach, na Powstańców Śląskich pięćset przez dziewięćset?
- Jak boga kocham nigdy w życiu! To nie moja żona!

Sarkając, jaki ten świat jest zafajdany, odkryliśmy, że na oddziale były przyjęte jednocześnie dwie Urszule o tym samym nazwisku. Mógłbym wyjść nie z tą żoną, albo nawet mieć dwie. Przekichane.

piątek, 16 października 2009

Pierwsza fotka

Żebyście nie myśleli, że się wstydzimy dziecka i dlatego nie ma jeszcze zdjęć. Jedyne czego nie ma, to czasu, żeby je umieścić.

Na początek staroć, bo jeszcze ze szpitala - pierwsza doba.

czwartek, 15 października 2009

Poporodowe depresso

Wcale nie jest najtrudniejsze wstawanie po nocy. Owszem, nie ma w tym nic przyjemnego, kiedy pod powiekami czuje się piasek i można obserwować przemijanie tej wstrętnej godziny przedświtu z dzieckiem na rękach.

Nie jest łatwe kąpanie, przewijanie i obchodzenie się z czymś, co nawet nie potrafi utrzymać ciężaru własnej głowy. Ciągłe poczucie kruchości, jakby w każdej chwili groziło stłuczenie, irytacja na samego siebie za niezrozumienie, dlaczego ten potwór tak krzyczy, przecież syty, wyspany i sucho ma w majtach, no litości dziecino.

Najciężej znaleźć w tym wszystkim siebie. Siebie na poziomie zadowolenia z bycia rodzicem, bez upartej tęsknoty za tym co zostaje z tyłu. Niektórzy rodzą się rodzicami. My się ewidentnie stajemy. Proces wymagający masy cierpliwości i nieodzownego czasu.

poniedziałek, 12 października 2009

I jej czarne stopy...

Kąpiel Basi nie jest skomplikowana, jeśli tylko opanuje się kilka następujących po sobie czynności. Najpierw woda - łokieć, czyli sprawdzamy temperaturę aby nie ugotować dziecka; w międzyczasie czyszczenie noska za pomocą pompy ssącej, gdzie siłą ssącą jestem ja sam. Potem suszenie już mocno wijącego się szkraba, smarowanie fioletem pępowiny i szybkie ubieranie na cztery ręce, czyli spróbuj wepchać jednocześnie wszystkie kończyny w odpowiednie miejsca, podczas gdy kończyny poruszają się po trajektoriach chaosu. Im szybciej chcemy sobie z tym poradzić, tym weselsze są efekty naszej pracy.

Dzisiaj finiszujemy, Baśka fika i krzyczy jak przystało na noworodka - żywczyka, patyczek do uszu gotowy aby nasączyć go fioletem, kiedy to dziadostwo w ogóle nie leci, cisnę fiolkę, cisnę i jak nie siknie, w ciągu kilku sekund świat robi się cały fioletowy, szczególnie stopy Basi, ręce Uli, która stara się opanować sytuację, umieramy ze śmiechu widząc pierwsze dziecko o skórze jak fiołek, prawdziwa szlachecka krew, nie ma co.

sobota, 10 października 2009

Refleksja dnia pierwszego

Tak jak podejrzewałem, miesiąc w którym urodzi się dziecko będzie miesiącem wielu postów i jednego tematu...

Ulę z Basią odebraliśmy ze szpitala ok. 13.00. Byliśmy dość dobrze zorganizowani, ale jeśli ktoś myśli, że zdąży zapiąć wszystko na ostatni guzik i nie będzie latać potem pięć razy do sklepu, to jest w grubym błędzie. Po kolejnej wycieczce doszedłem do jednego ważnego wniosku: przy małym dziecku naprawdę warto mieszkać w mieście. Sklepy, apteki, bankomaty, drobnostki, których brakuje, to wszystko jest pod ręką. Kłopotliwe byłoby mieszkać na obrzeżach miasta, że nie wspomnę o zewnętrznych rubieżach.

Uprzejmie donoszę

Poród nie był aż tak krótki, jak go pamięta rozentuzjazmowany tato. Trwał troszkę ponad 5 godzin. Czy to długo, czy krótko?

Dla tych, którzy lubią solidne fakty donoszę:
53cm długości
3100g bardzo żywej wagi
włosy ciemne - co było już widać
oczy ciemnoniebieskie, ale jeszcze dużo się może zmienić
upodobań muzycznych nie znamy, ale kulinarne owszem - dużo "mamy" :)

Za życzenia serdecznie dziękujemy, myślę, że Basia również.

czwartek, 8 października 2009

Przepis na rodzica czyli już...

Mamy dziecię, nówka na tym świecie, wiek jeden dzień, ze dwa wspomnienia na koncie i ostrość widzenia do 20 cm. Przyszło na świat szybko, w ciągu dwóch godzin od pierwszych skurczów a pediatra dał jej bez wahania 10/10 punktów, i to było to co naprawdę chciałem usłyszeć, że zdrowe, bez powikłań i inkubatorów. Młoda matka dała z siebie wszystko, była na to przygotowana, kontrola oddechu mistrza jogi i te sprawy, więc już dzisiaj śmigała w formie iście wybornej. Ze zmęczeniem, którego smaku się nie zapomina, walnąłem trzy głębsze w knajpie w drodze do domu, barman policzył taniej, bo za córkę. Wszyscy mężczyźni przy barze żywiołowo gratulowali oraz podzielili się chętnie własnymi doświadczeniami i papierosami. Zmęczenie powaliło mnie z nóg prosto w puchowy miąższ pościeli niecałą godzinę później, i popłynąłem w niewiadomym kierunku aż do rana. Kiedy otworzyłem oczy byłem już pełnoprawnym ojcem rodziny.





Dziękujemy wszystkim za wsparcie, pomoc i gratulacje, umacniające nas w przekonaniu, że dokonaliśmy dobrego wyboru. Coś, z czego cieszy się tak wiele osób musi być dobre i słuszne. Basia dziękuje szczególnie, jeszcze nigdy nie odebrała tylu pochwał.

Zapisy na odwiedziny trwają. Młoda matka lubi kwiaty, za to czekolada jej nie służy, bo dziecię ma potem zaparcia. Dziecię lubi ciepłe mleko, ciepłe śpiochy, suche pieluchy i gry planszowe. Na pewno lubi gry planszowe. Może tylko jeszcze o tym nie wie.

środa, 7 października 2009

Na finiszu

Smętnie w Sklepach jesienią, smętnie na dworze, klienci jacyś tacy zaskoczeni chłodami tylko przemykają deptakiem. Przysypiam nad jakimś durnym artykułem z Wyborczej, kiedy dzwoni Ula:
- Słuchaj, nie panikuj, ale niedługo dam ci znać, bo chyba się zaczęło...

Adrenalina tryska uszami i w ciągu kilku sekund jestem gotowy, i wybaczcie, ale muszę lecieć...

niedziela, 4 października 2009

Przerwane objęcia

Nie wiem dlaczego, ale po obejrzeniu "Przerwanych objęć" zostało mi poczucie jakiejś niecodzienności, które obracam w głowie, i nawet nie wiem, czy mogę je dopasować do filmu, chociaż się staram, bo reżyser, bo Penelope, bo przecież wszyscy i wszędzie. Ta niecodzienność mnie dręczy, jak patrzę na kubek z herbatą to widzę ją w cukrze, a w herbacie surogat kolejnych dni. Na pytanie co to ma wspólnego z filmem powiem wprost że nie wiem, ale pracuję nad tym.

Poszliśmy do kina rodzinnie, z ojcem, czyli niecodzienność, ponoć wyhodowana od ponad kilku lat. Film nie anglojęzyczny, niecodzienność, a może tak mało ich oglądamy? Film chyba dobry, tak dyplomatycznie jakby brakło mi języka, co niecodzienne rzecz jasna, zwłaszcza że wywołał całą masę emocji, i szukaj bracie ich przyczyny.


piątek, 2 października 2009

Klingoński tłumacz... - rozwiązanie

Było całkiem kreatywnie, ale w pewnym momencie jakby zabrakło Wam inwencji. Może to te jesienne deszcze, bo nie wiem jak na wschodzie, ale u nas zaczęły się na dobre; może nagroda, niezbyt wyszukana, mieć takie ladaco niewiadomego pochodzenia (i przeznaczenia) w domu to też ryzyko. Każdy oglądał przecież Obcego i wie, że z pozornie nijakich obiektów może wyleźć kawał niezłego bydlaka. Tak czy inaczej, czas odsłonić tajemnicę, wyjąć królika z kapelusza i piątego asa z rękawa.

Wedle wszelkich moich przypuszczeń, opartych na dogłębnej obdukcji, jest to pilot do masażera stóp, sprzedawany w Telezakupach na Polsacie w czasie marnej oglądalności. Górny otworek, jakoby oddechowy, jest wedle wszelkiego prawdopodobieństwa miejscem podłączenia pilota do urządzenia, a stopa widoczna na wyświetlaczu, podzielona na fragmenty, służy do wyboru części masowanej. Ot, w skrócie tyle, chociaż nadal mam wątpliwości, czy jest to wytwór myśli ludzkiej.

W tym przekonaniu utwierdza mnie mój Informator od spraw pozaziemskich. Otóż, wedle najnowszych doniesień, Ziemię okupuje coś ponad 60 ras obcych, z czego siedem bezpośrednio angażuje się w układ sił. Są to:
  1. szaraki
  2. nordycy
  3. jaszczuropodobne
  4. dryglasy
  5. humanoidy
  6. 7. 8. - tu już się pogubiłem, i nie zapamiętałem.
Te siedem ras wspomaga technologicznie wybrane państwa, a jednym z narodów wybranych jest, rzecz jasna, Polska. Logiczne jest również, że chronią swą działalność pod płaszczykiem codzienności, a wytwory ich intelektu zamknięte są w, na pozór zwykłych, przedmiotach. Tak jak w tym wypadku. Dopiero głębsza analiza połączonych umysłów zdziera zasłonę fałszu i odsłania drugie dno.

Rzuca to pewne światło na wiele nurtujących kwestii: zalew towarów, jakoby z Chin, dziurawe drogi, których nie sposób naprawić, ruchy mocherowe i zniszczenie Rozpudy gdzie przypuszczalnie było lęgowisko dryglasów.

wtorek, 29 września 2009

Dziewiątka

Mamy 29 dziewiątego miesiąca, a to oznacza, że dziś jest nasza rocznica ślubu (druga, nie dziewiąta). Mamy też 2009 rok.
Jeśli kontynuować temat liczb, to jestem w 9 miesiącu ciąży.
Żeby tego było mało byliśmy ostatnio na fantastycznym filmie o wdzięcznym tytule 9.
Jaki z tego dziewiątkowy morał - nie wiem, ale trailera obejrzyjcie koniecznie, a nawet całość, jeśli będziecie mogli.



Film cudowny (ogromnie polecam), rocznica ślubu również (zachęcam), tylko ten dziewiąty miesiąc trochę już mi się dłuży...

niedziela, 27 września 2009

Klingoński tłumacz rowerowy...

...zasilany wewnętrznym kurczaczkiem, wykrywający metale i współpracujący z Windows XP (ale czy Vistą) - być może. Gdyby nie fakt, że na wyświetlaczu, po uruchomieniu pokazuje się to:


Wygląda na nowy model GPSa: "zostało ci 15 stóp do celu"

Nie wyrzucaj krawatów po dziadku

Przy niedawnej okazji wydobyłem z szafy stertę krawatów, sztuk może z 15, wszystkie bardziej niż retro. Czarny w pomarańczowe groszki, zielone mazy na szarym tle, kolorowe wzorki na tkaninie podobnej do taniej wykładziny... Na studiach uważałem je za szałowe i zamierzałem nosić, ba, nosiłem na niektóre imprezy, nie ja jeden zresztą. Wczoraj przeglądałem je ze zgrozą, szukając jakiegoś alternatywnego zastosowania, bo przecież do koszuli i garnituru to one przenigdy, ich era chyba już nie wróci, nawet w najodważniejszych subkulturach. Zastosowanie odkryłem całkiem niespodziewanie.

Powiązanie ze sobą sześciu krawatów zajęło mi chwilę. Umocowanie do szczytu schodów i testy wytrzymałościowe - niecałe 10 minut. Efekt był jak najbardziej satysfakcjonujący: lina asekuracyjna do wspinaczki dla kobiet ciężarnych. Wszystkich planujących powiększenie rodziny zapraszam na prezentację i darmowe szkolenie!

czwartek, 24 września 2009

Sklepy Elektronowe - Krótkie Historie

1.
Przychodzi dziewczyna z dekoderem pod pachą. Rozgląda się i pyta grzecznie:
- Czy pan kupuje używany sprzęt?
- W zasadzie to nie, ale o co chodzi? - pytam chociaż wiadomo, pudło jest spore i nie ma wątpliwości.
- No mam tu taki dekoder, w zasadzie nie używany...
Przyglądam się urządzeniu, sprawdzam, wszystko ok. Proponuję cenę: jedna trzecia rynkowej. Dziewczyna słabo oponuje po czym się zgadza. Sprzęt, dodam na marginesie, jest jak spod igły i był użyty, na moje oko, najwyżej raz.
- Skąd taka decyzja? Nie lepiej sobie zostawić? - pytam, odliczając gotówkę.
- A gdzie tam, mam tego w domu mnóstwo. Chłopak wyjechał, a ja potrzebuję kasy, więc sprzedaję jego sprzęt.
Pozostawiła mnie z zamyśleniu nad kondycją związków partnerskich i międzyludzkim zaufaniem.

2.
Przychodzi pan w wieku średnim. Słuchawka w uchu, telefon na pasku, w rękach kilka pudełek z przedziwnym sprzętem elektronicznym typu rozsuwany flakon z pozytywką. Odziany w wielofunkcyjną kamizelkę koloru zgniłej zieleni, z mnóstwem kieszeni wypchanych po brzegi.
- Panie szanowny - zwraca się do mnie, a sprzęt wywala na ladę, tworząc spory stosik. - Kupiłem takie urządzenie od chłopaka na giełdzie. Dałem 15 zł. Tylko powiedz mi pan, do czego to jest?

Taki człowiek jest podporą drobnego handlu, nadzieją akwizytorów i cyganów wciskających oryginalne perfumy Armaniego za 15 zł 0,5 litra. Ufny jak dziecko a w dodatku umiarkowanie zarabiający, potrafi przyprawić własną żonę o przedwczesną siwiznę.

Pokazuje mi urządzenie, a ja pokarzę je Wam. Kto mi powie, do czego jest to cholerstwo, dostanie je w nagrodę. Przesyłka na mój koszt.

środa, 23 września 2009

Melancholia życia Bombilli

W psim świecie zapanowała wielka niepewność. Ogon, kiedyś dumnie podniesiony, znów zwisa smętnie, jeśli nie jest całkiem podkulony. Czasem merda nerwowo, ale tak bez przekonania, nie licząc na zbyt wiele.

Zniknął dywan, zwinięty w rulon pod ścianę, aby zrobić miejsce dla zapełniających się książkami kartonów. Dywan był najlepszym miejscem do psiej zabawy, a jeszcze wrogie pudła, pachnące obcymi i nie wróżące nic dobrego...

Spacery skróciły się do minimum. Żadne tam przygody, żadnych nowych znajomych i rzucania patyka. Nawet wiewiórki jakieś inne, nie żeby mniej kuszące, ale takie niedostępne.

Najgorsze jest w domu. Częściej wpadamy na nią, nadeptujemy i szturchamy niż wołamy, żeby podrapać. Łazi za nami krok w krok (może spodziewa się, że do czegoś będzie pomocna?), zaczepia, przynosi najlepszą skarpetę z kolekcji - a tu nic, pan poklepie, pani muśnie dłonią, tyle. Do tego jeszcze ciągle karzą jej jeść te wstrętne psie chrupki, jakby nie mieli kiedy pojść po kawał mięcha!

piątek, 18 września 2009

Mamy niepokojącą tendencję do skrajności

Wynajęliśmy i mieszkamy w mega-mieszkaniu. Dwa piętra, pięć pokoi, w sam raz na wielodzietną rodzinę. Teraz w obliczu przeprowadzki szczerze angażujemy się w mieszkanie o metrażu 40 m2, czyli, nie przymierzając, kawalerkę. Ideę złotego środka używamy jako zakładki do książek, żeby nie powiedzieć gorzej.

czwartek, 17 września 2009

Niespodziewany rarytas muzyczny

Przyjemnie jest siąść z żoną, wieczorem, ciasto drożdżowe, herbatka, pitu pitu, jakiś film nowy albo i dwa.

Przyjemniej jest siąść i niespodziewanie odkryć, że dzisiaj czwartek, 17 września, na dziedzińcu Zamku Królewskiego w Warszawie gra Lisa Gerrard i Klaus Schulze a Trójka transmituje na żywo. Nic tylko wykorzystać zajęte pozycje do jakże staromodnej rozrywki zwanej słuchaniem radia.

Koncert zaś jest warty wysłuchania z kilku powodów:
- Dead Can Dance już w zasadzie nie koncertuje, bodajże od 1998, kiedy to zawiesili działalność;
- 17 września Armia Czerwona wkroczyła do Polski, a koncert poświęcony jest temu wydarzeniu, jak również wybuchowi wojny. Będzie można usłyszeć premierowy kawałek „Hommage a Polska”;
- na scenie ma się pojawić również Tomasz Stańko;

Specjalny utwór właśnie przebrzmiał. Pycha.

Bambini kopie a czasu coraz mniej

Przygotowania nabierają rozmachu. Niewiele czasu pozostaje na cokolwiek innego, zwłaszcza że lwią część pochłania gimnastyka bankowo-mieszkaniowa. Pasje i hobby to pusto brzmiące słowa, a przecież do pełnego etatu jeszcze mi daleko. Czyli dwa tygodnie.

Ciemnia poszła już w karton, jako pierwsza ofiara nowego stanu skupienia. Co prawda będę musiał ją reanimować, bo zobowiązałem się takim jednym, że im zdjęcia koszernie wywołam, ale ten epizod raczej nie przywróci jej dawnego blasku. Pamiętam, jak kilka lat temu z ciężkim westchnieniem Kulak oddawał mi swój powiększalnik. Teraz rozumiem całą gamę nadziei i tęsknot, które mogły mu towarzyszyć.

Po raz pierwszy przeprasowałem górę prania w rozmiarze first size. Po raz ostatni przeprasowałem górę pieluch tetrowych. Nie sobie malec lata w wygniecionych, nie będę odwalał tej tytaniczno-syzyfowej pracy. Tym bardziej kilka razy w tygodniu.

Poza tym czuję się trochę jak spadochroniarz. Znam znakomicie teorię, ale ten pierwszy skok i tak budzi pewną niepewność.

poniedziałek, 14 września 2009

husta cena odrazu z wysyłkom

Szukam chusty do noszenia dziecka. Jak wiadomo, albo i nie, dzielą się one na kilka rodzajów, co dość utrudnia wybór i na dodatek są drogie. Przeszukuję więc różne strony z rzeczami dla dzieci, bo może trafi się jakaś używana i tania. Zaczęłam od serwisu mojeciuchy.pl, który to serwis wcześniej zaopatrzył mnie w masę dziecięcych ubranek. Pełna nadziei sprawdzam, czytam i co? I oczom nie wierzę...

husta cena odrazu z wysyłkom

Opis:
super husta do noszenia dziecka do 30 kilo dziecko do 9 miesiąca morze leżeć a potem ujż w pozycji siedzącej, pozwala karmić dyskretnie w tłocznych miejscach.

Procedura zwrotu towaru:
Oddaje pieniążki gdy komuś się nie spodoba to co spszedałam. Zawsze staram się w miare szybko wysyłać paczki.

Wystawiający: Jestem 19 letniom mamom. Bardzo lubie pomagać innym osobom.



Przerażona literackim stylem patrzę na zdjęcie sprzedawcy:


Uff... A już myślałam, że wszystkie te błędy popełniła jakaś osoba, która nie daj boże, skończyła już podstawówkę. Na szczęście to tylko ta mała dziewczynka. Kamień spadł mi z serca.

czwartek, 10 września 2009

Policjanci nie mają u nas lekkiego życia

Nie od dziś wiadomo, że chłop pod wpływem samogonu, uzbrojony w furmankę i konia z rzędem jest wyjątkowo niebezpieczną maszyną do zabijania. Na szczęście są tacy, którzy zaryzykują życie w obronie społeczeństwa.



A przecież nie są szkoleni do abordażu na pędzące furmanki! Zuch chłopaki, nie wezwali oddziałów specjalnych.

Osobne gratulacje należą się dziennikarzowi za arcy ciekawy artykuł, zgrabną formę wypowiedzi i rzeczowe podejście do tematu; tudzież redaktorowi, który umieścił go na pierwszej (!) stronie lokalnego dziennika.

wtorek, 8 września 2009

Sklepy Elektronowe - pułapki szarej strefy

Niebezpiecznie jest korzystać z szeroko rozumianej szarej strefy. Ot, taki wypadek, ku przestrodze.

Przychodzi chłopaczek co by sprzedać telefon. Tłumaczę mu, że my telefonów nie sprzedajemy, tym bardziej używanych, więc przykro mi, ale - i tu znacząco zawieszam głos - żona moja poszukuje czegoś taniego. Targujemy, targujemy, staje na 15 zł i rozchodzimy się z poczuciem wzajemnego zwycięstwa i oszukania przeciwnika.

Odpalam telefon, wszystko gra. Przeglądam pamięć, czego w żadnym wypadku nie powinno się robić, nawet jeśli to telefon własnego brata (może zwłaszcza, jeśli to telefon brata). Film z imprezy, gdzie grupa chłopaków wzajemnie klepie się po gołych tyłkach zostanie mi traumą do końca życia. Jak się okazuje, niewiele jest bardziej osobistych przedmiotów niż komórka.

poniedziałek, 7 września 2009

O dziewczynkach

Przedszkolanka przechadzała się po sali obserwując rysujące dzieci. Od czasu do czasu zaglądała, jak idzie praca. Podeszła do dziewczynki, która w skupieniu coś rysowała. Przedszkolanka spytała ją, co rysuje.
- Rysuję Boga - odpowiedziała dziewczynka.
- Ale przecież nikt nie wie, jak Bóg wygląda - powiedziała zaskoczona przedszkolanka.
Dziewczynka mruknęła, nie przerywając rysowania:
- Za chwilę będą wiedzieli.

Jak powszechnie wiadomo małe dziewczynki są sprytne, szczególnie jeśli już potrafią chodzić po drzewach. W tym tygodniu - 2 września, w godzinie bardzo porannej przyszła na świat Róża. Jako ciocia i wujek zadbamy o to, aby zdobyła wszelkie szlify godne skauta, czy też mieszkańca Bullerbyn.



A bratu mojemu oczywiście gratulujemy i obiecujemy wkrótce dołączyć do Rózi kolejnego rozbójnika (lub rozbójniczkę).

czwartek, 3 września 2009

Sklepy Elektronowe - Czarne chmury

W Górach Zielonych zbliża się Winobranie. Na deptaku rozkładają się kanciaste budy z dykty, przybywa tłumów, ponoć w tym roku reklamowali imprezę nawet w innych miastach. Od rana słychać postukiwanie młotków, prucie źle naciągniętych brezentów a kolejne pojazdy z hukiem dowożą sprzęt, ludzie umykają spod kół, przynajmniej ci szybcy i sprawni. Wesoła atmosfera przygotowań, jak przed Bożym Narodzeniem, z okien Sklepów Elektronowych widzę wzrastające konstrukcje i służę sprzętem, kilometry sprzedawanych przedłużaczy są nieodmiennie oznaką zbliżającego się święta.

Około piętnastej nadchodzi ciemność. Zrywa się wiatr, a drewniane konstrukcje stawiane z zapałem od rana wesoło rozpadają się dokoła, mając za nic wysiłek konstruktorów. Stoję w wejściu do Sklepów i widzę narastający chaos, ludzie uciekają, wpadają na siebie, pakują co rozłożyli wcześniej a wiatr szarpie ich za włosy, targa ubranie, obrzuca już wilgotnymi gazetami, które toczą się potem jak wyschnięte krzaki na westernach, ulicami małego miasta tuż przed pojedynkiem. Powietrze kotłuje się, reklamy sklepów nie wytrzymują i przewalają się z trzaskiem, wprowadzając panikę wśród uciekinierów, sosujących teraz uniki i ekwilibrystykę jak w cyrku. Porwany parasol niemrawo opada na ziemię, a że jest to wielki parasol z ogródka piwnego, blokuje całkiem przejście, kilka wyciągniętych par rąk stara się go ujarzmić jak niespokojnego źrebaka.

Deszcz przypomina wylewanie wody z wanny, już nie strugami a potokami tryska z rynien, wybucha z kanalizacji zmieniając deptak w całkiem okazałą sadzawkę. Staram się zrobić zdjęcie, ale wystawienie ramienia na kilka centymetrów w głąb żywiołu sprawia, że momentalnie przemaka, aparat odmawia posłuszeństwa, a migawka zastyga w położeniu niezdecydowanym, pomiędzy chcę zrobić zdjęcia a mam cię gdzieś.

Po pół godzinie wszystko mija, Winobranie przeszło chrzest, błogosławieństwo pogody, zawsze lepiej teraz niż w środku imprezy.

środa, 2 września 2009

Ploteczki

Coś się ewidentnie zmienia - dziś rano usłyszałem w radiu, że jeszcze nie ma co obawiać się porannych przymrozków i szadzi, ale sam fakt, że o tym wspomniano daje do myślenia. Jakoś trudno mi w to uwierzyć, śpimy nadal w krótkich rękawkach przy otwartym oknie, może tylko kołdrę naciągamy wyżej.

Zmieniamy mieszkanie, z żalem. Tradycji musi stać się zadość, raz w roku szukamy rąk chętnych do noszenia kartonów z książkami, szaf i wszelakiego badziewia, którego pogłowie i tak jest zredukowane do minimum, a mimo to zajmuje najwięcej miejsca. Mam nadzieję, że to będzie ostatni raz na najbliższych kilka lat, bo znajomi zaczną nas nienawidzić, a przecież nie odmówią pomocy, z chęcią będą popylać cały dzień na trzecie piętro i z powrotem, aż im dysk wyskoczy. A wcześniej ktoś to musi popakować, i tym kimś nie będzie żona w ciąży.

W ogóle warto zatrzymać się na rewolucyjnej właściwości września. Dobry okres na wszelkie przemiany ustrojowe, tak tak. Wrześniowe ślubowanie, wrześniowe dzieci, siły załapane w lecie dają o sobie znać, można podejmować śmiałe decyzje. We wrześniu dobrze przesadzać krzaki. Chyba. I pisać.

Idąc tym tropem remontujemy Sklepy Elektronowe. Farby czekają od miesięcy, plany gospodarcze już wyblakły, tyle razy to przekładaliśmy. Zawsze znajdzie się jakiś powód, konieczność obiektywnie najważniejsza, żeby odłożyć remont, skoro czekał pięć lat, to może jeszcze z miesiąc, dwa.

Walczymy z bankami, bo z nimi można tylko walczyć, nigdy dogadywać się, a tym bardziej współpracować. Mieszkanie już mamy tak prawie prawie, ale nadal nie możemy zatrzasnąć za sobą furtki, wciąż są inne opcje i nadzieje, wcale nie płonne, że uda się wybieg gimnastyczny, salto w bok, cichaj, żeby nie zapeszyć.

Bomba ma się dobrze. Zmienia futro. Najczęściej na sofie.

Poza tym nie dzieje się nic, a najgorsze, że nie stanie się nic aż do końca.

piątek, 28 sierpnia 2009

Kompletnie zalamuciali

Zalamuciały (czyt. z-alamu-ciały) -
1. staropolskie - zadurzony, pochłonięty, np. Pani Heleno, ja na pani punkcie zupełnie zalamuciałem!;
2. spotniały od upału. Zalegający horyzontalnie z rękoma rozrzuconymi na boki, rozgrzany do nieprzytomnej lepkości, przechodzący w nowy stan skupienia. Starożytni Grecy często bywali po stokroć zalamuciali, kiedy zalegali pod oliwnymi drzewami upojeni rozwodnionym winem i dyskursem filozoficznym. Stan zalamuciały występuje szczególnie często w strefie gorącej, w Polsce spotykany w okresie wakacji, zwłaszcza późnego sierpnia.
3. pochłonięty słuchaniem Alamuta*

*Alamut -
1. zespół idealny dla ludzi zalamuciałych. Muzycznie dopracowany, subtelny i przekorny, ponoć zrobił niezłe zamieszanie na polskiej scenie muzycznej, głównie z powodu nowatorskiego podejścia do folku i jazzzu. Bo tak, to zespół polski, nie uwierzyłem dopóki trzy razy nie zobaczyłem składu, polski na całej linii, że tylko przeprosić, nie miałem racji, jest co słuchać i u nas.
Wydali jedną płytę, wychodząc ze słusznego acz bardzo rzadko spotykanego założenia, że lepiej raz a dobrze niż co godzinę byle jak. Płyta rozkłada na łopatki, co zresztą w taki upał nikomu krzywdy nie robi, wręcz przeciwnie, miło tak poleżeć. Rozkłada całkiem, rozkłada czule i bez litości, i tylko delektować się z wieczora.

Strona Alamut, do posłuchania, do oglądania też. Więcej każdy własnym sumptem, viva eMule, viva Rapidshare!

2. jakaś tam góra z jakimś staruchem, pewnie z brodą

środa, 26 sierpnia 2009

Wszystko wina prawej czwórki

Ze wszystkich dóbr koniecznych, jakimi ludzkość się otoczyła, najbardziej nie cierpię dentystów. Pysk boli mnie, jak by ktoś mi naprał a ja nie miałem szansy się zrewanżować.

Takie przemyślenie poranne, jeszcze przed kawą w Nigerze, więc wiadomo.

czwartek, 20 sierpnia 2009

Sklepy Elektronowe - życie w szachownicę

Bo kiedy nie wiem co wybrać - tłumaczy jegomość z włosami przyprószonymi siwizną i twarzą ogorzałą od dobrze spędzanej emerytury - to włączam komputer szachowy. Taki tam, wie pan, starszy, ale skubany ma łeb! Kombinuje, kombinuje, czasem strasznie długo, aż znajdzie rozwiązanie i mnie zagnie. Najgorsze, jak nagle zgaśnie, i cała partia do du... szy! Krew zalewa!

- Nie myślał pan nad nowymi bateriami?
- Hm hm, może rzeczywiście, a po ile?
- Po tyle, proszę dziękuję widzenia.

Dla przykładu: nie wiem, czy jechać do córki do Niemiec, czy zostać, na działkę pojechać, owoce się przecież zmarnują, ptaki nakradną. Więc włączam, gram tak sobie i mówię: jeżeli ten skurczybyk pójdzie na B5, to znak, żeby nie jechać. I patrzę, a on jedzie na B5, i ja już wiem, żeby zostać, przecież mam swoje na karku, poza tym w taki upał... Tylko w domu piwko, telewizor, a co tam pan ogląda?

- Może te nowe dekodery satelitarne?
- Pan mnie zrujnujesz. Eh, jakie to dekodery?
- No takie, to tu, to tam, i ma pan wszystko, proszę bardzo, powodzenia w montażu.

Dla żartu tak sobie czasem na pogodę wróżę. Że jeśli pójdzie na bicie gońca, to się pogoda zmieni w ciągu dwóch dni, a jeśli na szacha, to zostanie upał, jak jest. I wie pan, ze się nawet sprawdza? Sąsiadka do mnie przychodzi i się pyta, jaka to jutro będzie pogoda, bo pewniej jej powiem niż w dzienniku podają. A ja mówię: "Czekaj Ela, ja zaraz zagram i ci wszystko powiem, co i jak będzie".

Idzie do wyjścia, i już prawie znika w słonecznej plamie przy drzwiach, czerstwy, wysoki, zaczesany modnie jak na głęboki stalinizm, tylko jeszcze rzuca od niechcenia:

- Tak sobie czasem myślę, jak to ze światem, ze wszechświatem będzie. I wie pan, jak ostatnio gram, to za każdy razem wychodzi że - nie widzę jego twarzy, światło oślepia, tylko ruch ręką, jakby sprawa była niewarta uwagi, a może beznadziejna, krok w stronę słońca i znika.

środa, 19 sierpnia 2009

Demotywatory personalne

Popularne demotywatory, każdy znajdzie coś dla siebie.

Takie połączenie osobiste.
A buka biedna, jak zwykle...



poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Wszystko gotowe, można zaczynać...

Sklepy Elektronowe - bliskie spotkania

Można by pomyśleć, że Góry Zielone, miasto małe, na uboczu trochę, a przez głowę przechodzi słowo prowincja, i to nie taka rzymska. Może to i prawda, ale Obcych swoich mamy. I, sądząc z natężenia ich występowania, jesteśmy głównym ośrodkiem ekspansji.

Wiadomo, że, z nieznanych bliżej powodów, UFO przeważnie występuje w Teksasie. Może to klimat, może uroda dziewcząt, fakt pozostaje faktem, z czym musi radzić sobie policja stanowa oraz jej federalna (i tajna) komórka X. Otóż nie tak całkiem dawno w Teksasie wylądował kolejny statek, z którego wyszło trzech szaro-zielonych Obcych. Mieli trzy palce, szpiczaste mordki i wielkie zdziwione oczy, świecące w ciemności złowieszczą luminescencją, do której nic, tylko strzelać. Dzielni lokalni strażnicy, nawykli do tego rodzaju aktywności, zaalarmowani doniesieniem przerażonych pastusząt, rozpoczęli obławę. Jednego obcego ustrzelili, drugiego złapali, ale dotyk jego skóry okazał się śmiercionośny, dwóch policjantów w męczarniach trzy dni umierało. Trzeciemu obcemu udało się umknąć. Czmychnął, spryciula, w miejsce, którego na pewno wrogie rządy nie przeszukają, w Góry Zielone, na ulicę Sulechowską.

Jak poradził sobie z wrogą rzeczywistością, psami i samochodami - nie wiadomo. Dość, że kiedy postanowił się ujawnić, przerażony Ziemianin przyłożył mu kamieniem. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale znam to z relacji samego sprawcy (Ziemianina, nie Obcego), której całkowicie zawierzam, jako zdaniu fachowca od takich spraw. Obcy, oburzony takim traktowaniem, opuścił okolicę, i pozostaje mieć nadzieję, że nie doniósł rodzicom, jak go tu, w Górach Zielonych, potraktowano.

Innym razem naoczny świadek opowiadał mi o podziemnym wejściu, otwartym wyłącznie dla humanoidalnych istot w ciemnych okularach i płaszczach - prochowcach, położonym tuż przy przystanku. Nikt z czekających na autobus nie zwrócił na owo wejście uwagi, z wyjątkiem osoby o wyostrzonej percepcji, która, nie mogąc oderwać wzroku od niecodziennej sytuacji, zwróciła tym faktem uwagę Obcych. Gdy tylko poczuli się obserwowani, wymienili parę zdań i natychmiast tunel czasoprzestrzenny zamknęli na głucho.

To tylko wierzchołek góry, a spodki pod balkonem porywające koty? A nanoboty w mieszkaniach, penetrujące śniadanie? Czy Góry Zielone stają się azylem dla niechcianych mniejszości Obcych? I czy państwo coś z tym zrobi?

piątek, 14 sierpnia 2009

Aby łyknąć trochę sierpnia

spotykamy Pliszkę i Gądków.

Zostawiamy nerwowe poszukiwanie mieszkania. Dziecię kopie, co nieodwołalnie przywodzi na myśl, że gdzieś kołyskę mu trzeba wstawić, potem biurko a kto wie czy nie łóżko piętrowe. Stąd przeprowadzka, znów meble w górę i w dół, i ewidentnie niektóre tego nie przetrwają. Już jesteśmy tym zmęczeni, a co będzie dalej wiemy doskonale, więc niemoc dopada podwójnie.

Zostawiamy kredyty, znaczki skarbowe, twarde negocjacje. Obkładamy się książkami, won laptopy, mamy super świeże planszówki! Znamy zbawienne skutki wielogodzinnego młócenia w dobre gry, po których wstajesz i nie wiesz gdzie do końca jesteś. Taka forma odreagowania, kiedy umysł szaleje całkowicie odciążony z powszedniości, ech, co tu dużo. Lepsze jest tylko wielogodzinne rąbanie drewna.

środa, 12 sierpnia 2009

Rodrigo y Gabriela

Najpierw wideo, żebyście zobaczyli co potrafią.




Drugie po to, żebyście posłuchali naprawdę bardzo przyzwoitej solówki, którą równie przyjemnie się ogląda.



Słowo o nich:
Nazywają się Rodrigo Sánchez oraz Gabriela Quintero. Poznali się w Meksyku. Ponoć mieszkają obecnie w Dublinie. Na swoim koncie mają sporo coverów, wydali cztery płyty. Nam udało się zassać ostatnią: "Rodrigo y Gabriela".

Golonkę masz pan...

Ja wiem, że pewnie wszyscy to już znają.
Tak tak, jest zły, potworny. Mam nadzieję, że szybko odejdzie w zapomnienie.
Ale ile można poważnie traktować metal, do cholery?

Dzięki Komściaki, Behemoth pycha!

Prawdziwe zdziwienie

Czasami przypadkowe spotkania mogą dać do myślenia. Zdarzyło się to w połowie lipca. Na basenie we Wrocławiu (a dokładniej w aquaparku, który od basenu różni się tym, że nie można w nim normalnie pływać) spotkaliśmy znajomą - w ciąży. Jak to bywa w takim przypadku wymieniłyśmy standardowe pytania.
Ona: W którym jesteś miesiącu?
Ja: W piątym. A Ty?
Ona: W ósmym.
Ja: O! To na kiedy masz termin?
Ona: Na wrzesień.
Ja: A ja na październik...

I tu mnie tknęło jakieś okołomatematyczne przeczucie, że jedna z nas się musi mylić. Myślałam intensywnie, myślałam i wymyśliłam, że skoro w maju byłam w piątym miesiącu, to w połowie lipca już niekoniecznie. Wierzcie lub nie, ale ogromnie mnie to zaskoczyło.

Tym bardziej zaskakująco brzmią statystyki na dziś.
Zostało mi/nam już 8 tygodni - jeśli chodzi o dokładne daty, bo jest to oczywiście czas przybliżony i to z dużym zapasem. Szacunkowo licząc zostały 4 do 10 tygodni.
Są dni, że to za dużo, ale czasem, strasznie mało.

wtorek, 11 sierpnia 2009

Musztarda po obiedzie...

...czyli spóźniona relacja z koncertu U2, Chorzów, 06.08.2009.

Myśl masowa
Kiedy dotarliśmy do Chorzowa było po 13.00, pora jak znalazł na drugie śniadanie, lub obiad dla tych, co od siódmej w pociągu, a potem jeszcze samochodem. Udaliśmy się więc, drogą minimalizmu i wygody, do pobliskiego marketu. Kolejka do jedynej sensownej jadłodajni w obiekcie przytłoczyła nas, jednak to co działo się w drodze do toalet było przewrotną zapowiedzią tego, co nas czeka: kilkadziesiąt osób lekką ręką, rzecz jasna w przytłaczającej większości płci pięknej. Dzięki temu pierwszemu dowodowi, jak i kilku późniejszym, odkryliśmy wielką maksymę imprez masowych: jeśli wpadniesz na jakiś oryginalny pomysł, kilka tysięcy osób na pewno zrobi to samo.

Konsumpcja, produkcja...
Około 15.00 rozpoczęliśmy najbardziej żywotną czynność na wszystkich koncertach - czekanie. Czekaliśmy, aż nas wpuszczą, potem czekaliśmy aż zagra support, potem na U2, na wyjście ze stadionu, wyjazd z parkingu... Impreza tego typu to w 3/4 czekanie, trzeba mieć zdrowie i mocne nerwy, bo zawsze znajdą się buraki wpychające przed ciebie do kolejki, i jak tu takiemu nie przyłożyć, gdy kwitniesz już od dwóch godzin, a taki przychodzi...
Głównym zajęciem podczas czekania jest produkcja śmieci poprzez konsumpcję. Ci z tyłu mają najgorzej, bo muszą przedzierać się przez stale rosnące zaspy butelek, worków foliowych i drugiego śniadania. Dobrze być na trzytysięcznym miejscu w kolejce, jeszcze są miejsca, gdzie stopą łatwo wyczuć grunt.
Ponoć po koncercie zebrano ponad 25 ton śmieci. Może to zdumiewać tylko laików, którzy nie wiedzą, że po meczach ligowych jest ich dwa - trzy razy więcej.

Być jak Mojżesz
Po zajęciu strategicznych pozycji niedaleko sceny, mieliśmy jeszcze jakieś dwie godziny do supportu (grał Snow Patrol, całkiem przyzwoity brit pop jeśli mam być szczery). Po godzinie stania, która jako czynność sama w sobie jest arcynudna, stwierdziłem że mam dość, człowiek nie wielbłąd, zresztą warto zobaczyć cokolwiek, więc heja, zacząłem się wyciskać z tłumu jak pestka z arbuza. Połaziłem, doceniłem żart sprzedawców oferujących pizzę za 10 zł kawałek (ten maleńki trójkącik na jeden ząb) i zacząłem żmudny proces szturmowania toalet. Między mną a miejscem docelowym - potworne mrowie. Nagle, gdy zrezygnowany nie wiem, czy się wycofywać, czy brnąć dalej, ludzkie morze się rozstępuje, i w ciągu kilku sekund droga staje otworem, wysypana złotym piskiem, cud. Na scenę weszli technicy, a wszyscy myśleli, że to już...

Danie główne
Koncert - pycha! Nie ma co pisać, bo.

Deser - droga mleczna
Ułożona z świecących telefonów komórkowych. Chyba nie było na koncercie osoby bez. Już to pisałem, ale naprawdę mnie poraziło.



Deser - laserjacket
Bono miał kurtkę. Kurtka, jak kurtka, nic wyjątkowego (poza tym, że dotykał jej Bono). Ale gdy pod koniec koncertu ją włączył, tak tak, włączył kurtkę, to się okazało. Kurtka wyposażona była w lasery, wszyte na wierzchu ramion i bokach ciała. Gdy wchodził we mgłę, wyglądało, jakby miał ogromne, szmaragdowe kolce, albo skrzydła z paciorków.



Long way home
Kiedy zaczęliśmy odwrót, przemyślnie wcześniej, aby nie było tłumów, zgodnie z koronną zasadą imprez masowych - kilka tysięcy osób zrobiło to samo. Drepcząc jak pingwiny wydostaliśmy się ze stadionu. Pierwszy raz od wielu godzin nikt się o nas nie ocierał, nie popychał i nie wbijał łokcia w żebra. Nogi mieliśmy głęboko, więc dowlekliśmy się do samochodu, nie świadomi tego, że przyjdzie nam jeszcze ponad dwie godziny wyjeżdżać z parkingu.
Z Wrocka musiałem się jeszcze tułać nieprzytomnie do Gór Zielonych, a tam Sklepy Elektronowe, bezwzględni klienci i piasek pod powiekami. Ale to drob nos tki.

Postanowienia na przyszłość
- jeden koncert na rok to i tak sporo - nieodwracalna strata słuchu, miejmy litość dla bębenków
- parkuj dalej, wyjeżdżaj szybciej - łatwiej podejść przed koncertem, niż kwitnąć po nim
- miejsca siedzące nie są takie głupie - może daleko, ale jaki komfort

piątek, 7 sierpnia 2009

Dzień, w którym byłem na koncercie trwa nadal - U2

Uszy jeszcze nie całkiem działają, po rozprasowaniu ich decybelami z głośników wysokich prawie na dwa piętra, a osiem ich było a my bez szans; aż śledziona się ruszała w rytm basów.

Jeszcze nie spałem, więc w głowie ciągle gra U2, gra No line on the horizon, przy którym gardło zdarłem sobie do szczętu, choć kawałek raczej średni, ale panie, na koncercie brzmi bezwzględnie zachwycająco.

Jak przymykam ciężkie powieki, a chciałbym tak je przymknąć na kilka godzin z rzędu, widzę girlandy świateł Mlecznej Drogi, utworzonej z tysięcy świecących telefonów. Obrotowa scena - rewelacja, opuszczany, cylindryczny telebim - super, ale kiedy wokół ciemno i powódź małych światełek zalewa stadion - to najlepsze wspomnienie z całego koncertu. Trybuny pogrążone w inwazji świetlików. Może z tymi telefonami wymyślili trochę popkulturowo, ale niech to diabli, jeśli efekt nie był piorunujący.

Wyczerpująca relacja nastąpi jak bedę mniej wyczerpany.

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Podejżane spotkania parkowe

Poszedłem do parku, zaczerpnąć świeżego powietrza i wysikać psa. Pomyślałem: niech zwierz ma coś z życia, wezmę książkę, posiedzę z godzinkę, pobiega, pohasa, zmęczy się wreszcie, a nie tylko takie siedzenie w domu i gryzienie skarpetek. W czasie tego krótkiego pobytu dostąpiłem dwóch znacznych zdziwień co do natury psa i ironii losu.

Od kiedy usiadłem, Bomba odkryła pewnie Miejsce. Miejsce było położone tuż opodal epicentrum grasowania wiewiórek, które, bezczelne, nie chciały ani na chwilę zejść. Biedny Bombel, aż trząsł się z chęci nawiązania bliższych relacji towarzyskich z osobnikami prawdziwie rudymi, te jednak miały ją za nic. Pewna starsza para, przechodząc tuż obok, była bardzo zatroskana, że piesek się tak telepie, pewnie ze strachu, albo z zimna, biedna sarenka. Tak czy owak, przez cały pobyt w parku pies nie ruszył się ani na wyciągnięcie łapy ze swojego punktu obserwcyjnego, co, jeśli chodzi o naukę polowania, należy jej poczytać na plus, jednak plan tego spaceru był odrobinę inny.

Poza wiewiórkami, w parku grasują też Jehowi. Urocza para, tym razem młodych ludzi, ubranych prosto acz schludnie, zawinęła do mnie z pytaniem, czy warto współcześnie czytać Biblię. Odpowiedziałem, że pewnie tak, ale w tej chili jestem pogrążony w lekturze Kretochłonów, który już sam tytuł wywołał u nich pewne zmieszanie (może oni coś wiedzą?!). Kiedy pośliznęli się na własnej uprzemości, pytajac grzecznie i samobójczo o czym jest owa książka, odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że o geologicznie starych, oślizłych i plugawych sworach, które, drążąc tunele pod całą palnetą, planują jej zagładę do spółki z Przedwieczymi Bogami, bluźnierczymi i szalonym acz tymczasem uwięzionymi... Poszli szybciutko, choć nieomieszkali zosatwić gazetki. Ciekawe, że w parku była zajęta co druga ławka, a ci musieli wybrać tak pechowo.

Lucyferyzm ciemni

Są dwie sprawy, techniczne, nie ukrywam, które ostatnio nurtują mnie w ciemni:

1. jak pozbyć się szatańskiego zapachu rąk, które czuć siarką nawet wiele godzin po? Wiadomo, że utrwalacz, wiadomo, że nie w rękawiczkach, nie wiadomo tylko jak pozostać człowiekiem, że tak to ujmę.

2. przerywanie jest emocjonujące jak czyszczenie kompostu, od kiedy zamiast regularnego przerywacza używam octu w stężeniu 1:1. Nie sądziłem, że w ciemni może tak upiornie cuchnąć, co na dłuższą metę staje się mało komfortowe. Póki nie mam przerywacza chętnie dowiem się, z czego go zrobić, za wyjątkiem octu (i wody).

W kościach czuję, że wieczory, gdzie tylko ja i powiększalnik, niedługo się skończą, tak za jakieś sześć tygodni...