Piękne święto te walentynki. Środek lutego, a luty, to środek zimy - epicentrum chłodu i pluchy. Na deptaku połowa ludzi to pary obściskujące się i całujące publicznie. Kwiaciarnie przeżywają inwazję i już o 14 nie uświadczysz tam ani jednej róży. W warzywniaku od tygodnia wiszą czerwone balony w kształcie serc. W radiu mówią "o czekającym nas święcie, do którego należy się przygotować". Miłość przelewa się ulicami, przynajmniej raz do roku.
Sklepy Elektronowe zachowują niezmienną obojętność wobec tego rodzaju zjawisk. W Radio Swiss Jazz nawet słowo nie padło o Walentynkach; generalnie w ogóle nie wiele mówią, bo cały czas grają (za co im chwała). Wzrósł nieznacznie popyt na piloty, a spadł na anteny satelitarne. Ponadto wylałem kakao na ladę, niszcząc bez liku karteluszek z zamówieniami klientów i wprawiając w zakłopotanie klientki - kartki zalane gęstym kakao wyglądają jakby padły ofiarą braku papieru w toalecie.
Moja refleksja nie wynika z niechęci do Walentynek. O nie, co roku żona moja dostaje torbę cukierków albo pistacji, którymi delektuje się następne tygodnie (i rzadko zauważa drobne ubytki). Kwiatami z takim smakiem ciężko się delektować. Cóż, że dostaje je 13 lutego? Czy to nie piękny termin? Co najmniej równie pyszny ja 14, a kolejek w kwiaciarniach i cukierniach jeszcze nie ma. No i to poczucie "bycia pod prąd", aaaach, walentykowe szaleństwo!
1 komentarz:
znam takiego, co jest jeszcze bardziej pod prąd. tydzień temu już walentynki do mnie puściły oko.razem z wielkim worem ziemi, do kwiatków oczywiście. thymir
Prześlij komentarz