poniedziałek, 13 grudnia 2010

Czas na rewolucję


Informujemy, że właśnie wkroczyliście na teren muzeum. 
Tu się już nic nie dzieje. Tutaj tylko kurz siada, podłoga skrzypi i portier za drzwiami przysypia.
Ten blog został zamknięty. Na poważnie. Bez żartów.

Na szczęście jest miejsce, gdzie towarzystwo się przeniosło.

piątek, 10 grudnia 2010

Jesteś tym czego szukasz - Zeitgeist

Nie jest wcale tak źle. Wśród najczęściej wyszukiwanych przez polskich internautów osób w 2010 roku, trzy pierwsze miejsca nalezą do Justina Biebera, Lecha Kaczyńskiego i Shakiry. Towarzystwo doborowe, nie ma co mówić. O ile jednak pierwsze i trzecie miejsce zajmują osoby cieszące się stale rosnącą popularnością (i żywe), o tyle Lech miał swoją chwilę sławy w kwietniu, po czym już w maju gwałtownie stracił audytorium. Należy więc zrzucić Lecha na karb narodowej słabości do chwalebnie poległych, a na jego miejsce wrzucić miejsce czwarte, Selenę Gomez, kimkolwiek jest.

Bardziej od powyższych cieszą wyniki najczęściej wyszukiwanych potraw. W kończącym się roku Polacy notorycznie szukali (fanfary, orkiestra tusz...) grzybów marynowanych! Jenak jesteśmy normalni, nie zmieni nas ponad sto lat zaborów, ruskie, klęski żywiołowe i służba zdrowia. Grzybki marynowane, no matko jedyna, jak to przaśnie, domowo i swojsko brzmi!
Wrażenie psuje drugie i trzecie miejsce - vifon i lays, z pewnością napędzane przez pracowników korporacyjnych (dla których chińskie zupki to naturalna pasza). Ale już ogórki małosolne przepis na czwartym - podnoszą na duchu, globalna wioska nam może, a komputer w domu i zagrodzie to rodzimy, naturalny folklor za którym przepadam.

Więcej wyników Zeitgeist'u, corocznego badania internetu, publikowane przez Google, można znaleźć tutaj >>>

środa, 8 grudnia 2010

Historie taksówkowe - dobre rady

Częścią mojej pracy jest stały nasłuch konkurencyjnych stacji lokalnych, co w praktyce sprowadza się do tego, że w naczelnym miejscu biura stoi radio, gra dziarsko, uprzyjemnia pracę, a my jak psy Pawłowa strzyżemy uszami za każdym razem jak pojawia się sygnał bloku reklamowego. Przy okazji wpadają w ucho aktualne topowe kawałki muzyczne oraz konkursy, w których od czasu do czasu biorę udział. Tą metodą z satysfakcją wygrałem dzisiaj bilety na koncert jazzowy.

Pojechałem je odebrać w drodze powrotnej do domu. Pan taksówkarz, zawsze rozmowny i posiadający własne zdanie na każdy temat, kiedy dowiedział się o celu mojej podróży, niespodziewanie zapytał:
- Ale wie kiedy powiedzieć żonie o koncercie?
- Noo, chyba po przyjeździe do domu - odpowiedziałem, niepewny do czego zmierza.
- Eh, młody. Ja to już ponad trzydzieści lat z żoną... I powiem, z sympatii powiem, że żonie trzeba o wyjściu powiedzieć na dwie godziny przed!
- Hm, ciekawe. A czemu?
- Jak to czemu - zrobił melodramatyczną pauzę - z oszczędności! Powie pan żonie dzień wcześniej, to ma pan gwarantowane, że zaraz znajdzie chwilę żeby wyskoczyć po nową garsonkę, bluzeczkę albo rajstopy przynajmniej. Bo przecież nie ma się w co ubrać - w tym ją widzieli, to już stare, niemodne, panie! Takie to są stworzenia, że jeśli nawet raz nie założy, ale się w szafie napatrzy, to już - zużyte!
- Kurcze - odezwałem się po chwili, oświecony nową ideą - ma pan rację. Jeszcze przecież fryzjer, jakaś kosmetyczka...
- Tak tak! I widzi pan - same koszty! - wykrzyknął z mocą taksówkarz. - A tak, powie pan kilka godzin przed, to makijaż zdąży zrobić, a na resztę czasu już nie starczy, hihihi...

Z tym hihihi, budujące właściwy stopień porozumienia, rozstaliśmy się pod moim blokiem.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Klasyka zimowego gatunku



Słońce zimą jest czymś tak wspaniałym, że od razu zachęca do spacerów. Na tym pierwszym bardziej nachodzili się rodzice, na tym drugim były już w użyciu dziecięce nogi.




Niesamowite w dziecięcych twarzach jest zbliżenie, które pokazuje idealnie gładką skórę, bez przebarwień i zmarszczek. Niektórzy by dodali, że również bez indywidualnych rysów. Gdzieś pod tą buzią czai się już twarz, by lada moment nam się ukazać, a wraz z nią całą siłę charakteru.

Zmiana planów na wieczór

Kiedy dziecko zaśnie, rodzice mogą wreszcie z żarem oddać się swoim namiętnościom.
Dostawa hurtowa, w sam raz dla takich wygłodnialców jak my.
Oczywiście, jeżeli ktoś chce dołączyć do naszych wieczornych igraszek, to zapraszamy, dla każdego znajdzie się miejsce.


czwartek, 2 grudnia 2010

Śniegowe historie

Obserwowałem przez okno sąsiada, który od wczesnych godzin rannych odśnieżał samochód. Kiedy wychodziłem do pracy stał zmęczony przy aucie, oparty o łopatę i wyraźnie załamany.
- Dzień dobry! - przywitałem się. - Nieźle panu poszło - pochwaliłem, żeby go trochę podnieść na duchu.
- Może i nieźle, ale odśnieżyłem cudze auto! Tak zasypało, że własnego nie znalazłem!


Rzecz jasna autobus nie zjawił się. Zasuwam więc na nogach przez zaspy i tunele, wyprzedzam samochody grzęznące w śniegu, wokół panuje miękka cisza tylko czasem pokrzykują do siebie sąsiedzi po przeciwnych stronach ulicy.
- Jak tam, panie Zenku, chodnik odśnieżony? - krzyczy zażywna kobieta, w kurtce włożonej na fartuch i czapce spadającej na oczy.
- Ee tam chodnik! - odpowiada z naprzeciwka wąsacz w dresie wpuszczonym w kozaki - Jak wyszedłem z domu to z dachu śnieg zjechał, drzwi zasypał i wrócić nie mogę!


Pędzę przez zaspy w dziewiczej okolicy, której ani łopata, ani pług nie splamił. Dołącza do mnie mężczyzna, z laptopem na ramieniu i torbą przygotowaną do podróży, który w szlachetnych butach z miękkiej skóry z mozołem brnie przez tunele. Po drugiej stronie ulicy widzimy w miarę utrzymany chodnik, jednak żeby tam dotrzeć trzeba by przebić się przez obie, półtorametrowe, zaspy na poboczach. Niespodziewanie, wykonując skomplikowane ewolucje mające na celu ochronę laptopa, niedoszły podróżny przewraca się w jedną tych zasp. Pomagam mu wygramolić się, jednak te jego cholerne, biznesowe buciki są tak śliskie, że nie jest w stanie normalnie stanąć, przechyla się jeszcze raz i pociąga mnie w zaspę za sobą.
- Skoro już trochę się przebiliśmy - z głębi śniegu rezolutnie pyta mężczyzna - to może spróbujemy przejść na drugą stronę ulicy?

środa, 1 grudnia 2010

Koniec świata w Górach Zielonych

Najpierw spadła na nas niespodziewana zima. Wicher szarpał korony drzew, zlęknieni przechodnie kłaniali mu się w pas, dygocą z zimna i przeklinając pod nosem. Śnieg sypał prawie poziomo, a obserwując go przez okno odczuwało się morze litości dla wszystkich, którzy w taką pogodę coś muszą. Na przykład kopać piłkę.

Potem zaczęły wybuchać kuchenki. Pół miasta prawie wybuchło, drugie pół cudem uniknęło podobnego losu w porę wyrzucając zbuntowane urządzenia przez okno. Wracając nocą do domu na własne oczy widziałem jak ludzie nieśli je, w sobie tylko znanym celu, i na pewno nie było im zimno. Dźwigać taki złom to wspaniała rozgrzewka.
Ponoć całe Góry Zielone miały być otoczone kordonem bezpieczeństwa, ale wszystkie siły skupiono na opanowaniu pożarów i ewakuacji tysięcy poszkodowanych, więc nie było już komu miasta otaczać. Przyjechał nawet TVN a to dobitnie świadczy o randze wydarzenia.

I wreszcie, najgorsze ze wszystkiego - ponad dwadzieścia minut stałem na tym cholernym mrozie, czekając na autobus, który nie przyjechał. Koniec świata jest blisko, nikt nie może zaprzeczyć.

Swoją drogą trochę szkoda, bo Basia zaczęła spokojnie zasypiać kiedy Uli nie ma. Tyle roboty na marne!

sobota, 27 listopada 2010

Zębate ancymony

Trzynaście miesięcy to nie byle co. Można już śmiało chodzić, a nawet salwować się ucieczką przed zakładaniem pieluchy. Można gonić psa i gołębie, wyciągać z szafek mąkę, cukier i inne produkty znakomicie się wysypujące, a następnie z chichotem uciekać z nimi po całym mieszkaniu. A najważniejsze, że zawsze znajdzie się coś, czego nie można było do tej pory, a już się da. I z takiej okazji należy skorzystać.

Basia zdecydowała się na uzupełnienie garnituru zębów i idą jej trójki. Dzięki temu robi się z niej niezły zębołak. Nadal dość niechętnie podchodzi do pomysłu ich mycia, a z całego procesu najbardziej podoba jej się plucie pastą.

Stłukła dziadkowi porcelanową pokrywkę, starą i nieużywaną, ale wystarczającą do zdobycia etykietki "łobuz". Teraz to już nie ma wyboru, będzie kopać piłkę w okna sąsiadów, chodzić nocą na szaber i zjadać drugie śniadanie słabszym kolegom z piaskownicy. Do tego wygląda jak łobuz pierwszej wody, nikt nie zaprzeczy.

czwartek, 25 listopada 2010

Maniacy planszówek poszukiwani

Startujemy z nowym projektem internetowym: strona poświęcona grom. W skład mają wchodzić nie tylko planszówki, ale też gry na PS, XBoxa, erpegi i może komiksy. Robimy to pod patronatem sklepu z grami w Górach Zielonych, który będzie nam udostępniał cały asortyment gier, byle tylko pisać recenzje.

Wszystkich chętnych, którzy w zamian za możliwość bezpłatnego grania chcieliby dodać własne opinie, gorąco zapraszamy. Wystarczy jedna gra zrecenzowana na miesiąc. Niewiele roboty, a sporo frajdy.

Dla tych, którzy mają już własne egzemplarze gier i chcieliby się na ich temat rezolutnie wypowiedzieć - też się znajdzie miejsce. I niewątpliwie jakieś gadżety promocyjne, dla lepszej motywacji.

Strona wystartuje do końca roku. Ilość miejsc i czas promocji - ograniczony.

środa, 24 listopada 2010

Na zimę reagujemy natychmiast

Jest śnieg, muszą być Kings of Convenience.
Przeczekali całą wiosnę, lato i jesień, i wreszcie smakują tak jak powinni.

Wykonanie niedbałe, montaż żaden, czysta forma tak jak trzeba. I jeszcze te okulary jak denka od butelek, jeszcze plamki na obiektywie kamery, ach, jaka pycha!

wtorek, 23 listopada 2010

Konkurs, urodziny, rocznica, podsumowanie

23 listopada 2007 padł pierwszy post. Oznacza to, że nieodwołalnie i ostatecznie obchodzimy trzeci rok naszej wspólnej działalności, dowodząc tym samym, że gdzie zbierze się kilka osób nie mających za wiele do powiedzenia, ale za to wyjątkowo upartych i często obecnych w sieci, tam znajdzie się materiał na bloga jak malowany.

Warto posumować ten okres, a skoro sam Jezus Król otworzył zacną tradycję specyfikacji symbolicznej, to będziemy się jej trzymać, ze względu na bliskość (bo prawie zagląda nam do talerza, taki jest wielki) jak i na szczególny, dostojny wyraz.
  • 450 - tyle napisaliśmy postów, nie licząc bieżącego, a że bieżący może być też ścieg, dlatego tym samym oddajemy hołd bestsellerowej lekturze "450 ściegów na drutach", praca zbiorowa, jak nasza
  • 4 - tyle osób przyznaje się do nas, i jawnie nas obserwuje; jeżeli do tego dodamy ilość osób, które odwiedziły nas w tym miesiącu z gorącej Hiszpanii, otrzymamy 10, co symbolizuje śmierć nieodżałowanego Fryderyka Barbarossy 10 czerwca 1190 w nurtach rzeki Salef, który jak ten durny wybrał się popływać w pełnej zbroi
  • 1000 odsłon miesięcznie, uśredniając, nawiązuje do przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w Polsce, uśredniając
  •  57% naszych czytelników używa Firefoxa, co niewątpliwie nawiązuje do liczy atomowej lantanu. Jedna osoba używa Safari i wiemy kto. 
  • 1 - tyle dzieci się nam urodziło od momentu otwarcia bloga, co nawiązuje ogólnie rzecz biorąc do pierwszego dnia miesiąca, z reguły oznaczanego liczbą 1, jak również prezydenta, też zazwyczaj jednego, chyba że ma klona. Ze strony Uli odnosi się to do funkcji stałej f(x) = 1.
  • 3 - tyle mieszkań zmieniliśmy, a to oczywiście na cześć radiowej Trójki, za zmianę zarządu i wyjście na prostą
  • 45 - tyle osób bawiło się na naszym weselu, a 45 w zapisie szesnastkowym to 2D, co wyraża, zgodnie z księga Izajasza (Iz 40,2) potwierdzenie, pewność, że wszystko idzie ku lepszemu, tylko to "D" przeszkadza, ale takie życie, że zawsze jakieś d stanie na drodze
Tym samym honory mamy za sobą, wyciągamy tort, szampana, Basia zaczyna ryczeć, tłumy szaleją.
A dla wiernych czytelników mamy konkurs i nagrodę.
Aby wziąć w nim udział wystarczy wpisać komentarz ze swoim imieniem lub nickiem. Można oczywiście napisać nam również coś miłego i podnoszącego na duchu.
Nagrodą jest nasza autorska płyta, coś jak składanka Kaczkowskiego z Trójki, tylko dużo lepsza, a złożona specjalnie z okazji Rocznicy.

Na komentarze czekamy przez tydzień. Losowanie nagrody: 30 listopada!

sobota, 20 listopada 2010

Harry Potter czyli poszliśmy z bratem do kina

Brat jest wielkim fanem Harrego. Ja skupiłem się na przeczytaniu dla świętego spokoju pierwszej części, a filmy oglądam raczej ze względu na ogólne poruszenie jakie wywołują, bez zawracania sobie głowy wewnętrzną polityką Hogwartu. Dlatego brat stawiał a ja ubrałem się w wytartą skórę i stary sweter.

plakat z serwisu www.filmweb.pl 

Bajka, która straszy
W 2001 roku ukazała się pierwsza część, i nikt nie miał złudzeń, że zabranie pięciolatka na film jest dobrym pomysłem. Te same pięciolatki raczej nie zabiorą dzisiaj swojego młodszego rodzeństwa, bo się zsika w gacie ze strachu, żartów nie zrozumie o miłostkach bohaterów nie wspominając. Teraz to młodsze rodzeństwo zabiera starsze, żeby w domu nie siedziało, co chwila sarkając, że film się dłuży i kiedyś to były lepsze części.

Siła inercji
Rozpędzona machina marketingowa wciągnęła całe pokolenie. Brat zasypiał na rozwlekłych dialogach, scenach bez sensu i znaczenia dla fabuły, a mimo to bez mrugnięcia okiem pójdzie na finalną, epicką bitwę, którą bezczelny reżyser pozwolił sobie przetrzymać do następnej części. Menadżerom udało się stworzyć świetny produkt i wycisnąć z niego znacznie pond normę.

Niech to ktoś przewinie
Nie jest proste - rozwałkować fabułę na godzinę z hakiem do poziomu dwóch i pół godziny. Ale reżyser zrobił co mógł. Akcja, która fantastycznie otwiera film, z uporem grzęźnie, a jej spontaniczne wybuchy popychają fabułę jak niemrawego konia. W sumie w ciągu całego filmu dzieje się bardzo niewiele, a wychodząc z kina mamy wrażenie, że ktoś nas okradł z kilkunastu złotych i ponad godziny życia. Z powodzeniem można obejrzeć film w zaciszu domowego ogniska, z palcem na klawiszu przewijania - z szacunku dla własnego czasu.

Na szczęście znalazło się coś, co podniosło trochę nastroje i dało nadzieję na przeszłość.

czwartek, 18 listopada 2010

Łatwo przyszło, łatwo poszło

Nagle zrobiło się pusto. Dziś, kiedy pojechałam do teścia nie przywitał mnie znajomy już pisk dziewięciu szczeniaków.
Suczka wraz z młodymi została odwieziona do schroniska, a ja jakoś nie umiem sobie teraz poprawić nastroju.

Australian little Open

Angus And Julia Stone, z Australii.
Kolejny efekt wysiłku pracownika biurowego.
Są skoczniejsze dźwięki w taką pogodę, wiem, ale ja lubię takie, trochę niedokładne nagrania, na żywo i bez masteringu. I jednoręczne granie na trąbce.

środa, 17 listopada 2010

Jak kret w sieci..

...czyli kolejny zwyczajny dzień w pracy.

Porównanie do kreta odnosi się nie tylko do grzebania w zasobach internetu, nurkowania coraz głębiej i w zasadzie bez ustalonego celu (bo czy krety ryją z sensem? kto to wie?); jak krecie wyglądają też oczy, kiedy odrywam się od monitora i z przestrachem stwierdzam: co, co? to już 13.00? A przed chwilą była 9.00!

Czasem udaje się znaleźć tłustego pędraka, nazwa fachowa z literatury, i takim trofeum warto się pochwalić innym kretom, które najpierw ryją w pracy a potem ryją tak samo w domu, bez litości dla czasu wolnego i własnych oczu.

Ciągiem kliknięć niemożliwym do odtworzenia trafiłem na stronę pan tu nie stal. Od pierwszego wejrzenia podbiła mnie kubeczkami na gorące mleko z kożuchem, których czas, można był przypuszczać, bezwzględnie przeminął, a jednak. Potem były koszulki, a wiem, że fanów niebanalnych koszulek jest tu co najmniej kilku. Ostatecznie zaś torba na sprawunki, no z taką torbą to ja mogę po chleb i mleko nawet o szóstej rano...

I tym prostym sposobem jest już jakiś pomysł na tegoroczne prezenty.



wtorek, 16 listopada 2010

Pozoranci biurowi

W taki dzień można robić trzy rzeczy: słuchać muzyki, słuchać i grać w coś lub nic nie robić. Będąc w pracy mam piękny widok na Góry Zielone uginające się pod ciężarem niskich, nabrzmiałych chmur, z których wylewają się masy wody wpisane w koloryt listopada i staram się praktykować rozwiązanie pierwsze i trzecie. Na drugie przyjdzie czas, może nawet niedługo, bo klienta prowadzącego sklep z planszówkami odwiedzam regularnie i na długie godziny, szybko przechodząc od biznesów do spraw bardziej pasjonujących. To przyjemne, kiedy można łączyć pracę z przyjemnością.

Przy okazji słuchania - zespół o wdzięcznej nazwie Węgorze. Szyją przyzwoitego bluesa, wyglądają jak muppety i przyjemnie brzmią w taką pogodę.

niedziela, 14 listopada 2010

Czwarty do brydża

Miła, kulturalna para poszukuje dwóch chętnych osób do wspólnego spędzenia wieczorów przy brydżu. Zapewniamy ciasto lub inne słodkości oraz talię kart. Chętnie nauczymy zasad. Dyskretnie.

Kto pyta nie błądzi

Podobno nie ma głupich pytań, więc postanowiłam zaryzykować.
Problem ten przyszedł mi do głowy pewnego poranka. Nie studiowałam biochemii, a gugle niechętnie odpowiadają na to zagadnienie. Oto pytanie:

Dlaczego mleko sprzedawane jest z zawartością tłuszczu: 0,5% , 2% i 3,2% a nie powiedzmy 1%, 2% i 3%? Czy wymyślone to zostało ot tak sobie "z czapki", czy idą za tym konkretne chemiczne przesłanki?

Z niecierpliwością czekam na ujawnienie mi kolejnej wielkiej prawdy o świecie.


Zdjęcie z lifegallery.blog.pl.

piątek, 12 listopada 2010

Wydajność w normie

Jest piątek, w sumie sam środek weekendu, siedzę w pracy, w co nie mogę uwierzyć, i z tego braku wiary z uporem grzebię w sieci, czytam głupie dowcipy i sprawdzam, czy naprawdę czternasta nie może zacząć się o dwie godziny wcześniej.
Nie może.

Z żalu ukarzę wszystkich porcją dowcipów, które można przełknąć tylko ze względu na okoliczności.

Dziki Zachód. Gość w saloonie popija whisky. Nagle wchodzi centaur i go obsobacza:
- Ile można chlać? I to samemu? Nie znudziło ci się?
Gość rzuca forsę na bar, dopija whisky i mówi do centaura:
- Dobra, synu, siodłaj matkę i jedziemy.


- Kochanie gdzie jesteś??
- Na polowaniu...
- A kto tam tak głośno dyszy?
- Niedźwiedź...
- A czemu dyszy?
- Bo jest ranny, postrzeliłem go...
- A dlaczego on dyszy damskim głosem?
- Nie wiem... jestem myśliwym, nie weterynarzem...


Lato. On, ona i pies, na szczycie wzgórza, w uniesieniu spoglądają w niebo, gdzie na czarnym firmamencie raz po raz błyskają świetlnymi śladami spadające gwiazdy. Romantyka.
On: Ciekawe, czy mi dzisiaj da?
Ona: Ciekawe, czy mnie dzisiaj weźmie?
Pies: Jaki interesujący pas asteroid w gwiazdozbiorze Pegaza!

środa, 10 listopada 2010

Siły natury

Natura potrafi być szczodra, ale również nieokiełznana.

Swoją nieoczekiwaną hojność okazała wczoraj. Nim przejdę do rzeczy parę słów wstępu. Teść mój trochę z przymusu przygarnął niedawno ciężarną sukę. Odgrażał się co prawda, że to tylko przystanek na jej drodze do schroniska, ale wszyscy trzymamy kciuki, że groźby nie spełni. Jako że psi brzuch rósł na naszych oczach pewnego razu wywiązała się dyskusja na temat ilości szczeniaków mających przyjść na świat.
- Będą 4 do 5 - odparł pewnie mój szwagier.
- Nie, raczej 3, bo ma tylko 6 dużych sutków, a to się ponoć przez dwa dzieli - powiedziałam mądrze.
- Ha ha, zobaczycie że będzie 6 - straszył wujek.
Matka natura potrafi zaskakiwać. Niewielka suka rasy jamnik rodziła i rodziła. A kto nie wierzy, niech policzy. Szczeniaków jest 9! Jak wiadomo dziewiątka symbolizuje 9 chórów anielskich. Obfitość niewątpliwie zaś była spowodowana figurą Chrystusa ze Świebodzina.
Tym samym ogłaszamy otwartą akcję "Anielski chór dla każdego!". Zapisy na szczeniaki przyjmujemy w każdy piątek, jak również w inne dni tygodnia.


wtorek, 9 listopada 2010

Kotki

Basia jest naszym małym kotkiem. Słodkie prawda?

Nieprawda.
To czułe określenie ma genezę dużo mroczniejszą niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Tajemniczym sposobem mocz dziecka do złudzenia przypomina zapachem mocz kota. Koty jednak nie przesikują tuzina pieluch dziennie, stanowiących dobrze przetworzoną bombę biologiczną.
Warto więc zastanowić się dwa razy, zanim powiemy czule do ukochanej kotku.

poniedziałek, 8 listopada 2010

Mamy króla!

W niewielkiej odległości od Gór Zielonych zbudowano kolosa, który swymi rozmiarami przyćmił figurę Chrystusa z Rio. Wierni swymi modlitwami i datkami udźwignęli ciężar 440 ton, a lokalna gazeta podała obszerną relację z montażu, w którym różańce były równie skuteczne jak wysięgniki dźwigów. Cała konstrukcja Chrystusa Króla ma wysoce symboliczne znaczenie, a każdy element reprezentuje konkretne treści:
  • wysokość 33 metry odpowiada życiu doczesnemu Chrystusa
  • pozłacana korona wysokości 3 m symbolizuje trzy lata działalności publicznej Zbawiciela
  • kopiec z gruzu i ziemi zbudowany z pięciu kręgów oznaczających pięć kontynentów
  • głowa waży 15 ton, co nawiązuje do nadania Lublinowi praw miejskich na prawie magdeburskim przez Władysława Łokietka 15 sierpnia 1317 roku
  • rozpiętość ramion - 25 metrów na cześć Światowego Dnia Mleka obchodzonego zawsze 25 maja
  • całkowity ciężar 440 ton czyli tyle ile w Hercach wynosi wartość tonu podstawowego, powyżej C4
Zdjęcie z serwisu gazetalubuska.pl

Podobno, kiedy Polska zostanie zaatakowana przez Godzille, Chrystus Król zejdzie ze swojego kopca z gruzu i weźmie miecz, zatknięty na szczycie kościoła Świętego Ducha (tam koło ronda, kościół z gigantycznym dachem) aby stoczyć ostateczny bój o spokój i bezpieczeństwo mieszkańców, z wyłączeniem mniejszości seksualnych.


Święto pierwszego śniegu

Pierwszy śnieg niezawodnie cieszy. Razem z Basią staliśmy w oknie pokazując sobie białe dachy. Dla niej to pierwszy w ogóle. Śnieg lichy, zanim dotarłem do pracy już go nie było, ale sezon nieodwołanie się zaczął.
Jedynie pies nie widzi nic ciekawego w moczeniu łapek w mokrej, zimnej brei.

Z żalem odkryłem, że już dwa lata temu wykorzystałem akuratne tło muzyczne. Wąż zjada swój własny ogon, gonimy w piętkę i dajemy się zaskakiwać co roku, od nowa, tym samym zjawiskom. Albo winna jest krótka pamięć, albo po prostu inaczej się nie da, trzeba odkrywać na wciąż od nowa to samo, nie słuchać innych i odmrażać sobie uszy. Na złość mamie.

niedziela, 7 listopada 2010

Już nie pierwsze kroki

Basia zaczęła chodzić na poważnie. To nie są pierwsze kroczki - to już maratony z salonu do kuchni, z kuchni do sypialni, a potem jeszcze do łazienki. Z zadowoleniem patrzymy, jak bez naszej pomocy maszeruje, jeszcze trochę nieporadnie, rozstawiając nogi jak marynarz po zejściu na ląd. Świat nagle odkrył dla niej całkiem nowy wymiar.

Za chodzeniem idzie pierwsze poczucie władzy, zarówno nad ciałem, jak i przestrzenią. Można w końcu robić to, na co ma się ochotę i iść, z grubsza, w kierunku samodzielnie wybranym. Kiedy z rana staraliśmy się uchwycić umykające strzępy snów, Basia postanowiła dać nam potrzebny czas i poszła do kuchni, gdzie przez dobry kwadrans zajmowała się wpychaniem łupek od cebuli do zgrzewki wody gazowanej. Taka zabawa w podgrupach ogromnie wszystkim przypadła do gustu.

Znajdą się oczywiście tacy, którzy z osiągnięcia przez Basię pozycji wyprostowanej się nie ucieszą. Najpewniej będą naszymi sąsiadami, mieszkającymi poniżej, ewentualnie gdzieś obok. Dźwięki jeżdżącego nocnika o siódmej rano albo drewnianego krzesła trącego o kafelki, którego nasze dziecię używa w charakterze balkonika do maszerowania, mogą niepokoić. Dlatego naprawdę doceniamy, że nadal bezpiecznie możemy chodzić po klatce, doceniamy, dziękujemy, przepraszamy, Bóg zapłać.

piątek, 5 listopada 2010

Stworzenia komunikacyjne

Tłum w środkach komunikacji zbiorowej rządzi się swoimi prawami. Trzeba go traktować jako jeden organizm, o dziesiątkach kończyn i głów, mówiący wieloma głosami i podejmujący decyzje mające na celu przetrwanie większości. Taki tłum bywa rozkoszny i opiekuńczy dla matki z dzieckiem, oczywiście do póki dziecko nie nadwyręży cierpliwości współstojących. Bywa również bezwzględny i brutalny, mimo średniej wieku 60+, i niech ktoś spróbuje się wepchać do pełnego autobusu - zaraz napotka niewidoczny łokieć, laskę, nogę, o którą zahaczy i wreszcie jakieś niewidzialne ręce wypchają go siłą, jakieś usta krzykną kierowcy żeby zamykał, a kierowca nie może żartować z rozwścieczoną bestią, więc zamknie. Tłum zafaluje, zadowolony ze swej siły oddziaływania, po czym cała energia rozproszy się na następnym przystanku razem z rozchodzącymi się ludźmi.

Z drugiej strony - nigdzie nie da się zaobserwować więcej przypadków skrajnego indywidualizmu jak właśnie w komunikacji miejskiej i jej okolicach. Z zachwytem obserwowałem kiedyś dziewczynę, która jedząc drożdżówkę przeżuwała jej kęsy, wypluwała na dłoń, po czym zjadała, uprzednio zbadawszy szczegółowo całą wypluwkę. Innym razem jechałem z mężczyzną w średnim wieku, przez całą drogę wymachującym szczoteczką do zębów, przypominając tym trochę dyrygenta w czasie koncertu. Za to dzisiaj z rana wsiadł do autobusu przeraźliwie rudy pan w worku foliowym na głowie, chroniącym pewnie przed deszczem, jednak przy okazji upodabniającym jego sylwetkę to wielkiego grzyba.

Podejrzewam, że sam padłem nie raz ofiarą ukrytych obserwatorów, kolekcjonujących ludzkie zachowania jak znaczki w klaserze. Tacy są najgorsi, ani nie płyną z tłumem, ani nie są godnym przypadkiem do zapamiętania. Chyba, ze ktoś kolekcjonuje obserwatorów.

wtorek, 2 listopada 2010

Nie ma jak na cudzym

Otóż my, którzy własnego mieszkania nie mamy, chwalimy co się da, czyli cudze. Wiadomo, że nie ma jak na własnym, gdzie można wszystko poza tym, czego absolutnie nie wolno, co narusza spójność budynku lub stosunki dobrosąsiedzkie. Płacimy podły czynsz, w przeciwieństwie do tych, którzy z satysfakcją mają tylko bloczek opłat komunalnych. Możemy być w każdej chwili eksmitowani na bruk, zwłaszcza w przypadku wojny lub powrotu do gospodarki wymiennej. Ogólnie kicha, jednak są plusy, malutkie jak żółtka w jajach z Biedronki.

Plus pierwszy - zalewamy nie swoje. Raz na jakiś czas tak nas bierze, że coś zalewamy. Pralką najłatwiej, teraz też zmywarką się da. Parkiecik można na tą okazję wymienić, sąsiadowi sufit pomalować, odgrzybić co nieco. Na własnym to by rozpacz człowieka wzięła, a tutaj, cóż, znów się trzeba przeprowadzić, póki tym z dołu do końca plamy na ścianach się nie objawią.

Plus drugi - jako przeciwnicy pustych ścian, wieszamy na nich ile wlezie. Do wieszania wbijamy tony gwoździ, obłupując przy tym tynk jak przy remoncie, a powstałe kratery przykrywamy potem ładnymi obrazkami. Ponadto maniakalnie wiercimy dziury, najlepiej udarem i po 21.00, po czym się okazuje, że jednak się nie da (powiesić/przyczepić/zamontować) i dziury zostają, tworząc naturalne kanały wentylacyjne.

Plus trzeci - już nie związany z niszczeniem cudzej własności. Każde kolejne mieszkanie odkrywa przed nami wady ukryte, które to doświadczenie będziemy w stanie wykorzystać w przyszłości. W takich momentach, kiedy niespodziewanie o siódmej rano okazuje się, że nasza sypialnia działa jak pudełko akustyczne dla całej klatki schodowej, i z głową przy poduszce jesteśmy w stanie liczyć kroki każdej przechodzącej osoby - w takich właśnie momentach zasypiamy spokojnie, bo nie grozi nam to na dystans dłuższy, niż określony w umowie.

sobota, 30 października 2010

Zaklinacz saren

Szliśmy po piaszczystej drodze stale spierając się o to, kto był bardziej wredny tego poranka i dlaczego. Basia jechała w wózku zaskakująco spokojnie, nawet imponujące dziury, których nie sposób było uniknąć bo pokrywały większą część drogi, i które wprawiały wózek w morskie kołysanie, zdawały się jej nie przeszkadzać. W niskim słońcu liście dzikich grusz, rosnących na pozostałościach dawnych ogródków działkowych, mieniły się złotem. Pilnująca stada Bomba niespodziewanie skoczyła w wysoką trawę, z której, ku naszemu ogromnemu zdziwieniu, wyskoczyła sarna, prawdziwa, już w zimowym umaszczeniu.

Zamarliśmy. Mieszkamy co prawda na opłotkach miasta, ale mimo wszystko sarny w takim miejscu się nie spodziewaliśmy. Bomba, której tropiący przodkowie musieli wyginąć setki pokoleń wcześniej, zaczęła miotać się po krzakach kryjących wcześniej zwierzę, podczas gdy sarna cwałowała już przez trawy, zwinna, prędka, esencja tego co nieoswojone. Z drugiej strony umknęła kolejna, a oszalały od nadmiaru bodźców pies nie wiedział w którą stronę biec, i popiskując z nerwów szarpał się w zaroślach, zagubiony wśród śladów i niespodziewanego szczęścia. My zaś dopiero wtedy zobaczyliśmy - mężczyznę siedzącego w wysokiej trawie, nieopodal miejsca z którego sarny uciekły.

Pośród spontanicznego ruchu, zamieszania tworzonego przez psa i naszych okrzyków mężczyzna wyglądał jak statyczna część krajobrazu. Mijaliśmy go powoli, ukradkiem rzucając ciekawskie spojrzenia, aż liście starej jabłoni nie przysłoniły nam widoku. Spoglądaliśmy potem za siebie z uczuciem zażenowania, jakbyśmy byli intruzami, którzy nieświadomie zdeptali misterne piękno, zniszczyli niecodzienną formę i nawet nie potrafili sobie wyobrazić, czemu służyła i jak do niej doszło.

A nie wygląda...

Kiedy wreszcie przesłuchałem ćwierć tony zaległej muzyki, która w niepojęty sposób przecieka mi na dysk i nie wiadomo jak go wypełnia, na sam koniec został mi album The Tallest Man On Earth, który nie wzbudził mojego zainteresowania do tej pory i ostał się nie rozpakowany, zapomniany na końcu kolejki. Litościwie dodałem go do playlisty i tak trwa od kilku dni, a my zastanawiamy się, skąd tacy ludzie się biorą i jakiego trafu trzeba, aby wreszcie, ku własnej rozkoszy ich odkryć.



Patrząc na niego w życiu bym nie powiedział, że wreszcie mam przed sobą godnego następcę Dylana. Może trochę bardziej sentymentalnego, może nie beczy kozim głosem na granicy falsetu, ale też ma w nosie wszelkie konwenanse, spójrzcie na ten wąs zadziorny z zeszłej epoki...



Smaku dodaje fakt, że chłopak jest, ni mniej ni więcej, tylko ze Szwecji, żaden tam Brytan czy Jankes, i jeśli ktoś by pamiętał, to w zeszłym sezonie o tej porze roku męczyliśmy Kings of Convenience, też ze Szwecji, a to znaczy ze zima już blisko i będzie sypać, ach jak będzie...

piątek, 29 października 2010

Internet pełen głupców


Czy wszystko co piszemy musi być wyważone i tolerancyjne? Mam nadzieję, że nie bo zamierzam dać upust mojemu oburzeniu.

Weszłam przed chwilą na pewnego bloga i powiem szczerze, że jeszcze nie otrząsnęłam się z uczucia zadziwienia. Blog poświęcony był "mojej pasji, jaką są lalki Barbie i innych lalek". A tam: najnowsze modele, najświeższe zdobycze, wykroje ubranek robione przez znanych projektantów za naprawdę wielkie pieniądze.

CHOLERA JASNA! LUDZIE NAPRAWDĘ TO ROBIĄ!
Kolekcjonują lalki, tracą czas, pieniądze i życie na coś takiego. A w Polsce wielki spór o in vitro.Mówi się o godności i świętości zarodka. To tym jest to z taką pasją bronione życie?! Kolekcjonowaniem infantylnych laleczek?

Ale tak naprawdę, to zniszczył mnie komentarz pod jednym z postów: "cześć, świetne masz hobby! przejrzałam większość postów, i wiesz co? zazdroszczę Ci! :> "

A ja nie zazdroszczę. I nie uważam, że najważniejsze to mieć pasję i że każda wzbogaca. To jest bzdet, strata czasu i hobby dziewczynek, które przechodząc w wiek dojrzały nigdy nie stały się kobietami. Ot, jak Barbie.

czwartek, 28 października 2010

Festiwal Dyni - Risotto z dynią i kalarepą



Z okazji Festiwalu Dyni odbywającego się na blogu u Bei postanowiłam spróbować swoich sił w dyniowych przepisach. Skorzystałam z dwóch znakomitych przepisów z Kwestii Smaku na ciasto dyniowe (pieczone przez Franciszka) oraz na racuchy. Przepis, który tutaj podaję jest moją wersją na temat risotta i dyni.

Risotto z dynią i kalarepą



Szukałam czegoś co może zjeść z nami także Basia. Przypuszczam, że przepis nadaje się dla dzieci od 8 miesiąca.

szklanka ryżu (im lepszy ryż, tym smaczniej)
ok. 3 szklanek gorącego wywaru warzywnego
2-3 marchewki
dynia (po pokrojeniu w kostkę potrzeba ok. miseczki)
kalarepa
pomidor
łodygi selera
ząbek czosnku
starty ser żółty
bazylia (najlepiej świeża)
4 łyżki oliwy lub oleju
sól


Warzywa kroimy w kostkę. Podsmażamy je na oliwie z czosnkiem. Następnie dodajemy ryż, aby ziarenka wchłonęły część tłuszczu. Wlewamy część wywaru warzywnego, solimy mieszamy i gotujemy na wolnych ogniu. Kiedy jest potrzeba dolewamy wywar, ale uważamy, aby nie rozgotować ryżu. Na koniec posypujemy wszystko żółtym serem, bazylią i chwilę czekamy, aby risotto nabrało smaku.
W tej potrawie doskonale uzupełniają się ostrzejszy smak kalarepy z łagodnym smakiem dyni.


Czy dziecko ma dno?

Otóż nie. Dziecko i pies dna nie mają, co odkryłem za pomocą eksperymentu.

Obserwowałem z uwagą, jak Basia pustoszy pełną paczkę chrupek kukurydzianych. Paczka wielkością sięgała do jej nosa, apetyt okazał się jednak znacznie większy. Najpierw na spokojnie wyciągała po jednym i je zjadała. Szybko zdała sobie jednak sprawę, że w ten sposób nie przerobi całości, więc zaczęła odgryzać tylko kawałek, a resztę dawać mi lub zostawiać na ziemi. Chrupków nadal była masa. Wymagało to stanowczości. Jednym zdecydowanym ruchem dziecko obróciło paczkę, chrupki wysypały się z suchym szumem, przykryły całą podłogę wokół, pies zdębiał, bo takiej obfitości nigdy nie widział, a Basia z impetem rzuciła się w ich środek. Rękami i nogami naśladują pływackie ruchy wzniecała kukurydziane fale, co chwilę porywając po jednym, nagryzają niewielki kawałek i odrzucając, co skwapliwie wykorzystywał pies, eliminujący bezlitośnie każdy niekompletny element. Nie minęło wiele czasu jak jezioro chrupek skurczyło się do rozmiarów niewielkiej kałuży, przy czym ani Basia, ani Bomba nie wydawały się nasycone, do tego stopnia, że dziecko zaczęło wtórny obieg tych już nadgryzionych, które umknęły psiej uwadze.

Pośród wielu cech, które do tej pory zdążyliśmy zaobserwować u Basi, łakomstwo budzi w nas najwięcej zdziwienia.

poniedziałek, 25 października 2010

Czas łagodności

Żeby szybko zatrzeć pewien niesmak, który mógł pojawić się po opublikowaniu poprzedniego posta (wierzcie nam, my też się wstydzimy za takiego psa!), szybko generuję nowy, który odwróci uwagę od...

A żeby, za pomocą kontrastu, podkreślić co trzeba - odwracacz uwagi jest łagodny i subtelny, dość już tego chamstwa w sieci. I raczej do słuchania, stąd rozmiar.

Zresztą, i tak niedługo skończy się rumakowanie, kiedy wreszcie PiS zacznie internet kontrolować. Żadnej psiej dupy się już opublikować nie da, chyba że przypominałaby Tuska.

niedziela, 24 października 2010

Problem z pieskiem

W czasie naszej nieobecności Bomba zjada z nudów różne rzeczy. Z reguły są to kapcie, ale w zeszłą środę zeżarła trzy gazetki od Jehowych, które podrzucili nam pod drzwi. Na początku nie działo się nic dziwnego, ale teraz zaczynamy się niepokoić...

piątek, 22 października 2010

Ukryte miliony

Wydarzenia podobne do męczeńskiej śmierci radnego PiS z Łodzi przyciągają uwagę, ale w sumie dużo ciekawsze są te podskórne ruchy, których nie widać na powierzchni a które powoli ale bezwzględnie wywierają presję na codzienność. Na przykład Facebook, który w ciągu miesiąca potrafi zyskać 60 mln użytkowników, osiągając pułap 600 mln (dane wrześniowe). Co można zrobić z 600 milionami indywidualnych userów? Rozesłać do każdego reklamę, cent za sztukę? Założyć własne państwo - 600 milionów wyborców? Zacząć kreować nowe trendy we wzornictwie kanapowym?
W konfrontacji z tymi okrągłymi zerami nasze własne wydarzenia przypominają piaskownicę. Męczeńska śmierć idzie na marne, i tylko kurczący się elektorat PiSu będzie ją wałkować na swoim profilu, wiadomo w jakim serwisie.

środa, 20 października 2010

Choroby, dolegliwości, lekarstwa

Mam taką ulubioną lekarkę. Cenię jej ascetyczny sposób postępowania z klientem, ograniczający się do zajrzenia w gardło przy wsparciu wyłącznie latarki, profesjonalizm z jakim, niezależnie od okoliczności, zapisuje rutinoscorbin, aspirynę i dużo napojów, a przede wszystkim wewnętrzny dogmat, który karze jej traktować wszystkich pacjentów jako symulantów, starających się wyłgać od pracy. Dlatego idąc pierwszy raz w życiu po L4 wiedziałem, że trafiam pod właściwy adres.

Kiedy moja choroba stała się legalna w oczach pracodawcy, natknąłem się na niespodziewany mur niezrozumienia ze strony współpracowników. W ich opinii trzeba być skończonym wariatem, aby brać chorobowe, które przecież obniża prowizję, wpływa negatywnie na opinię w firmie, bo kto w ogóle waży się chorować, już lepiej wziąć urlop, ale tak na dwie godziny, żeby jednak trochę normy wyrobić. Z racji tego, że nigdy w życiu nie byłem na prawdziwym chorobowym, z rozkoszą schowałem wszystkie te uwagi do pudełka i wróciłem do domu, w międzyczasie biorąc udział w paradzie bakterii i wirusów, jaka ma miejsce w październiku w środkach komunikacji miejskiej.

W kwestii lekarstw postąpiłem zgodnie z zaleceniami oszczędnej lekarki, o której można powiedzieć wszystko, z wyjątkiem tego, że sponsorują ją koncerny farmaceutycznie. Odkryłem przy okazji kilka domowych recept na dolegliwości: na kichnie znakomite jest przytrzaśnięcie palca, najlepiej szufladą, bo można to zrobić samemu. Kichanie przechodzi z gruntu, na długi czas. Ból głowy i obniżenie humoru poprawia kopnięcie małżonki w pupę, oczywiście z wyczuciem. W ramach odwetu małżonka rozładuje również swoje stresy (pięścią lub stopą) i wszyscy zyskają. Poza tym zawsze pozostaje piesek, którego można zrugać, co zawsze poprawia nastrój. Podejrzewam, ze każde gospodarstwo domowe ma w swojej apteczce sporo podobnych medykamnetów.

niedziela, 17 października 2010

Alicja w Krainie Czarów


Zapewne większość z Was widziała już ten film. My wzięliśmy się do niego niewłaściwie, bo na małym ekranie nawet zagryzany świeżą szarlotką nie daje daje takiego czadu jak w kinie. "Alicja w Krainie Czarów" miała porazić efektami 3D i zapewne to zrobiła.
Film jest brawurowy i brawura ta tyczy się dwóch warstw. Estetycznej i fabularnej. Wszystkie postacie wyglądają wspaniale. No, może kreacja Alicji nie zwala z nóg, ale mógł to być celowy zabieg Tima Burtona.
Reżyser ten ma na swoim koncie kilka naprawdę dobrych produkcji. Tym bardziej więc zadziwia brawura z jaką udało mu się z powieści mającej kilka różnych poziomów interpretacji, niezwykły humor i głębię zrobić gniota bez polotu.

Oczywiście, że lewizna

Jechaliśmy dzisiaj z Wrocławia pociągiem do domu. Jaka jest Polska kolej wie każdy, a pomiędzy wieloma epitetami z całą pewnością nie znajdzie się słowo prorodzinna. Z całym rozmachem udowadnia, że nadaje się wyłącznie dla studentów, zatwardziałych emerytów i życiowych nieudaczników, których nie stać na samochód.

Basia pociąg potraktowała z ogromnym zaangażowaniem, poświęcając masę uwagi na polerowanie podłóg kolanami i wyszukiwanie miejsc najbrudniejszych w swojej okolicy. Odkryliśmy przy niej jak wiele możliwości przytrzaśnięcia palców oferuje przedział. Poza nami nie znalazł się żaden dość naiwny rodzic, aby podróżować pociągiem, co potraktowaliśmy jako wyzwanie i z godnością znosiliśmy kolejne maratony dziecka biegającego w te i z powrotem po wagonie.

Wyobraziliśmy sobie wtedy nas w otoczeniu jeszcze dwójki dzieci,  szkrabów w różnym wieku, chcących siku co kwadrans, sprawdzających jak daleko można się wychylić przez okno i czy długo trzeba pociągać hamulec bezpieczeństwa, żeby pociąg wreszcie stanął. Groza, która na nas spadła, kazała poważnie zastanowić się nad polityczną opcją, bo przecież teraz bez wianuszka dzieci to lewak jesteś, każdy to wie, kto prasę czyta, i można mieć wrażenie, że propaganda się nie zmienia; zmieniają się tylko zawiadowcy.

sobota, 9 października 2010

Nikogo nic nie dziwi

Być może jest to cecha narodowa, którą wyrabiamy w sobie jeszcze we wczesnym dzieciństwie. Skorupka za młodu nasiąka stale powtarzanym przekonaniem, że w większości wypadków dzieją się rzeczy niemożliwe oraz te, które nie powinny mieć miejsca. Potem jest już łatwiej i na starość trącimy pewnością, że nic nas już nie zdziwi.

Krakowskie przedmieście było bulwersujące lub miejscami przaśne, ale czy ktoś się dziwił, biorąc pod uwagę cały kontekst? A anakonda w toalecie? Kobieta ze spokojem położyła się spać, uprzednio przykrywszy węża miską, żadnego zaskoczenia, jakby anakondy wspinały się jej co piątek po każdej rurze. Podnoszony podatek? Gazociąg omijający Polskę? Drzewo w środku jezdni? Rolnik goniący batem policjantów? No dajcie spokój, takie rzeczy może zaskoczą przedszkolaka.

Z tym większą rozkoszą obserwowałem moją drużynę hokejową, która z niemożliwością nie cackała się wcale, o ile w ogóle ją dostrzegła. W czasie meczu zawodnicy w zwarciu wpadli na kozioł (taki do skakania) na którym położyłem telefon i klucze. Kozioł się poruszył, a telefon zleciał, uwalniając swoją zawartość w pełnej ekspresji. Nie byłoby w tym nic wyjątkowego, gdyby nie bateria, której w nieprawdopodobny sposób udało się wpaść w szczelinę pomiędzy parkietem sali a ścianą. Trochę spoceni gracze obu drużyn natychmiast rzucili się po latarkę i narzędzia, z zapałem wzięli się również za rwanie listew przypodłogowych, ograniczających dostęp do dziury. Koniec końców wepchaliśmy baterię tak głęboko, jak się tylko dało, po czym ze spokojem wróciliśmy do przerwanej rozgrywki, jakby przeznaczeniem baterii było właśnie wpadanie w różne otwory.

Rzeczy, które dzieją się pod włos rzeczywistości są bezcenne. Udowadniają porządek, ustawiają kolejność na zasadzie kontrastu, bo miejscem baterii jest gniazdo w telefonie, anakondy - zoo, a gazociągu...

Zdarzyło się

A było to rok temu.
7 października Basia skończyła pierwszy rok życia, a my pierwszy rok bycia rodzcami. Daty to oczywiście sprawa umowna, ale jakby nie patrzeć to już druga jesień którą spędzamy w trójkę (a w zasadzie w czwórkę jeśli doliczyć Ryja).
Mam ochotę zrobić podsumowanie, choćby dlatego, żeby coś zostało dla potomności ;)



Zacznę od najbardziej spektakularnych spraw.
Zęby: sztuk 9 i kolejne 3 ukarze się lada dzień.
Tłuszczyk: jest - dziecięcy i uroczy ;)
Otwieranie: Basia potrafi otworzyć nakrętkę od szamponu i go wypić; wyjąć zatyczkę od kremu i go zjeść; otworzyć szufladę, wejść do niej aby sięgnąć do szuflady wyżej. Świetnie otwiera drzwi jeśli nie blokuje ich klamka. Otwieranie to jej drugie imię.
Chodzenie: na razie wciąż z pomocą rodziców. Jednak pokażcie jej tylko schody! Schodzą na nie długie godziny.
Odgłosy: Mówienie do siebie, do nas, do ptaków i psa, i kto wie do kogo jeszcze, ma opanowane doskonale. Świetnie też płacze, lubi się śmiać a także uczy się śpiewać.

I pomyśleć, że tak niedawno nie potrafiła się jeszcze zdenerwować, że nie pozwalam jej strącić talerzy ze stołu? Teraz robi to z taką wprawą, jakby nigdy nie robiła nic innego.

A my nauczyliśmy się tak szybko zasypiać, jakbyśmy bycie rodzicami maluszka ćwiczyli od dawna.

niedziela, 3 października 2010

Ach te oczy!

Starsza pani na przystanku przyjrzała się Basi wnikliwie, na tyle na ile pozwalał jej wiek i wada wzroku, i odrzekła łamiącym się głosem, że takich oczu jak ona to nikt w Polsce nie ma.
A może powiedziała coś innego? Nie wiem, bo trudno mi było ją zrozumieć. Pokiwałam mimo wszystko głową, że owszem zgadzam się z nią jak najbardziej.

sobota, 2 października 2010

Kwestia słowa

No i stało się.
Były zakłady, trzymanie kciuków i porady bardziej doświadczonych. A wyszło jak zwykle - spontanicznie i niespodziewanie.
Basia powiedziała pierwsze słowo.

Przybijałem właśnie kolejną półkę na książki. W łazience obok słyszałem jak dziecko dokonuje powolnego transferu wody z wanienki na mamę. Wcześniej razem ze mną Basia ustawiała deski i wybierała śruby. Może wspólna męczarnia przy pólkach, a może dobry zbieg okoliczności, sprawiły, że nagle słyszę, a coś z łazienki woła tata, tata, i nie ma wątpliwości o jakiego tatę chodzi. Półka na szczęście mocno już wisiała, bo by mi z radości poleciała na kafelki razem z zawartością.

Może i są ojcowie dumni z posiadania syna, ale ja na swoją córę też nie mogę narzekać.

czwartek, 30 września 2010

Pozbywając się złudzeń nic nie zyskujemy

Nie cierpię porysowanych negatywów. Nie cierpię zabrudzeń i nieodwracalnych uszkodzeń, żmudnego retuszowania, babrania się z każdym zdjęciem. Nie cierpię laboratoriów, które zniszczą materiał, źle zeskanują, że tylko pójść i porozbijać te tępe łby.


I wypierniczyłbym ten cały majdan staroci w cholerę, gdyby nie te foty, które jakimś cudem wyjdą.

środa, 29 września 2010

Delikatesy społeczne

Protestujący kolejarze to ludzie twardzi, życiem zaprawieni. Nie patyczkują się w kwestii doboru argumentów, potwierdzających ich racje. Wśród groźnych pokrzykiwań i gwizdów konduktorskich gwizdków padło na przykład takie stwierdzenie, że człowiekowi należy się praca jak psu zupa.

Zapytana o zdanie Bomba twierdzi że owszem, wszystko się zgadza, popiera protest bo odczuwa go osobiście. Uważa, że zupa należy się jej jak kotu kalafior.

Małżeństwa i blogi

starzeją się. Dziś obchodzimy 3 rocznicę ślubu. Instytucja małżeństwa jest ponoć przereklamowana, niemodna, passe.
Z blogami chyba robi się podobnie, teraz wszyscy przenoszą się na facebooka. Kto jeszcze pisze i czyta bloga? I to małżeńskiego?!

Jesteśmy niemodni i czas się z tym pogodzić. Mamy psa, dziecko i nie umieścimy fotorelacji z nocy rocznicowej, ani nawet kolacji.



Ponieważ początek jesieni to najlepszy czas na śluby i rocznice ślubów, więc życzymy wszystkiego najlepszego parom późnowrześniowym i wczesnopaździernikowym.

wtorek, 28 września 2010

Błoto w mózgu

Jeszcze przed śniadaniem dowiaduję się, że najchętniej czytanym dziennikiem w Polsce jest Fakt, tabloid nieczysty, a za nim zaraz Gazeta Wyborcza, opiniotwórcza i lewacka ale nie do pokonania.

Wyjmując kanapki odkrywam, że Lech Poznań wygenerował w tym roku 54 mln dochodu, Tygodnik Powszechny miażdżąco przegrywa w rankingach popularności z Playboyem, a Miłość nad rozlewiskiem ma ponad 4 mln widzów, dzięki czemu TVP1 jest liderem na rynku w w paśmie wieczornym.

Po pierwszej kawie dochodzi do mnie, że liderem rozgłośni w Białymstoku jest RMF, co nikogo nie zaskakuje, ale że też trójka pójdzie tak mocno w górę, no kto by pomyślał... Pewnie dlatego, że zmienili niedawno zarząd.

A dalej już z górki: Google ma 12 lat, Facebook uruchamia przeglądarkę stron, natomiast najnowsze badania udowadniają, że młodzi Polacy lubią niekonwencjonalne obchody rocznic historycznych.

Czasem praca w szeroko pojętych mediach jest po prostu przytłaczająca. I nikogo nie dziwi, dlaczego taki ogłupiały od zalewu informacji (absolutnie bezwartościowych) człowiek ma ochotę wyłącznie na wieczór z piwem przed telewizorem. Co wybiera 41% Polaków.

poniedziałek, 27 września 2010

Cyfrowe znaczy lepsze

Być może żyjemy w czasach przełomu. Może już wkrótce nośniki informacji, których nie da się na bieżąco podpiąć, podłączyć i przesłać na drugi koniec planety w kilka sekund, wyjdą z użycia. Wygoda, jaką daje maleńki pendrive zawierający stos płyt CD w postaci cyfrowej, pokona nawet największych oportunistów. Gazety będą drukowane tylko na podpałkę do grilla.


Kiedyś siadaliśmy wieczorem, rozkładaliśmy karty do Race for the Galaxy i spędzaliśmy godzinę lub dwie na przyjemnym podboju obcych planet. Teraz też siadamy, bo wieczorem chce się siąść, i gramy, bo grać się chce. Odpalamy laptopy, łączymy się z serwerem i łoimy skórę chłopakom z Zachodniego Wybrzeża, Japonii i Francji. Punkty zlicza za nas system, a karty tasują się same. Możemy jeść tłuste kanapki i rozlewać herbatę, a mimo to żadna karta nie ucierpi, nikt nie powie złego słowa. Nawet pogadać można czasem. Oczywiście przez czata.

Nie jest nam przez to wcale fajniej. Nie czujemy dumy z postępu, z którym kroczymy ramię w ramię.
Jest po prostu wygodniej. Ot, cała esencja cyfryzacji.

środa, 22 września 2010

Lornetki w dłoń!

Badacze tajemnic wszechświata i bezkresnego nieba niech wygrzebią zakurzone lornetki, albo teleskopy podarowane przez ambitnych wujków z okazji pierwszej komunii.

Na wrześniowym niebie widać Jowisza, który znajduje się w opozycji* do Ziemi.

Jowisza można obserować od kilku miesięcy. Obecnie wschodzi po godzinie 19 i zmierza w kierunku południowym, południowo zachodnim. Gołym okiem widoczny jako bardzo jasna "gwiazda". Małe teleskopy, lunety i lornetki ukażą jego księżyce oraz nawet tarczę planety. Nieco większe amatorskie teleskopy pozwalają na obserwowanie detali w jego atmosferze - Wielkiej Czerwonej Plamy, czy północnego pasa o brązowym zabarwieniu.
kontakt24.tvn.pl


22 września o godzinie 2 naszego czasu Jowisz znajdzie się w opozycji do Słońca, a to oznacza, że będzie miał największą jasność i jednocześnie o północy panować będzie wysoko na niebie południowym. Stworzy to bardzo dobre warunki do jego obserwacji, nawet gołym okiem. Już za pomocą lornetki z większym powiększeniem zobaczymy wyraźnie tarczę planety i cztery galileuszowe księżyce Jowisza. Patrząc natomiast przez amatorski teleskop o średnicy zwierciadła 15-25 cm możemy nim dojrzeć szczegóły na powierzchni planety, a także jej słabsze księżyce.
astro-czemierniki.pl


A nocą z czwartku na piątek (26/27.08) będzie można obserwować spotkanie Księżyca z Jowiszem, który znajdzie się w maksimum blasku.
Aby zobaczyć spektakl wieczorem, należy spoglądnąć średnio nisko na niebo wschodnie, a przed północą na niebo południowo-wschodnie. Około północy Jowisz i Księżyc panować będą wysoko na niebie południowym. Nad ranem oba obiekty przesuną się na niebo południowo-zachodnie, gdzie o świcie znikną w toni jaśniejącego nieba. Księżyc przez cały czas znajdować się będzie w górę i na prawo od Jowisza.
twojapogoda.pl


Znajdźmy najjaśniejszego punktu poniżej Księżyca, widać go nawet w mieście. Przypomnijmy sobie czasy dzieciństwa, kiedy łatwo było sobie wyobrazić, że zostaniemy astronautą, a przynajmniej astronomem i zadzierajmy głowę do góry.

*Opozycją nazywamy taką konfigurację planety względem Ziemi, gdy różnica długości ekliptycznych Słońca i planety wynosi 180 stopni. Oznacza to, że planetę obserwujemy dokładnie po przeciwnej stronie nieba niż Słońce. Słońce, Ziemia i planeta leżą wtedy niemal wzdłuż jednej linii (niemal – gdyż orbity planet są względem siebie nachylone). Odległość między planetą a Ziemią jest wtedy minimalna i równa różnicy odległości planety i Ziemi od Słońca.

poniedziałek, 20 września 2010

Czas zagłady

Późny wieczór to dla nas 22. Późnym wieczorem włączyłem muzykę, zrobiłem zapas herbaty i zasiadłem do czytania. Z lubością wyciągnąłem nogi na czerwonej sofie (tej, co to wiadomo), celebrowanie chwili, książka otwarta ale zanim się zacznie można jeszcze ją potrzymać w niepewności. Po chwili z sąsiedniego pokoju dobiegły niepokojące trzaski. Nerwowo zacząłem wczytywać się w kolejne zdania, czując nadchodzącą zagładę. Drzwi z hukiem otworzyły się i, wśród lamentów Uli, Zagłada Spokojnego Wieczoru poraczkowała bezbłędnie w moją stronę. 

Tak to z grubsza ostatnio wygląda.

Istnieje jeszcze Zagłada Czystego Mieszkania, mniejsza, ale bardzo aktywna, Zagłada Porządku na Półkach oraz najbardziej nieprzewidywalna Zagłada Tego Co Chcą Rodzice. Ta ostatnia objawia się tym częściej, im bardziej nam na czymś zależy. Zagłada z reguły staje się wtedy nieskończenie marudna, znudzona życiem i płaczliwa, a uratować przed nią może jedynie rezygnacja z aktualnych zamierzeń.

Na szczęście są plusy. Poza zagładą Basia nauczyła się klaskać, dawać cześć i śmiesznie podrygiwać w rytm muzyki, miętosząc w rękach prezentację, którą przygotowywałem dla klienta przez ostatnią godzinę.


niedziela, 19 września 2010

Na początek jesieni

Syndrom początku jesieni objawiać się może wielorako. Jedni zaszywają się w kącie z książką, inni spacerują obserwując liście i chmury, niekórzy cierpią na nadmiar sił twórczych. Wszystkich może zadowolić Gaba Kulka. Jeśli ktoś nie boi się Kulki w dużych ilościach to dodam, że świetnie komponuje się z szarlotką.

czwartek, 16 września 2010

Rest in PiS

Oto nagle Krakowskie Przedmieście objawiło swoją cudowną moc i Krzyż zniknął, co wybitnie świadczy o jego świętości. Chętnie kupiłabym jakiś niewielki kawałek, bo myślę, że krzyż jak nic nadaje się na relikwie. Chociaż wzorem średniowiecznych odpustów mogłabym zacząć już teraz sprzedawać święte drzazgi. Trudno dowieść ich oryginalności, a świętość zawsze warto mieć. Różańce, małe krzyżyki, co tylko podpowie wyobraźnia. Potem, można by te wszystkie relikwie pozbierać i złożyć w jedną makabryczną całość przewyższającą rozmiarami oryginał, pozbawioną sensu i kształtu. To właśnie byłby odpowiedni pomnik wydarzeń z ostatnich tygodni.

Drzazga z ofiarnego Krzyża! Komu, komu?

piątek, 10 września 2010

Metallica biesiadna

Wiadomo, jaka jest Metallica, amen. Idąc tym tropem niektórzy potrafią twierdzić, że takich świętości nie wolno tknąć nawet papieżowi, a co dopiero pół-Duńczykom. Wiadomo również, że nic nie smakuje równie dobrze, jak to, czego nie wolno.

Piosnka zgrana jak wojenne przyśpiewki, wydawałoby się - co nowego można z niej ulepić? A można...



środa, 8 września 2010

Co można z niedźwiedziem

Być może jesteśmy świadkami przełomu w reklamie internetowej; albo grupa nadzwyczajnych scenarzystów miała ochotę na coś niestandardowego. Tak czy owak - w kategorii ubawiłem się do łez jest to nasz tegoroczny lider.




Dajcie znać która z czynności Was najbardziej powaliła. Dla mnie rozbrajające jest piss of, natomiast Ula umarła przy kisses.

Sprzątam bo muszę

Taka jest prawda. Gdyby ktoś to robił za mnie to nie miałabym nic przeciwko, a już na pewno nie chodziłabym ze szmatką i nie poprawiała. Kiedy wiem, że przyjdą goście, dopiero wtedy biorę się do pracy. Bardziej od sprzątania nie lubię podejmowania rodziny i znajomych pośród brudnych naczyń oraz niepochowanych ubrań. Dlatego niezapowiedziani goście, choć mili, to trochę mnie deprymują.

Oczywiście bez przesady. Ogarnę to co trzeba, w końcu liczy się pierwsze wrażenie. Jeśli ktoś jest dociekliwy to i tak sobie kurz za kanapą znajdzie.

Co jednak, jeśli goście w ostatniej chwili przekładają wizytę, kiedy wszystko już lśni czystością? I to dwa razy? Dom zaczyna nabierać niebezpiecznie zadbanego charakteru. Co więcej! Powoli dochodzi do sytuacji, kiedy już nie obawiam się niespodziewanych wizyt.
A jeśli przywyknę?! Będę musiała sprzątać codziennie?!

Na szczęście Basia doprowadza mnie do pionu, a raczej dom do oswojonego już bałaganu.

poniedziałek, 6 września 2010

Bory i sady żywią ludzi jesienią

W całym domu pachnie grzybami. Grzyby się suszą, grzyby się gotują, marynują, a w dalszej kolejności są zjadane ze smakiem. Po grzybach niektórych bolą brzuchy, a inni posiłkują się nalewką domowej roboty aby bólów brzucha, jak i wszelkich innych uniknąć. Nic tak skutecznie nie przepędza jesiennych chłodów z kości jak odrobina ziół w wysoko procentowym roztworze.

Obok grzybów wiszą jabłka, przetwarzane na drzemy, kremy i desery, nasze główne źródło pożywienia w czasach chudych. Jabłka w cieście, jabłka z ryżem (i obowiązkowym cynamonem), jabłka w kaszce basiowej. Dokonujemy przemysłowych grabieży zaopatrując skromy domowy budżet w tani materiał napędowy.

Żeby było zabawniej, ani jabłek, ani grzybów w zasadzie nie trzyma się w lodówce, tym bardziej jeśli popyt na nie często przekracza podaż; a my niedawno, dzięki uprzejmości Zielonogórskiego Elementu Tradycyjnego, dostaliśmy gigantyczną lodówę, która pysznie prezentuje swoje profesjonalne wnętrze, obecnie nie skażone żywnością. Lubimy jednak rzeczy, które wróżą nam obfitą i dostatnią przyszłość.

Ula obwieściła, że słoików z grzybkami w occie będzie ze trzy w tym rzucie, więc jeśli znajdzie się ktoś z drugą połową zestawu potrzebnego do ich spożycia, to proszę bardzo, wiadomo gdzie, nawet niezapowiedzianych przyjmiemy...

wtorek, 31 sierpnia 2010

Światowy dzień bloga

Statystyczny bloger to:

- w dwóch trzecich mężczyzna
- w ponad połowie po ślubie
- jak również w połowie ma dzieci

- w 3/4 wypadków najchętniej określa się słowem 'szczery'
- w 61% prowadzi bloga aby poprawić swoje dochody
- oraz nawiązuje przyjaźń za pośrednictwem bloga średnio co trzeci raz

- najczęściej uaktualnia bloga 2-3 razy tygodniowo
- jest niezłym geekiem, i doskonale zna technologie, których używa
- a w 3/4 wypadków poza pisaniem dorzuca jeszcze zdjęcia

Moja jedna trzecia właśnie pojechała do dentysty na rowerze. Mała połowa dziecka zasnęła, wcześniej z żalu zalewając się łzami i czule obejmując drzwi za którymi zniknęła mama, żeby znów ją oddały.

Nic nie wiadomo na temat rodzaju płynów i używek spożywanych w trakcie pisania przez statystycznych blogerów. My preferujemy herbatę i orzeszki, być może jak 62% blogujących.
Ale uwaga, nie jesteśmy w 2/3 mężczyzną. Uf, zatem udało nam się znaleźć własną, niskooprocentowaną niszę

Potem zaczęło padać

Nie jest łatwo jednym pstryknięciem złapać psa (nie chce leżeć obok dziecka) i Basię (wcale nie chce siedzieć). Pozowane zdjęcia udają się tylko z entami, choć bądź tu cierpliwy i czekaj aż taki ent przesunie się bardziej na lewo.



Na zdjęciu żółta Zara Trikolor, gdyby ktoś był ciekawy.

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Góry górą!

W sprawie krzyża (a może już Krzyża?) Góry Zielone nie są wcale taką prowincją, mamy swój głos, całkiem mocny, wychodząc z założenia, że lepiej stanąć po właściwej stronie barykady, niż potem żałować, dmuchać na zimne i w ogóle to pokorne ciele...

Swoją drogą - jeśli chodzi o postawę obywatelską to za refleks i odwagę należy się piątka.


sobota, 21 sierpnia 2010

Wypadzik za miasto


Na zdjęciu w czasie przerwy na podtrzymanie sił i humorów. Tuż po tym Basia się zepsuła, i nie dało się dalej jechać. To znaczy - dało, ale komfort mizerny kiedy coś ci ryczy, jakby chciał płuca wypluć. Niemniej, pierwszy poważny wypad na rowerach zaliczony.

Mimo, że krótki, dał nam w kość. Okazało się, że ma znaczenie 10 kilo na bagażniku, a rodzicem się jest nie tylko w tygodniu, ale i w weekendy.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Zyskujemy czas

Mamy dwa pokoje a w nich:
- salon dla gości
- zaraz obok, jakieś trzydzieści centymetrów - pracownia Uli
- na lewo, metr od pracowni Uli - pracownia Franca
- za plecami Franca, siedzącego nad Historią Cesarstwa Bizantyńskiego w swojej pracowni jest bawialnia Basi
- która ma dwa kroki do centrum audio
- znajdującego się w sąsiedztwie czytelni połączonej z barkiem, jak przystało na prawdziwą czytelnię dla koneserów.

Po dłuższej wycieczce korytarzem, która dla osoby przyzwyczajonej do przestrzeni wyżej wymienionych może być poważnym dystansem, na który już bierze termos i kanapki, mamy strefę sypialni, a w nich:
- sypialnię Basi
- zaraz obok sypialnię rodziców Basi
- sąsiadującą z garderobą
- oraz z najnowszym wynalazkiem ochrzczonym jako spiżarka na książki, przeznaczenia której możecie sami dociekać, a która znajduje się za drzwiami do sypialń i składa się w większości z kartonów wypchanych literaturą, poukładanych w zgrabny stosik wysokości dorosłego człowieka.

Cały ten geograficzny przewodnik można oczywiście traktować jako zaproszenie, bo skoro już ktoś czyta naszego bloga, to musi nas znać chociaż odrobinę, inaczej umarł by z nudów; tym samym jest spora szansa, że też go znamy, a to już drzwi otwarte i galopująca polska gościnność. Docelowo chcieliśmy jednak w ten skomplikowany sposób wyrazić nasze zaskoczenie, jak wiele można zyskać czasu ograniczając własną życiową przestrzeń. Mniej powierzchni = mniej sprzątania = łatwiej złapać dziecko. W zasadzie o to chodziło, tylko się jakoś rozwlekło...

czwartek, 12 sierpnia 2010

Przeprowadzka - odkrywanie nowego lądu

W zmianie miejsca zamieszkania ekscytujące jest odkrywanie na nowo wszystkiego, co do tej pory było oczywiste. Zasłony przesuwają się nie tak jak dawniej, klucze w zamku kręcą w odwrotną stronę, a nocą, kiedy bez okularów idzie się do toalety, ręka sama szuka klamki w całkiem innym miejscu. Wytyczamy nowe szlaki z psem, który, zdezorientowany obcym środowiskiem, musi wywalczyć sobie teren na zasadzie inwazji z zewnątrz. Jedynie dziecku jest wszystko egal, dopóki mama jest w zasięgu wzroku.

Im dalej posuwamy się w dekompresji naszego dobytku, tym silniej odczuwamy jego nadmiar. Niezliczone pudła i pudełka eksplodują jak purchawki, wypluwają sterty papierów, na które już nigdzie nie ma miejsca. Upychamy je trochę bez sensu, a trochę z nadzieją, że ktoś kiedyś będzie się z nich cieszył, skoro na bieżąco nie są do niczego potrzebne. Dokonujemy zmian przeznaczenia, tych zmian, które uwielbiamy, kiedy zwykły przedmiot nagle udowadnia, że przypisana mu przez niezliczone pokolenia funkcja jest jedynie bladym cieniem jego możliwości. Smutne i zaniedbane biurko z nadstawką staje się w ten sposób kredensem kuchennym; obrusy zwisają z karniszy, butelki to młotki, a młotki to znakomite uchwyty do gorących naczyń kuchennych. Świat przestaje być mono, a robi się bardziej stereo, którego za Chiny nie mogę złapać dla PR 2, mimo że legendarna czułość Yamahy...

środa, 11 sierpnia 2010

Postęp?

Przesuwamy niewidzialną granicę współpracy - ja i Basia. Najpierw dziecię potrafiło wyć ponad godzinę, po czym padało ze zmęczenia. Teraz zadowala się ledwo dwoma kwadransami. Co prawda dokonuje przy tym wyczynów ekwilibrystycznych, które można by odczytać jako chęć rzucenia się ze schodów z żalu za matką, wystarczy jednak morze cierpliwości i sytuacja opanowana.

Wydaje mi się, że na potomstwo jest określony czas. Taki, kiedy człowiek ma dość siły, by dzielić ją między siebie, partnera, dziecko, pracę, hobby i resztę świata; do tego chęci, by to wszystko wychodziło dobrze, by dało się ogarnąć i dawało przyjemność. Żeby nie było ani za wcześnie, kiedy odczuwa się brak doświadczenia, ani za późno, kiedy doświadczenie może stanowić kłopotliwy balast. Z każdego wieku rodziców może wyjść inne dziecko. O trafności wyboru można dowiedzieć się już po dwudziestu latach.

Argument przeciwko potomstwu

Ponoć 60% odwiedzin You Tuba pochodzi od osób właśnie będących w pracy. Da się to łatwo wytłumaczyć, oczywiście na korzyść owych pracowników, w ten oto sposób: szukam czegoś dla klienta, jakiejś reklamy przykładowej albo inspirującej. Patrzę sobie przy okazji na link z boku, podążam, podążam dalej, mija południe, potem jeszcze trochę podążam, dzielę się znaleziskami z koleżanką z pracy, i już czas wychodzić. Ot, i cała filozofia.

Dzisiaj wykopana z sieci reklama dydaktyczna. Majstersztyk scenarzystów. Język uniwersalny.


środa, 4 sierpnia 2010

Nazgula z siodłem oddam w dobre ręce

W ciągu dwóch lat dało się nam ponownie zgromadzić masę sprzętu, z którym nam nie do pary. Jeżeli ktoś chciałby nas od niego uwolnić, to proszę bardzo, najlepiej osobiście, ale w paczkę też wejdzie:

- monitor 19', błysk maszyna tylko że gabaryt z zeszłej epoki

- dwa komputery stacjonarne w różnym stanie rozkładu

- wiaderko podzespołów do komputera (karty graficzne zbierane przez lata)

- dwa dyski HDD w nieznanej kondycji

- pięć stojących wieszaków na towar, pochodzących jeszcze ze Sklepów Elektronowych, ale dla błyskotliwego wynalazcy jak znalazł na wszystko, nie wyłączając zastosowań kuchennych

- nokia 3210 z widocznymi śladami użycia, kolor pomarańczowy, pełne retro

- kilka par słuchawek, w dodatku nowych, zapakowanych w oryginalne pudełka, no niechże się ktoś zlituje

- pół metra miesięcznika National Geographic, uzbieranego konsekwentnie dla przyszłych pokoleń; kilka pełnych roczników - jeżeli jeszcze raz miałbym to przenosić to chyba się zapłaczę


- spora garść kobiecych ubrań

- ekspres do kawy. Mnie też to dziwi, ale nadal nie znaleźliśmy osoby, która cieszyłaby się z ekspresu. Normalnego. Działającego. Zadbanego. No do cholery, czy Wy kawy nie pijecie?

W miarę czynienia dalszych postępów listę będziemy uzupełniać na bieżąco.

Gdy rozum śpi, budzi się Krakowskie Przedmieście

Z braku telewizora nie jesteśmy na bieżąco, więc niech mi ktoś wyjaśni: czy to się dzieje naprawdę? Czy to się dzieje w stolicy? Czy naprawdę musimy emigrować do Urugwaju?

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Sklepy Elektronowe - Druga Młodość

Pewien bożek z glutem w środku przetrwał kolaps Sklepów Elektronowych i nadal dumnie spełnia swoją funkcję, może nawet bardziej praktycznie niż do tej pory. Postąpił zgodnie z długą tradycją bożków, którzy, aby nie zostać zapomnianymi, muszą się przebranżowić.

Bożek z glutem, o którym już kiedyś wspominałem, patronował klientom, dbając aby było ich jak najwięcej i wydawali możliwie dużo. Sprawdzał się średnio, a ostateczną ocenę jego umiejętnościom wystawiła klapa Sklepów. Pokonany i złamany życiem, ze zrujnowaną karierą i bez jasnej przyszłości schował się do kartonu, gdzie przypadkiem odnalazłem go, szukając czegoś, co nadawałoby się na lampkę nocną do pokoju Basi. Nie dość, że posiadał wszystkie funkcje lampki nocnej, to jeszcze w półmroku prezentował się naprawdę okazale.

W Sklepach mu trochę nie poszło. Teraz czuwa nad bezpiecznym snem dzieciątka, a kiedy wieczorem zaglądamy do sypialni - cała jest wypełniona błękitną, opalizująca poświatą. Idzie mu nieźle, chyba do tej pory minął się z powołaniem, albo wyznawcy przypisali mu cechy, którym nie mógł podołać. Basia nie narzeka, jakby mniej się rozkopuje. Stary, doświadczony bożek czuwa.

piątek, 30 lipca 2010

Przeprowadzka... czas... start!

Umowa przedwstępna podpisana, farby kupione i możemy przejść do pierwszej fazy przeprowadzkowej - "malowanie i odświeżanie mieszkania".
Rano startujemy z pomocą dzielnych zielonogórzan, którzy są również na tym samym przeprowadzkowym etapie. Dzięki czemu w ten weekend pomalujemy nie jedno, a dwa mieszkania!

Oczywiście wybraliśmy inne lokum niż pisałam ostatnio na blogu, ale tacy już są z nas koneserzy, że tak łatwo nas zadowolić.

wtorek, 27 lipca 2010

Zwłok



Jak już wspominał Franc przymierzam się znów do o prowadzenia zajęć. Przeglądałam więc różne zagraniczne serwisy, co by poszukać inspiracji. Żeby trochę ułatwić sobie czytanie ufnie skorzystałam z translatora google.
Mam nadzieję, że nikt nigdy nie będzie wykonywał tak dosłownie tych pozycji, no bo jak poradzić sobie z czymś takim:
Przedostanie się na czworakach, z nadgarstka zagniecenia równolegle do przodu mat. Pazur ziemi palcami, tak aby mięśnie w dolnej części przedramienia sygnał i windą.


I bądź tu mądry człowieku! A już szczególnie niebezpieczne okazało się zakończenie:
Take Savasana (zwłok), z rękami nad serce po raz pierwszy kilka oddechów.

poniedziałek, 26 lipca 2010

Zmiana biegu

Z trójki na dwójkę. Można uznać to za formę ewolucji słuchacza, bo poziom kulturalny obu stacji różni się dość znacznie. Zwłaszcza od kiedy trójka wypłynęła na mętne wody politycznej poprawności, rozumianej w wąski PiSowski sposób.

Program Drugi znany jest z mordowania słuchaczy Chopinem i pochodnymi, co zdecydowanie nie czyni go radiem populistycznym. Tytuł ten zdobyła za to Trójka i dzierży go mimo wysiłków tak dobrych redaktorów jak Mann czy Baron. Ale nie o tym.

Okazuje się, że poza Bachem na sto sposobów, da się w Dwójce posłuchać czegoś innego, zaskakująco dobrego, a wręcz wybitnego. Audycja po 23.00 w niedzielę, no proszę pana, Sjesta Kydryńskiego może się schować. Poza tym te konkursy, te zachwyty nad żywiołowym allegro D-dur, opus 37, te spokojne głosy mówiące no to teraz puścimy coś bardziej skocznego, po czym walą Beethovena...


Spacery, truskawki i optymizm

rDrobnymi kroczkami Ula przymierza się do powrotu do pracy. Innymi słowy ktoś musi, przez półtora godziny z okładem, stanąć oko w oko z Basią. Zadanie proste, chyba że weźmiemy pod uwagę, iż Basia jest targetowana w 99% na Ulę, a ten nieistotny 1% to reszta świata, włączając ojca.

Zaczęło się niewinnie, tak jak zawsze zaczynają się historie podszyte dramatem. W drodze na zajęcia dziecię zasnęło mi w chuście, co przyjąłem z oszczędną radością. Doświadczenie podpowiadało, że Basia obudzi się nie później niż 10 minut po rozpoczęciu przez Ulę jogi, choćbym nie wiadomo jak się starał. I tak też się stało.

Przez park przeszliśmy jeszcze dość spokojnie, bo okres od otwarcia oczu do całkowitego rozbudzenia jest taką strefą buforową, kiedy Basia jeszcze nie kuma co się dzieje wokół, a co ważniejsze - uchodzi jej uwagi brak mamy w okolicy. Akcja zaczęła się na dobre już w lesie, według planu, a tam mogła sobie wiewiórki straszyć do woli, dokonywać wymyków, szlochów i czerpać garściami z repertuaru dziecka skrzywdzonego. Jedynie mijani z rzadka spacerowicze patrzyli na nas ze zgrozą.

Dotarliśmy do domu w stanie pół płaczu, czyli napadów czkawki i ryku w interwałach kilkuminutowych. Bezcenne minuty kupiły mi truskawki, które dziecko pochłaniało z przyrodzoną żarłocznością, krztusząc się ilekroć wspomniało utraconą mamę. Umorusana po uszy, koniec końców tuż przed zakończeniem przez Ulę ćwiczeń, zasnęła mi na rękach.

I po tym wszystkim z zadowoleniem stwierdziłem: jest lepiej! Ostatnim razem płakała okrągłe 1,5 godziny, spociła się jak norka i ochrypła jak mały pijaczek.

sobota, 24 lipca 2010

Przepoczwarzanie

Te wakacje nie należą do kategorii wakacje stulecia. Z zazdrością patrzymy na tych, którzy skoczyli tysiąc kilometrów na zachód i teraz podziwiają zaułki Barcelony. Jeszcze większą nostalgię wzbudzają w nas bohaterowie, którzy na przekór utartym schematom potrafią trzy czwarte roku pracować, aby pozostałą jedną czwartą - nie. My co najwyżej operujemy w zakresie wolny weekend nad jeziorem.

Tymczasem wakacje nam umykają jak muchy ze słoika. Nieporadnie łapiemy niektóre, szybko obfotografujemy żeby pamiętać, że jednak czasami się udało, po czym przechodzimy do porządku dziennego, zmiany mieszkania, pracy, budżetu i ogólnego przepoczwarzenia, w którym na urlop po prostu nie starcza miejsca.

wtorek, 20 lipca 2010

Nie ma czasu na pisanie bo:

- jest stanowczo za ciepło na wysiłek intelektualny
- nie ma komu
- ciężko się pisze łapiąc Basię w drodze do psiej miski/psiego legowiska/kubła na śmieci, bo to ostatnio ulubione miejsca jej pielgrzymek
- przeprowadzamy się

To ostanie zasługuje na dłuższe rozwinięcie i na pewno zdamy relację z przeprowadzki. Można powiedzieć, że podnieśliśmy sobie poprzeczkę, bo tym razem będziemy oglądać świat z wysokości dziewiątego piętra. Nie, wyżej się nie dało.

Dołączam też zdjęcie Basi, bo to takie fajne dawać zdjęcia na blogu.

czwartek, 15 lipca 2010

Grunwald 2010


Zastanawia mnie ta inna forma patriotyzmu, taka różna od romantycznego umartwienia. Chyba jednak wolę komputerowe animacje od dzieł Mickiewicza.

Kiedy oglądam przygotowania do Grunwaldu nachodzi mnie chęć, aby się wybrać i popatrzeć na bitwę. Na szczęście jest upał na który mogę zrzucić swoje lenistwo. Ale czekamy na relację z pierwszej ręki od części naszych czytelników. Że tak powiem: powodzenia!
(bo nigdy nie wiadomo, jak się ta bitwa może skończyć)

środa, 14 lipca 2010

Prowizorka kręgosłupem istnienia

Nie ma nic trwalszego. Zasadzone dwadzieścia lat temu przez mojego ojca krzewy, które miały tylko dobrze wyglądać przez kilka miesięcy, są dzisiaj dużymi drzewami. Ząb, ułamany przez mamę tuż przed jej studniówką, został zreperowany kiedy ja poszedłem na studia. Przerażająca jest moc działań prowizorycznych, przerażająca długotrwałą skutecznością, o którą można się potykać, ale póki działa - nikt jej nie ruszy.

Goście są przydatnym czynnikiem mobilizującym do zrobienia rzeczy odkładanych od dawna. Wreszcie można posprzątać to, co leży tygodniami i zaczęło już pokrywać się pleśnią, naprawić co zostało urwane jeszcze na wiosnę albo wyrzucić co powinno być już wieki temu wyrzucone. Wtedy też z niepokojem oglądamy stworzone do tej pory prowizorki, chowamy do szafek te, które da się schować, a o pozostałych informujemy czem prędzej, co by nikomu nie napędziły stracha lub nie wprawiły w atak nerwowego chichotu, nie daj bóg.

Flagową prowizorką, którą po każdych odwiedzinach postanawiamy raz na zawsze przerobić na coś bardziej atrakcyjnego (i z całą pewnością mniej trwałego) jest słuchawka od prysznica, a właściwie jej brak, czyli smętny wężyk sikający wartkim strumieniem ku uciesze Basi i rozpaczy tych, którzy potem muszą ratować łazienkę przed potopem. Miał tak działać tydzień, a że do Castoramy mamy 10 minut piechotą - działa od marca.

Zaraz po nim jest patelnia, w której urwaną rączkę zastępuje rączka od pilnika do drewna. Zamocowana na potrzeby smażenia naleśników, okazała się niebywale poręczna i tak niezawodna, że z powodzeniem można by ją opatentować.

Przebłyski geniuszu, zawarte w rozwiązaniach tymczasowych, mają w sobie całą poezję codzienności. Nie dość, ze są praktyczne, to jeszcze z zasady unikalne. I doskonale bawią, kiedy już wyjdą z użycia.

wtorek, 6 lipca 2010

Historia z cyklu Franc i zastrzyki

Nogi mi zmiękły, kiedy dowiedziałem się wczoraj, że w ramach wstępnych badań pracowniczych muszę mieć pobraną krew. Być może niektórych to zaskoczy, ale do tej pory nigdy nie miałem krwi pobieranej, a jej grupę znam wyłącznie szacunkowo. Metodą wypierania z umysłu omijałem temat, starając się nie myśleć o tych wszystkich igłach, skórze uginającej się pod ich naciskiem, uch, aż ciarki chodzą. Dzisiejszy poranek powitałem z niepokojem w sercu.

Kiedy pielęgniarka w rejestracji zapytała retorycznie dlaczego to mężczyźni zawsze muszą bać się igieł, nie odparowałem ciętą ripostą, nawet nie rzuciłem drętwego żarciku, tylko z nadzieją w głosie zapytałem, czy się nie da pobrać z palca, doskonale wiedząc, że jestem bez szans i szykuj pan żyłę. Potem poszło szybko, wystarczyło nie patrzeć i głęboko oddychać. Lekko spocony, chwiejnym krokiem wyszedłem z gabinetu w poczuciu przekroczenia pewnej rzeki, której brzegi zawsze były dla mnie zdecydowanie za wysokie.

Wygląda na to, że mam już za sobą najbardziej stresujący dzień w pracy. Teraz to już może być tylko z górki.

niedziela, 4 lipca 2010

Polskie pobocze latem

Żeby dostać się pomiędzy łąki, aż zbrązowiałe od słońca, nagrzane i mruczące ruchem tysięcy owadzich skrzydeł, trzeba odrobinę wysiłku. Skręcasz w drogi coraz mniej uczęszczane, pozwalasz się prowadzić koleinom i tym wszystkim znakom na niebie i ziemi, które wskazują, że większej prowincji już nie ma, i wtedy dostrzegasz błysk Warty, leniwie sunącej wśród pól, a wokół takie ilości sielskiego spokoju, że można kroić i wywozić taczkami. Tak właśnie znaleźliśmy się na weekend, ja w charakterze niańki a Ula raczej dydaktycznym, na obozie jogi.

Mając zapewniony wikt i nocleg, moim jedynym zadaniem było opiekować się Basią w trakcie zajęć angażujących Ulę. Nie było to takie proste, jak mogło zabrzmieć, choćby z tego powodu, że każde przepłakane 5 minut, dla osoby noszącej ryczące dziecko, mnoży się potrójnie, jeśli nie pięciokrotnie, w zależności od intensywności płaczu. W zamian otrzymałem jednak taką ilość śpiewu skowronków, zbieranego na hamaku zawieszonym kilka metrów od warciańskich brzegów, tyle słonecznych łysków na dnie kubka z ziołową herbatą, że żadne ryki nie były mi już straszne.

Przy okazji posmakowaliśmy prawdziwej polskiej wsi. Nie tej, szumiącej dojrzałym zbożem, domek z cegły i malwy przy wejściu, ale prawdziwszej, aktualnej i nieskończenie bardziej fascynującej. Obserwowaliśmy ją z zapartym tchem, a butelki kiepsko schłodzonych Tymbarków pociły się nam w dłoniach, w tle, z daleka grała ponętnie melodia z dancingów lat '70, przy stole obok jedynego w rejonie sklepu piekło się na raka towarzystwo wyborowe, opróżniając kolejne piwa szybciej niż my soczek, z rowerem marki Wigry 3 zaparkowanym kozacko w pobliżu. Siedzieliśmy tak zauroczeni, obserwując to polskie pobocze, wesołe, opalone, chwiejnie zmierzające do sklepu oddać butelkę, sklepu, w którym najlepsze lody to te wodniste, a papierosy - mocne.