sobota, 27 listopada 2010

Zębate ancymony

Trzynaście miesięcy to nie byle co. Można już śmiało chodzić, a nawet salwować się ucieczką przed zakładaniem pieluchy. Można gonić psa i gołębie, wyciągać z szafek mąkę, cukier i inne produkty znakomicie się wysypujące, a następnie z chichotem uciekać z nimi po całym mieszkaniu. A najważniejsze, że zawsze znajdzie się coś, czego nie można było do tej pory, a już się da. I z takiej okazji należy skorzystać.

Basia zdecydowała się na uzupełnienie garnituru zębów i idą jej trójki. Dzięki temu robi się z niej niezły zębołak. Nadal dość niechętnie podchodzi do pomysłu ich mycia, a z całego procesu najbardziej podoba jej się plucie pastą.

Stłukła dziadkowi porcelanową pokrywkę, starą i nieużywaną, ale wystarczającą do zdobycia etykietki "łobuz". Teraz to już nie ma wyboru, będzie kopać piłkę w okna sąsiadów, chodzić nocą na szaber i zjadać drugie śniadanie słabszym kolegom z piaskownicy. Do tego wygląda jak łobuz pierwszej wody, nikt nie zaprzeczy.

czwartek, 25 listopada 2010

Maniacy planszówek poszukiwani

Startujemy z nowym projektem internetowym: strona poświęcona grom. W skład mają wchodzić nie tylko planszówki, ale też gry na PS, XBoxa, erpegi i może komiksy. Robimy to pod patronatem sklepu z grami w Górach Zielonych, który będzie nam udostępniał cały asortyment gier, byle tylko pisać recenzje.

Wszystkich chętnych, którzy w zamian za możliwość bezpłatnego grania chcieliby dodać własne opinie, gorąco zapraszamy. Wystarczy jedna gra zrecenzowana na miesiąc. Niewiele roboty, a sporo frajdy.

Dla tych, którzy mają już własne egzemplarze gier i chcieliby się na ich temat rezolutnie wypowiedzieć - też się znajdzie miejsce. I niewątpliwie jakieś gadżety promocyjne, dla lepszej motywacji.

Strona wystartuje do końca roku. Ilość miejsc i czas promocji - ograniczony.

środa, 24 listopada 2010

Na zimę reagujemy natychmiast

Jest śnieg, muszą być Kings of Convenience.
Przeczekali całą wiosnę, lato i jesień, i wreszcie smakują tak jak powinni.

Wykonanie niedbałe, montaż żaden, czysta forma tak jak trzeba. I jeszcze te okulary jak denka od butelek, jeszcze plamki na obiektywie kamery, ach, jaka pycha!

wtorek, 23 listopada 2010

Konkurs, urodziny, rocznica, podsumowanie

23 listopada 2007 padł pierwszy post. Oznacza to, że nieodwołalnie i ostatecznie obchodzimy trzeci rok naszej wspólnej działalności, dowodząc tym samym, że gdzie zbierze się kilka osób nie mających za wiele do powiedzenia, ale za to wyjątkowo upartych i często obecnych w sieci, tam znajdzie się materiał na bloga jak malowany.

Warto posumować ten okres, a skoro sam Jezus Król otworzył zacną tradycję specyfikacji symbolicznej, to będziemy się jej trzymać, ze względu na bliskość (bo prawie zagląda nam do talerza, taki jest wielki) jak i na szczególny, dostojny wyraz.
  • 450 - tyle napisaliśmy postów, nie licząc bieżącego, a że bieżący może być też ścieg, dlatego tym samym oddajemy hołd bestsellerowej lekturze "450 ściegów na drutach", praca zbiorowa, jak nasza
  • 4 - tyle osób przyznaje się do nas, i jawnie nas obserwuje; jeżeli do tego dodamy ilość osób, które odwiedziły nas w tym miesiącu z gorącej Hiszpanii, otrzymamy 10, co symbolizuje śmierć nieodżałowanego Fryderyka Barbarossy 10 czerwca 1190 w nurtach rzeki Salef, który jak ten durny wybrał się popływać w pełnej zbroi
  • 1000 odsłon miesięcznie, uśredniając, nawiązuje do przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w Polsce, uśredniając
  •  57% naszych czytelników używa Firefoxa, co niewątpliwie nawiązuje do liczy atomowej lantanu. Jedna osoba używa Safari i wiemy kto. 
  • 1 - tyle dzieci się nam urodziło od momentu otwarcia bloga, co nawiązuje ogólnie rzecz biorąc do pierwszego dnia miesiąca, z reguły oznaczanego liczbą 1, jak również prezydenta, też zazwyczaj jednego, chyba że ma klona. Ze strony Uli odnosi się to do funkcji stałej f(x) = 1.
  • 3 - tyle mieszkań zmieniliśmy, a to oczywiście na cześć radiowej Trójki, za zmianę zarządu i wyjście na prostą
  • 45 - tyle osób bawiło się na naszym weselu, a 45 w zapisie szesnastkowym to 2D, co wyraża, zgodnie z księga Izajasza (Iz 40,2) potwierdzenie, pewność, że wszystko idzie ku lepszemu, tylko to "D" przeszkadza, ale takie życie, że zawsze jakieś d stanie na drodze
Tym samym honory mamy za sobą, wyciągamy tort, szampana, Basia zaczyna ryczeć, tłumy szaleją.
A dla wiernych czytelników mamy konkurs i nagrodę.
Aby wziąć w nim udział wystarczy wpisać komentarz ze swoim imieniem lub nickiem. Można oczywiście napisać nam również coś miłego i podnoszącego na duchu.
Nagrodą jest nasza autorska płyta, coś jak składanka Kaczkowskiego z Trójki, tylko dużo lepsza, a złożona specjalnie z okazji Rocznicy.

Na komentarze czekamy przez tydzień. Losowanie nagrody: 30 listopada!

sobota, 20 listopada 2010

Harry Potter czyli poszliśmy z bratem do kina

Brat jest wielkim fanem Harrego. Ja skupiłem się na przeczytaniu dla świętego spokoju pierwszej części, a filmy oglądam raczej ze względu na ogólne poruszenie jakie wywołują, bez zawracania sobie głowy wewnętrzną polityką Hogwartu. Dlatego brat stawiał a ja ubrałem się w wytartą skórę i stary sweter.

plakat z serwisu www.filmweb.pl 

Bajka, która straszy
W 2001 roku ukazała się pierwsza część, i nikt nie miał złudzeń, że zabranie pięciolatka na film jest dobrym pomysłem. Te same pięciolatki raczej nie zabiorą dzisiaj swojego młodszego rodzeństwa, bo się zsika w gacie ze strachu, żartów nie zrozumie o miłostkach bohaterów nie wspominając. Teraz to młodsze rodzeństwo zabiera starsze, żeby w domu nie siedziało, co chwila sarkając, że film się dłuży i kiedyś to były lepsze części.

Siła inercji
Rozpędzona machina marketingowa wciągnęła całe pokolenie. Brat zasypiał na rozwlekłych dialogach, scenach bez sensu i znaczenia dla fabuły, a mimo to bez mrugnięcia okiem pójdzie na finalną, epicką bitwę, którą bezczelny reżyser pozwolił sobie przetrzymać do następnej części. Menadżerom udało się stworzyć świetny produkt i wycisnąć z niego znacznie pond normę.

Niech to ktoś przewinie
Nie jest proste - rozwałkować fabułę na godzinę z hakiem do poziomu dwóch i pół godziny. Ale reżyser zrobił co mógł. Akcja, która fantastycznie otwiera film, z uporem grzęźnie, a jej spontaniczne wybuchy popychają fabułę jak niemrawego konia. W sumie w ciągu całego filmu dzieje się bardzo niewiele, a wychodząc z kina mamy wrażenie, że ktoś nas okradł z kilkunastu złotych i ponad godziny życia. Z powodzeniem można obejrzeć film w zaciszu domowego ogniska, z palcem na klawiszu przewijania - z szacunku dla własnego czasu.

Na szczęście znalazło się coś, co podniosło trochę nastroje i dało nadzieję na przeszłość.

czwartek, 18 listopada 2010

Łatwo przyszło, łatwo poszło

Nagle zrobiło się pusto. Dziś, kiedy pojechałam do teścia nie przywitał mnie znajomy już pisk dziewięciu szczeniaków.
Suczka wraz z młodymi została odwieziona do schroniska, a ja jakoś nie umiem sobie teraz poprawić nastroju.

Australian little Open

Angus And Julia Stone, z Australii.
Kolejny efekt wysiłku pracownika biurowego.
Są skoczniejsze dźwięki w taką pogodę, wiem, ale ja lubię takie, trochę niedokładne nagrania, na żywo i bez masteringu. I jednoręczne granie na trąbce.

środa, 17 listopada 2010

Jak kret w sieci..

...czyli kolejny zwyczajny dzień w pracy.

Porównanie do kreta odnosi się nie tylko do grzebania w zasobach internetu, nurkowania coraz głębiej i w zasadzie bez ustalonego celu (bo czy krety ryją z sensem? kto to wie?); jak krecie wyglądają też oczy, kiedy odrywam się od monitora i z przestrachem stwierdzam: co, co? to już 13.00? A przed chwilą była 9.00!

Czasem udaje się znaleźć tłustego pędraka, nazwa fachowa z literatury, i takim trofeum warto się pochwalić innym kretom, które najpierw ryją w pracy a potem ryją tak samo w domu, bez litości dla czasu wolnego i własnych oczu.

Ciągiem kliknięć niemożliwym do odtworzenia trafiłem na stronę pan tu nie stal. Od pierwszego wejrzenia podbiła mnie kubeczkami na gorące mleko z kożuchem, których czas, można był przypuszczać, bezwzględnie przeminął, a jednak. Potem były koszulki, a wiem, że fanów niebanalnych koszulek jest tu co najmniej kilku. Ostatecznie zaś torba na sprawunki, no z taką torbą to ja mogę po chleb i mleko nawet o szóstej rano...

I tym prostym sposobem jest już jakiś pomysł na tegoroczne prezenty.



wtorek, 16 listopada 2010

Pozoranci biurowi

W taki dzień można robić trzy rzeczy: słuchać muzyki, słuchać i grać w coś lub nic nie robić. Będąc w pracy mam piękny widok na Góry Zielone uginające się pod ciężarem niskich, nabrzmiałych chmur, z których wylewają się masy wody wpisane w koloryt listopada i staram się praktykować rozwiązanie pierwsze i trzecie. Na drugie przyjdzie czas, może nawet niedługo, bo klienta prowadzącego sklep z planszówkami odwiedzam regularnie i na długie godziny, szybko przechodząc od biznesów do spraw bardziej pasjonujących. To przyjemne, kiedy można łączyć pracę z przyjemnością.

Przy okazji słuchania - zespół o wdzięcznej nazwie Węgorze. Szyją przyzwoitego bluesa, wyglądają jak muppety i przyjemnie brzmią w taką pogodę.

niedziela, 14 listopada 2010

Czwarty do brydża

Miła, kulturalna para poszukuje dwóch chętnych osób do wspólnego spędzenia wieczorów przy brydżu. Zapewniamy ciasto lub inne słodkości oraz talię kart. Chętnie nauczymy zasad. Dyskretnie.

Kto pyta nie błądzi

Podobno nie ma głupich pytań, więc postanowiłam zaryzykować.
Problem ten przyszedł mi do głowy pewnego poranka. Nie studiowałam biochemii, a gugle niechętnie odpowiadają na to zagadnienie. Oto pytanie:

Dlaczego mleko sprzedawane jest z zawartością tłuszczu: 0,5% , 2% i 3,2% a nie powiedzmy 1%, 2% i 3%? Czy wymyślone to zostało ot tak sobie "z czapki", czy idą za tym konkretne chemiczne przesłanki?

Z niecierpliwością czekam na ujawnienie mi kolejnej wielkiej prawdy o świecie.


Zdjęcie z lifegallery.blog.pl.

piątek, 12 listopada 2010

Wydajność w normie

Jest piątek, w sumie sam środek weekendu, siedzę w pracy, w co nie mogę uwierzyć, i z tego braku wiary z uporem grzebię w sieci, czytam głupie dowcipy i sprawdzam, czy naprawdę czternasta nie może zacząć się o dwie godziny wcześniej.
Nie może.

Z żalu ukarzę wszystkich porcją dowcipów, które można przełknąć tylko ze względu na okoliczności.

Dziki Zachód. Gość w saloonie popija whisky. Nagle wchodzi centaur i go obsobacza:
- Ile można chlać? I to samemu? Nie znudziło ci się?
Gość rzuca forsę na bar, dopija whisky i mówi do centaura:
- Dobra, synu, siodłaj matkę i jedziemy.


- Kochanie gdzie jesteś??
- Na polowaniu...
- A kto tam tak głośno dyszy?
- Niedźwiedź...
- A czemu dyszy?
- Bo jest ranny, postrzeliłem go...
- A dlaczego on dyszy damskim głosem?
- Nie wiem... jestem myśliwym, nie weterynarzem...


Lato. On, ona i pies, na szczycie wzgórza, w uniesieniu spoglądają w niebo, gdzie na czarnym firmamencie raz po raz błyskają świetlnymi śladami spadające gwiazdy. Romantyka.
On: Ciekawe, czy mi dzisiaj da?
Ona: Ciekawe, czy mnie dzisiaj weźmie?
Pies: Jaki interesujący pas asteroid w gwiazdozbiorze Pegaza!

środa, 10 listopada 2010

Siły natury

Natura potrafi być szczodra, ale również nieokiełznana.

Swoją nieoczekiwaną hojność okazała wczoraj. Nim przejdę do rzeczy parę słów wstępu. Teść mój trochę z przymusu przygarnął niedawno ciężarną sukę. Odgrażał się co prawda, że to tylko przystanek na jej drodze do schroniska, ale wszyscy trzymamy kciuki, że groźby nie spełni. Jako że psi brzuch rósł na naszych oczach pewnego razu wywiązała się dyskusja na temat ilości szczeniaków mających przyjść na świat.
- Będą 4 do 5 - odparł pewnie mój szwagier.
- Nie, raczej 3, bo ma tylko 6 dużych sutków, a to się ponoć przez dwa dzieli - powiedziałam mądrze.
- Ha ha, zobaczycie że będzie 6 - straszył wujek.
Matka natura potrafi zaskakiwać. Niewielka suka rasy jamnik rodziła i rodziła. A kto nie wierzy, niech policzy. Szczeniaków jest 9! Jak wiadomo dziewiątka symbolizuje 9 chórów anielskich. Obfitość niewątpliwie zaś była spowodowana figurą Chrystusa ze Świebodzina.
Tym samym ogłaszamy otwartą akcję "Anielski chór dla każdego!". Zapisy na szczeniaki przyjmujemy w każdy piątek, jak również w inne dni tygodnia.


wtorek, 9 listopada 2010

Kotki

Basia jest naszym małym kotkiem. Słodkie prawda?

Nieprawda.
To czułe określenie ma genezę dużo mroczniejszą niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Tajemniczym sposobem mocz dziecka do złudzenia przypomina zapachem mocz kota. Koty jednak nie przesikują tuzina pieluch dziennie, stanowiących dobrze przetworzoną bombę biologiczną.
Warto więc zastanowić się dwa razy, zanim powiemy czule do ukochanej kotku.

poniedziałek, 8 listopada 2010

Mamy króla!

W niewielkiej odległości od Gór Zielonych zbudowano kolosa, który swymi rozmiarami przyćmił figurę Chrystusa z Rio. Wierni swymi modlitwami i datkami udźwignęli ciężar 440 ton, a lokalna gazeta podała obszerną relację z montażu, w którym różańce były równie skuteczne jak wysięgniki dźwigów. Cała konstrukcja Chrystusa Króla ma wysoce symboliczne znaczenie, a każdy element reprezentuje konkretne treści:
  • wysokość 33 metry odpowiada życiu doczesnemu Chrystusa
  • pozłacana korona wysokości 3 m symbolizuje trzy lata działalności publicznej Zbawiciela
  • kopiec z gruzu i ziemi zbudowany z pięciu kręgów oznaczających pięć kontynentów
  • głowa waży 15 ton, co nawiązuje do nadania Lublinowi praw miejskich na prawie magdeburskim przez Władysława Łokietka 15 sierpnia 1317 roku
  • rozpiętość ramion - 25 metrów na cześć Światowego Dnia Mleka obchodzonego zawsze 25 maja
  • całkowity ciężar 440 ton czyli tyle ile w Hercach wynosi wartość tonu podstawowego, powyżej C4
Zdjęcie z serwisu gazetalubuska.pl

Podobno, kiedy Polska zostanie zaatakowana przez Godzille, Chrystus Król zejdzie ze swojego kopca z gruzu i weźmie miecz, zatknięty na szczycie kościoła Świętego Ducha (tam koło ronda, kościół z gigantycznym dachem) aby stoczyć ostateczny bój o spokój i bezpieczeństwo mieszkańców, z wyłączeniem mniejszości seksualnych.


Święto pierwszego śniegu

Pierwszy śnieg niezawodnie cieszy. Razem z Basią staliśmy w oknie pokazując sobie białe dachy. Dla niej to pierwszy w ogóle. Śnieg lichy, zanim dotarłem do pracy już go nie było, ale sezon nieodwołanie się zaczął.
Jedynie pies nie widzi nic ciekawego w moczeniu łapek w mokrej, zimnej brei.

Z żalem odkryłem, że już dwa lata temu wykorzystałem akuratne tło muzyczne. Wąż zjada swój własny ogon, gonimy w piętkę i dajemy się zaskakiwać co roku, od nowa, tym samym zjawiskom. Albo winna jest krótka pamięć, albo po prostu inaczej się nie da, trzeba odkrywać na wciąż od nowa to samo, nie słuchać innych i odmrażać sobie uszy. Na złość mamie.

niedziela, 7 listopada 2010

Już nie pierwsze kroki

Basia zaczęła chodzić na poważnie. To nie są pierwsze kroczki - to już maratony z salonu do kuchni, z kuchni do sypialni, a potem jeszcze do łazienki. Z zadowoleniem patrzymy, jak bez naszej pomocy maszeruje, jeszcze trochę nieporadnie, rozstawiając nogi jak marynarz po zejściu na ląd. Świat nagle odkrył dla niej całkiem nowy wymiar.

Za chodzeniem idzie pierwsze poczucie władzy, zarówno nad ciałem, jak i przestrzenią. Można w końcu robić to, na co ma się ochotę i iść, z grubsza, w kierunku samodzielnie wybranym. Kiedy z rana staraliśmy się uchwycić umykające strzępy snów, Basia postanowiła dać nam potrzebny czas i poszła do kuchni, gdzie przez dobry kwadrans zajmowała się wpychaniem łupek od cebuli do zgrzewki wody gazowanej. Taka zabawa w podgrupach ogromnie wszystkim przypadła do gustu.

Znajdą się oczywiście tacy, którzy z osiągnięcia przez Basię pozycji wyprostowanej się nie ucieszą. Najpewniej będą naszymi sąsiadami, mieszkającymi poniżej, ewentualnie gdzieś obok. Dźwięki jeżdżącego nocnika o siódmej rano albo drewnianego krzesła trącego o kafelki, którego nasze dziecię używa w charakterze balkonika do maszerowania, mogą niepokoić. Dlatego naprawdę doceniamy, że nadal bezpiecznie możemy chodzić po klatce, doceniamy, dziękujemy, przepraszamy, Bóg zapłać.

piątek, 5 listopada 2010

Stworzenia komunikacyjne

Tłum w środkach komunikacji zbiorowej rządzi się swoimi prawami. Trzeba go traktować jako jeden organizm, o dziesiątkach kończyn i głów, mówiący wieloma głosami i podejmujący decyzje mające na celu przetrwanie większości. Taki tłum bywa rozkoszny i opiekuńczy dla matki z dzieckiem, oczywiście do póki dziecko nie nadwyręży cierpliwości współstojących. Bywa również bezwzględny i brutalny, mimo średniej wieku 60+, i niech ktoś spróbuje się wepchać do pełnego autobusu - zaraz napotka niewidoczny łokieć, laskę, nogę, o którą zahaczy i wreszcie jakieś niewidzialne ręce wypchają go siłą, jakieś usta krzykną kierowcy żeby zamykał, a kierowca nie może żartować z rozwścieczoną bestią, więc zamknie. Tłum zafaluje, zadowolony ze swej siły oddziaływania, po czym cała energia rozproszy się na następnym przystanku razem z rozchodzącymi się ludźmi.

Z drugiej strony - nigdzie nie da się zaobserwować więcej przypadków skrajnego indywidualizmu jak właśnie w komunikacji miejskiej i jej okolicach. Z zachwytem obserwowałem kiedyś dziewczynę, która jedząc drożdżówkę przeżuwała jej kęsy, wypluwała na dłoń, po czym zjadała, uprzednio zbadawszy szczegółowo całą wypluwkę. Innym razem jechałem z mężczyzną w średnim wieku, przez całą drogę wymachującym szczoteczką do zębów, przypominając tym trochę dyrygenta w czasie koncertu. Za to dzisiaj z rana wsiadł do autobusu przeraźliwie rudy pan w worku foliowym na głowie, chroniącym pewnie przed deszczem, jednak przy okazji upodabniającym jego sylwetkę to wielkiego grzyba.

Podejrzewam, że sam padłem nie raz ofiarą ukrytych obserwatorów, kolekcjonujących ludzkie zachowania jak znaczki w klaserze. Tacy są najgorsi, ani nie płyną z tłumem, ani nie są godnym przypadkiem do zapamiętania. Chyba, ze ktoś kolekcjonuje obserwatorów.

wtorek, 2 listopada 2010

Nie ma jak na cudzym

Otóż my, którzy własnego mieszkania nie mamy, chwalimy co się da, czyli cudze. Wiadomo, że nie ma jak na własnym, gdzie można wszystko poza tym, czego absolutnie nie wolno, co narusza spójność budynku lub stosunki dobrosąsiedzkie. Płacimy podły czynsz, w przeciwieństwie do tych, którzy z satysfakcją mają tylko bloczek opłat komunalnych. Możemy być w każdej chwili eksmitowani na bruk, zwłaszcza w przypadku wojny lub powrotu do gospodarki wymiennej. Ogólnie kicha, jednak są plusy, malutkie jak żółtka w jajach z Biedronki.

Plus pierwszy - zalewamy nie swoje. Raz na jakiś czas tak nas bierze, że coś zalewamy. Pralką najłatwiej, teraz też zmywarką się da. Parkiecik można na tą okazję wymienić, sąsiadowi sufit pomalować, odgrzybić co nieco. Na własnym to by rozpacz człowieka wzięła, a tutaj, cóż, znów się trzeba przeprowadzić, póki tym z dołu do końca plamy na ścianach się nie objawią.

Plus drugi - jako przeciwnicy pustych ścian, wieszamy na nich ile wlezie. Do wieszania wbijamy tony gwoździ, obłupując przy tym tynk jak przy remoncie, a powstałe kratery przykrywamy potem ładnymi obrazkami. Ponadto maniakalnie wiercimy dziury, najlepiej udarem i po 21.00, po czym się okazuje, że jednak się nie da (powiesić/przyczepić/zamontować) i dziury zostają, tworząc naturalne kanały wentylacyjne.

Plus trzeci - już nie związany z niszczeniem cudzej własności. Każde kolejne mieszkanie odkrywa przed nami wady ukryte, które to doświadczenie będziemy w stanie wykorzystać w przyszłości. W takich momentach, kiedy niespodziewanie o siódmej rano okazuje się, że nasza sypialnia działa jak pudełko akustyczne dla całej klatki schodowej, i z głową przy poduszce jesteśmy w stanie liczyć kroki każdej przechodzącej osoby - w takich właśnie momentach zasypiamy spokojnie, bo nie grozi nam to na dystans dłuższy, niż określony w umowie.