środa, 28 listopada 2007

Dziadek Stanisław

25 listopada, o 3 w nocy zmarł mój dziadek, nazywany zazwyczaj Dziadkiem Komisarkiem. Czuję się w wewnętrznym obowiązku napisania o nim. Chciałabym zebrać tu i zachować jego historię. Owszem, wielokrotnie słyszałam opowieści Dziadka, ale nie mają one w moich wspomnieniach ciągłości i, o hańbo!, brak w nich jakichkolwiek szczegółów. Często jest tak, że słuchamy nieuważnie, bo ważniejsze wydają się wiadomości, które lecą za plecami rozmówcy, albo nawet wolno przesuwająca się wskazówka zegarka.

Ostatni raz widziałam dziadka na naszym ślubie (29 września) a pojutrze (29 listopada) zobaczę go już w trumnie. Tańczyłam z nim, patrzyłam, jak się bawi - a bawił się chyba dobrze, do godziny drugiej! - i to przerwanie ciągłości jest tak uderzające.
Dziadek od pewnego czasu leżał w szpitalu, nieprzytomny, w stanie bardzo ciężkim, mimo tego wiadomość o śmierci nie stała się przez to bardziej spodziewana. Owszem, zewnętrze przygotowaliśmy się do najgorszego, Babcia z Ciocią kupiły czarny płaszcz (na wszelki wypadek). A wewnętrznie?

Dopiero teraz piszę o smutku, owszem jest mi smutno, ale może bardziej z powodu smutku Taty, Cioci, czy Babci. Nigdy nie byłam związana szczególnie mocno z Dziadkiem. Owszem, stanowił nieodłączną część rodzinnych świąt i imprez, ale nie będę kłamać, zawsze oddychałam z ulgą, kiedy wracał do domu. Znaczy się, Dziadek był człowiekiem "ciężkim" - gadatliwym i apodyktycznym. Jako dziecko nie przepadałam za nim. Od tego czasu i mój charakter, i jego złagodniały. Nauczyłam się także kiwać głową i nie mówić szczerze tego co sądzę o rządach PiSu. Dzięki temu i wilk był syty, i owca cała.
Jak by nie patrzeć Dziadek był częścią mojego życia. Nie mam potrzeby rozliczania się z nim, ale raczej chciałam napisać jego historię, taką, jaką uda mi się odtworzyć. Jakby nie patrzeć moje geny to także część jego genów, a mój charakter to częściowo dziedzictwo po nim.

A oto początek.
Stanisław Komisarek urodził się 30 marca 1926 roku w Kociugach. Pierwsze 80 lat swojego życia przeżył w prawie idealnym zdrowiu, nie biorąc nigdy leków, nie wiedząc nawet czym jest ból głowy (przynajmniej tak mówi Babcia).

Krótko? Niedługo dodam więcej, kiedy porozmawiam z Adrianem, moim bratem, prawdziwą skarbnicą rodzinnej wiedzy.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

po pierwsze : dziadek komisarek wytrwał na weselu do samego końca, czyli do piątej rano. po drugie : pod koniec imprezy z moim bratem powalili całą butelkę gorzałki weselnej, po czym o 8 rano już byli na spacerku. to jest zdrowie.
niestety, to żelazne zdrowie nie dało mu umrzeć szybko, cierpiał i on, i my.
dobrze jest umrzeć spokojnie i szybko.
czego sobie życzę, oczywiście kiedyś tam.