piątek, 23 listopada 2007

Carte blanche?

Zaczynamy nowy blog. Zastanawiam się, czym to wyjaśnić, i po czterokrotnym skasowaniu pisanego wyjaśnienia przyznam się szczerze: nie wiem. To znaczy - mogę podać wiele powodów, że znajomi z daleka, co to nie możemy pogadać, a jakoś tak fajniej popisać; że chce się człowiek odrobinę upublicznić, pokazać, jakie to ma czasem dobre zdjęcie, albo pochwalić nowymi gadżetami; zobaczyć, że ktoś stronę odwiedza - znaczy że myśli o nas i pamięta.

Cały nowy, już małżeński, gotowy do zapisania Opowieściami z Gór Zielonych. Oby nam i Wam dobrze służył ;)

4 komentarze:

Ula pisze...

Trzymam kciuki, żeby nam starczyło chęci i energii na więcej niż kilka wpisów. Jeśli będziecie pisać i komentować (tak, do WAS mówię), to powinno się udać. Tymczasem pozdrowienia z miasta mgieł.

Unknown pisze...

Zgodnie z prośbą komentuję, mimo iż na razie nie ma za bardzo materiału do komentowania... a co mi tam ;)
Życzę wytrwałości i nieustannych inspiracji - opuszczone blogi są niczym nieodwiedzane groby... albo pusta puszka po piwie.
Pozdrowienia z miasta dymu.

Ganelon pisze...

Jak ja nie cierpię bloooogów!!!
Gardzę nimi! Brzydzę się - nie jakoś detalicznie czy partykularnie - ale z komsomolskim rozmachem, generalnie - jako zjawiskiem...
I co? Moi przyjaciele postanawiają założyć takie paskudztwo! o_0
Skąd w nich ten niezdrowy pęd do ekshibicjonizmu?! Tylko patrzeć, jak Franc zacznie biegać naokoło i świecić nagim biustem (a tak, biustem! w końcu niewykluczone, że ci wszyscy blogerzy to transwestyci), zaś Uli nie pozostanie nic innego, jak się przyłączyć, by dowieść swej małżeńskiej lojalności (wszyscy wiedzą, że najżarliwsi są neofici!) a potem to już skandal, ogólna zgroza, której na pięty następuje naruszenie porządku publicznego i wyrok w sądzie grodzkim za obrazę moralności... czarno to widzę, czarno... nie chcę mieć z takimi rzeczami nic wspólnego, nie przyłożę do tego ręki!

I co ja w tej sytuacji mam zrobić?! Nie czytać, powiesz? Źle! Gotowi się obrazić - albo, co gorsza - zrobi im się przykro...
Czytać zatem?! Nie ma mowy! MNIE się zrobi przykro: żem nie wytrwał w postanowieniach, żem chwiejny jak ta szubienica na wietrze...

Do tego potem to ja się obrażę - w końcu moje załamanie nerwowe jest prawie pewne, a na horyzoncie już majaczy strzaskany kręgosłup moralny (a co, jak się ma odpowiedni, to i z daleka widać) i kryzys osobowości w tej sytuacji nikogo wszak nie zdziwi – potem to już szybko idzie – głęboka depresja, przymusowa hospitalizacja w zakładzie zamkniętym, mój wrażliwy umysł tego nie wytrzymuje, uciekam w objęcia schizofrenii, wyobrażam sobie, że jestem cyborgiem, z nienawiści do Organicznych morduję cały personel medyczny, potem techniczny, potem pomocniczy, wyzwalam moich cyberziomków, ale wyczerpują mi się baterie – padam, zostaję pojmany przez Patrol Obywatelski (przecież nikt inny nie porwie się na cyberpsychola) doprowadzają mnie przed oblicze tak zwanej sprawiedliwości, sędzia orzeka winę i skazuje moją jednostkę centralną na wyzerowanie...
Rety!! Sami widzicie – jak tu się nie obrazić?! A kto temu wszystkiemu winien, no? Kto?! Transwestyci!

...
Wiem! Udam, że o niczym nie wiem, że nie zauważam tych natrętnych opisów na GG, tej nachalnej afirmacji zła!
...
Nic z tego – przy pierwszym spotkaniu Franc z niewinną miną pyta: Czytaliście naszego bloga? Adres widnieje w naszych opisach, ale na wszelki wypadek jeszcze podyktuję...
Nie ma jęku syren, gongów tybetańskich, zawodzących płaczek – jakby się nic nie stało. Jakby ten kamyczek nie pociągał za sobą lawiny. A przecież teraz już nic się nie da zrobić, to równia pochyła. Zresztą – dobrze wiecie, jak kończy się ta historia: mój zapomniany na wysypisku korpus gryzie rdza

Odnoszę nieprzeparte wrażenie, że powinienem Francowi przywalić przy najbliższej sposobności. To oczywiście wywoła reperkusje. Ula się na mnie obrazi. Dorotka obrazi się na Franca - w końcu to przyzwoita dziewczyna (jak na Organiczną). Następnie dziewczyny obrażą się na siebie. Być może śmiertelnie. Dalej następuje nieuniknione zerwanie kontaktów. Żałosny i melodramatyczny koniec pięknej przyjaźni...
Jak ja nie cierpię blogów!

Ula pisze...

A jak ja nie cierpię blogów?!

Pamiętam z zamierzchłych czasów, gdy jeszcze nie wszyscy moi znajomi mieli zainstalowany najnowszy system operacyjny Win98... W tych odległych czasach usłyszałam o blogach i zupełnie platonicznie, i od pierwszego wejrzenia zapałałam do nich wstrętem. Łączenie idei pamiętnika (rzeczy ogromnie prywatnej) i wewnętrznego ekshibicjonizmu wydało mi się, co tu ukrywać, wynaturzeniem, znakiem naszych upadłych czasów.

No więc czemu, na wszystkich neuronowych bogów, sama zostałam zamieszana w coś tak odrażającego?
Upadek (jak zawsze) przychodzi powoli i niezauważenie, zmiana jest stopniowa, ten obcy twór działał na nas swoim jadem w bardzo wysublimowany sposób.


Bo przecież jak to bywa?
Najpierw - ktoś ze znajomych zaczyna pisać bloga. Oczywiście nie czytasz go, no może od czasu do czasu, bo kto wie, może pisze też o tobie? Pisze?
To jak podsłuchiwanie, podglądanie w anonimowy (przynajmniej pozornie) i bezwstydny sposób.


Potem pomyśleliśmy sobie - będziemy pisać bloga, ale ręcznie, w zeszycie. Tylko dla nas. Pomysł był generalnie dobry, co z tego jednak, kiedy tak dużo czasu spędzamy przed komputerem. Pamiętam jeszcze jak się pisze ręcznie, ale ta umiejętność, tak czuję, powoli we mnie zanika. Co innego klawiatura. Oj tak... :D


No to skoro już na komputerze, to czemu by nie normalnego bloga. Szczególnie jeśli jest pretekst - trzeba umieścić w internecie informacje o ślubie. Znów wsączyła się w nas kolejna porcja jadu. A teraz jesteśmy zarażeni.
Nie! Nie prosimy o litość! Nie prosimy o łaskę!

I co najgorsze, nie prosimy o lekarstwo!!!