sobota, 20 listopada 2010

Harry Potter czyli poszliśmy z bratem do kina

Brat jest wielkim fanem Harrego. Ja skupiłem się na przeczytaniu dla świętego spokoju pierwszej części, a filmy oglądam raczej ze względu na ogólne poruszenie jakie wywołują, bez zawracania sobie głowy wewnętrzną polityką Hogwartu. Dlatego brat stawiał a ja ubrałem się w wytartą skórę i stary sweter.

plakat z serwisu www.filmweb.pl 

Bajka, która straszy
W 2001 roku ukazała się pierwsza część, i nikt nie miał złudzeń, że zabranie pięciolatka na film jest dobrym pomysłem. Te same pięciolatki raczej nie zabiorą dzisiaj swojego młodszego rodzeństwa, bo się zsika w gacie ze strachu, żartów nie zrozumie o miłostkach bohaterów nie wspominając. Teraz to młodsze rodzeństwo zabiera starsze, żeby w domu nie siedziało, co chwila sarkając, że film się dłuży i kiedyś to były lepsze części.

Siła inercji
Rozpędzona machina marketingowa wciągnęła całe pokolenie. Brat zasypiał na rozwlekłych dialogach, scenach bez sensu i znaczenia dla fabuły, a mimo to bez mrugnięcia okiem pójdzie na finalną, epicką bitwę, którą bezczelny reżyser pozwolił sobie przetrzymać do następnej części. Menadżerom udało się stworzyć świetny produkt i wycisnąć z niego znacznie pond normę.

Niech to ktoś przewinie
Nie jest proste - rozwałkować fabułę na godzinę z hakiem do poziomu dwóch i pół godziny. Ale reżyser zrobił co mógł. Akcja, która fantastycznie otwiera film, z uporem grzęźnie, a jej spontaniczne wybuchy popychają fabułę jak niemrawego konia. W sumie w ciągu całego filmu dzieje się bardzo niewiele, a wychodząc z kina mamy wrażenie, że ktoś nas okradł z kilkunastu złotych i ponad godziny życia. Z powodzeniem można obejrzeć film w zaciszu domowego ogniska, z palcem na klawiszu przewijania - z szacunku dla własnego czasu.

Na szczęście znalazło się coś, co podniosło trochę nastroje i dało nadzieję na przeszłość.

Brak komentarzy: