poniedziałek, 26 lipca 2010

Spacery, truskawki i optymizm

rDrobnymi kroczkami Ula przymierza się do powrotu do pracy. Innymi słowy ktoś musi, przez półtora godziny z okładem, stanąć oko w oko z Basią. Zadanie proste, chyba że weźmiemy pod uwagę, iż Basia jest targetowana w 99% na Ulę, a ten nieistotny 1% to reszta świata, włączając ojca.

Zaczęło się niewinnie, tak jak zawsze zaczynają się historie podszyte dramatem. W drodze na zajęcia dziecię zasnęło mi w chuście, co przyjąłem z oszczędną radością. Doświadczenie podpowiadało, że Basia obudzi się nie później niż 10 minut po rozpoczęciu przez Ulę jogi, choćbym nie wiadomo jak się starał. I tak też się stało.

Przez park przeszliśmy jeszcze dość spokojnie, bo okres od otwarcia oczu do całkowitego rozbudzenia jest taką strefą buforową, kiedy Basia jeszcze nie kuma co się dzieje wokół, a co ważniejsze - uchodzi jej uwagi brak mamy w okolicy. Akcja zaczęła się na dobre już w lesie, według planu, a tam mogła sobie wiewiórki straszyć do woli, dokonywać wymyków, szlochów i czerpać garściami z repertuaru dziecka skrzywdzonego. Jedynie mijani z rzadka spacerowicze patrzyli na nas ze zgrozą.

Dotarliśmy do domu w stanie pół płaczu, czyli napadów czkawki i ryku w interwałach kilkuminutowych. Bezcenne minuty kupiły mi truskawki, które dziecko pochłaniało z przyrodzoną żarłocznością, krztusząc się ilekroć wspomniało utraconą mamę. Umorusana po uszy, koniec końców tuż przed zakończeniem przez Ulę ćwiczeń, zasnęła mi na rękach.

I po tym wszystkim z zadowoleniem stwierdziłem: jest lepiej! Ostatnim razem płakała okrągłe 1,5 godziny, spociła się jak norka i ochrypła jak mały pijaczek.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

eins, zwei, drei!

pola pisze...

Czy Basia Cię nie lubi ????

Ula pisze...

Myślę, że tu chodzi o to, koga Basia lubi bardziej ;)