Tłum w środkach komunikacji zbiorowej rządzi się swoimi prawami. Trzeba go traktować jako jeden organizm, o dziesiątkach kończyn i głów, mówiący wieloma głosami i podejmujący decyzje mające na celu przetrwanie większości. Taki tłum bywa rozkoszny i opiekuńczy dla matki z dzieckiem, oczywiście do póki dziecko nie nadwyręży cierpliwości współstojących. Bywa również bezwzględny i brutalny, mimo średniej wieku 60+, i niech ktoś spróbuje się wepchać do pełnego autobusu - zaraz napotka niewidoczny łokieć, laskę, nogę, o którą zahaczy i wreszcie jakieś niewidzialne ręce wypchają go siłą, jakieś usta krzykną kierowcy żeby zamykał, a kierowca nie może żartować z rozwścieczoną bestią, więc zamknie. Tłum zafaluje, zadowolony ze swej siły oddziaływania, po czym cała energia rozproszy się na następnym przystanku razem z rozchodzącymi się ludźmi.
Z drugiej strony - nigdzie nie da się zaobserwować więcej przypadków skrajnego indywidualizmu jak właśnie w komunikacji miejskiej i jej okolicach. Z zachwytem obserwowałem kiedyś dziewczynę, która jedząc drożdżówkę przeżuwała jej kęsy, wypluwała na dłoń, po czym zjadała, uprzednio zbadawszy szczegółowo całą wypluwkę. Innym razem jechałem z mężczyzną w średnim wieku, przez całą drogę wymachującym szczoteczką do zębów, przypominając tym trochę dyrygenta w czasie koncertu. Za to dzisiaj z rana wsiadł do autobusu przeraźliwie rudy pan w worku foliowym na głowie, chroniącym pewnie przed deszczem, jednak przy okazji upodabniającym jego sylwetkę to wielkiego grzyba.
Podejrzewam, że sam padłem nie raz ofiarą ukrytych obserwatorów, kolekcjonujących ludzkie zachowania jak znaczki w klaserze. Tacy są najgorsi, ani nie płyną z tłumem, ani nie są godnym przypadkiem do zapamiętania. Chyba, ze ktoś kolekcjonuje obserwatorów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz