wtorek, 29 stycznia 2008

Sklepy Elektronowe - Pięć przypowieści o kłamstwie

1.
Przychodzi do sklepu jegomość w podeszłym wieku. Nie ma specjalnych potrzeb, raczej chce się porozglądać i wygadać. No to lecimy - opowieści z wojska, jak to był komandosem; problemy z rentą, sami złodzieje w tym rządzie; kobiety - niedługo stuknie pięćdziesięciolecie pożycia małżeńskiego. I tak dalej, klientów nie ma (poranek) gadamy sobie o pierdołach. W pewnym momencie dziadek dostrzega latarkę diodową. Dyskusja schodzi na tematy bardziej techniczne, ilustrowane demonstracją działania latarki. W krótkim czasie klamka zapada, latarka zostaje kupiona ku nieopisanej radości nabywcy. Gdy kasuję pieniądze, widzę jak sięga on do opakowania i delikatnym ruchem zdziera cenę.
"Jak żona ceny nie zobaczy, to mniej będzie krzyku" - odpowiada, puszczając do mnie oko.

Morał: ile żona nie widzi, tyle twoje.

2.
- Chciałbym zwrócić pilota.
- Tak? A co się stało?
- Nie działa. Włożyłem baterie, sprawdziłem wszystkie klawisze i nic. Nawet nie włącza telewizora.
- Rozumiem. Ma pan paragon?
- Tak oczywiście. Ja go ostatnio tu kupowałem, jak był taki starszy pan...
- Mhm, to mój ojciec.
- Tak myślałem, ale pan podobny!
- Ok, mogę panu wymienić tego pilota na nowy. Proszę mi tylko...
- Nie nie, ja nie chce nowego. Żona kupiła nowy telewizor i już pilot nie jest potrzebny.
- Przykro mi, ale nie jest to powód do zwrotu pilota. Mogę zobaczyć ten zakupiony przez pana?
- Jasne, proszę.
- Hm hm, a czemu on jest w dwóch częściach?
- A bo dziecko się nim bawiło, zostawiło na podłodze i żona nadepnęła...
- Aha, no tak. A ta metka na spodzie?
- No, co za metka?
- Tesco. Zapomniał pan zdjąć metki. To nie jest nasz pilot.
- He he, no tak, rzeczywiście. Ale zazwyczaj nikt na to nie patrzy, tylko od ręki wymienia. Pan jest pierwszy...

(wyjaśnienie: gość kupuje pilota za 50 zł w sklepie, potem w markecie za 8, 90 zł. Po kilku dniach oddaje pilota w sklepie, ale nie oryginał tylko tego z marketu. Zostaje mu drogi, którego wystawia na allegro za pół ceny. Stanowi to jego podstawowe źródło dochodu.)

Morał: Bezczelność ludzka naprawdę nie ma granic.

3.
Wyglądając przez okno na tyłach sklepu, dostrzegłem pewnego ranka pojazd z wysięgnikiem, unoszący człowieka na wysokość drugiego piętra. Człowiek ten pokrywał farbą znaczny obszar ściany w sposób dość chaotyczny - wielka plama nie sięgająca krawędzi budynku, kilkanaście metrów nad ziemią. Ani to sztuka, ani przygotowanie do renowacji. Byłem w kropce.
Przybył mój mądry ojciec, rzucił jeno okiem i stwierdził: "Faszyści namalowali orła hitlerowskiego. Teraz miasto musi to zamalować, wiadomo." Wobec tak postawionej oczywistości, rzuconej tonem niedbałym i naturalnym, nie miałem żadnych obiekcji - przez cały dzień rozpowiadałem na prawo i lewo o faszystach, jaki to skandal i gdzie to musieli wleźć i jak namozolić, żeby swoje świństwa uskuteczniać. Dopiero pod wieczór przyszła żona moja, i trzeźwo zapytała, skąd o tym wiem. Odpowiedziałem: "ojciec tak powiedział". I wtedy powstała we mnie refleksja, że dałem się zrobić jak przedszkolak.

Morał: nigdy nie wiesz, gdzie i kiedy ktoś zrobi cię w balona.

4.
- Dzień dobry. Słyszałem, że sprzedajecie anteny.
- Owszem, a jaką pan potrzebuje? Pokojową czy zewnętrzną?
- Zewnętrzną. Ponoć są najlepsze.
- Tak tak, to rzeczywiście najlepsze anteny.
- O i z tym wzmacniaczem mają doskonałe wzmocnienie. Kuzyn ma i bardzo chwali.
- To prawda, wzmacniacz jest świetny.
- I wszędzie działają?
- No jasne, nie ma z nimi problemów.
- A konstrukcja taka lekka, prawda?
- Dokładnie, nic nie jest lepsze niż lekka konstrukcja.
- I słyszałem, że są banalne w montażu...
- No jasne, nawet dziecko potrafiłoby to zmontować!
- I ile ta antenka kosztuje? Tylko 49 złotych?
- Proooooszę pana, to porządny sklep, my dbamy o najniższe ceny przy doskonałej jakości!
- No jak tak pan zachwala to biorę!

Morał: granica między marketingiem a manipulacją jest cieńsza niż na to wygląda.

5.
Przychodzi pierwszy klient tego dnia. Kupuje wtyczki za 13 zł i płaci banknotem o nominale 200 zł. Oczy mi wychodzą na wierzch, bo w kasie mam jedną dyszkę, jedna dwudziestkę i kilka złotówek drobnicy. Na moje nagabywania odpowiada, że nie ma drobnych, chciał rozmienić ale nikt mu nie dał, a ponadto bardzo śpieszy. Przeszukuję portfel - nie ma nic powyżej bilonu; zeszłego wieczora zostawiłem wszystko w domu. Tymczasem do sklepu wchodzą następni klienci. Pytam, czy nie mają rozmienić 200 zł. Nie odpowiadają, bo to Szwedzi - nie mam czasu na refleksję co robią Szwedzi w Naszym Mieście o 10.00 z rana. Delikatnie proszę ludzi o opuszczenie sklepu - pobiegnę do piekarni, tam z rana zawsze mają kasę. Szwedzi nic nie rozumieją więc ich wypycham - pal sześć dobre stosunki polsko-szwedzkie. Zamykam sklep, lecę do piekarni, rozmieniam kasę, przy okazji bez kolejki kupuję bułki, i pędzę z powrotem. Zasapany, przymierzam się z rozmachem do wydawania, gdy klient z rozbrajającym uśmiechem oznajmia: "Trochę pana okłamałem. Znalazłem 13 złotych w kieszeni płaszcza".

Morał: warto zaczerpnąć dziesięć oddechów zanim strzelisz gada w mordę. Pozwala to wziąć lepszy zamach.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

"o! to-to-to-to!
nie ma to-tamto",
jak mawiają Tubylcy Na Moim Podwórku (są to istoty autochtoniczne, które legną się w jego granicach, prawdopodobnie od razu w wieku post produkcyjnym i nigdy go chyba nie opuszczają, w każdym razie nie przy świetle dziennym bo podejrzewam, że ono im szkodzi)
wracając do wpisu - coś w moim stylu!
to lubię!
skróty są dla mięczaków, zniszczyć czytelnika ilością informacji!
(jeśli byś chciał darmową podpowiedź - trochę niepotrzebnie podzieliłeś tekst na mniejsze, wyodrębnione fragmenty, to wizualnie wyszczupla przekaz i osłabia impet uderzenia a tym wredniejszym daje zgubną nadzieję, że dadzą radę i dotrwają do końca)
no i obawiam się, że piszesz za ciekawie, naprawdę solidne wpisy powinny być możliwie nudne, zainteresowanie odbiorcy tematyką tekstu, rozbawienie językiem używanym przez autora, oczekiwanie na puentę czy - jak w tym wypadku - morał, ożywia klienta i utrudnia, praktycznie uniemożliwia jego końcowe wymóżdżenie - czyli nici z happy endu (a mógł go szef znaleźć wgapionego w otwarty na ekranie blog, z błędnym spojrzeniem, zaślinionego w godzinach pracy...) no ale jak wpis jest zabawny, to wybuchy śmiechu gwałtownie wyrywają ofiarę z drzemki, niestety, więc tego też unikaj
no nic, widzę, że ogólną ideę załapałeś, ale to nie wystarczy - musisz jeszcze poćwiczyć, to nie jest takie proste, jak się wydaje na pierwszy rzut oka

Anonimowy pisze...

z tego orła faszystowskiego to się do łez i czkawki obśmiałam. opowiedziałam wydarzenie rychowi, ale nic nie zrozumiał.
morał: tylko słowo pisane ma moc powalenia czytelnika

Anonimowy pisze...

ad. 5
Podziwiam zimną krew autora nowelki, aż się wczułem.
Szwedzi zostali z potopu, ale czekam na dalszą część tego wątku. Zapowiada się...
Dobrze, że mogę zrobić stosunek do jednego małego kawałka, ha,ha ha...