poniedziałek, 9 listopada 2009

Kiedy żony nie ma...

W nagrodę za dobre prowadzenie się podczas nieobecności żony, jako udomowiony mąż kupiłem sobie odkurzacz. Rzecz może mało rozrywkowa, ale wszyscy, którzy używają go co tydzień z pewnością wiedzą na czym polega różnica w prowadzeniu zdezelowanego grzmota a ergonomicznej torpedy. I na czym polega przyjemność, kiedy po zakończeniu odkurzania nie jest się półgłuchym. I że można go włączyć na życzenie, a nie startuje po włożeniu wtyczki do kontaktu...

Mojego zapału nie podziela jednak Bomba. Od razu rozpoznała w nowym nabytku następcę odwiecznego wroga, i czym prędzej czmychnęła na górę. Na wołania, że on nie jest taki straszny, odpowiedziała tylko wrogim milczeniem.

Kupowanie nowych rzeczy użytkowych ma pewien plus - na początku są one takie fajne, że z trochę większą przyjemnością się ich używa. Czem prędzej odkurzyłem więc cały dom, żeby sprawdzić maszynę, i powiem, że przyjemność jest rzeczywiście większa, ale nadal nie umywa się do leżenia na kanapie z książką w ręku i ciepłą herbatą.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

gratulacje

Sir Michał Żonaty pisze...

Nowe Szczepaniaki pojawiają się jak grzyby po deszczu. Gratulacje.

Ula pisze...

jakby się jeszcze jakowaś Pralka chciała tak narodzić...

pola pisze...

A moze ten odkurzacz też pierze ? sprawdź . Różne rzeczy się zdarzają:)))