W zmianie miejsca zamieszkania ekscytujące jest odkrywanie na nowo wszystkiego, co do tej pory było oczywiste. Zasłony przesuwają się nie tak jak dawniej, klucze w zamku kręcą w odwrotną stronę, a nocą, kiedy bez okularów idzie się do toalety, ręka sama szuka klamki w całkiem innym miejscu. Wytyczamy nowe szlaki z psem, który, zdezorientowany obcym środowiskiem, musi wywalczyć sobie teren na zasadzie inwazji z zewnątrz. Jedynie dziecku jest wszystko egal, dopóki mama jest w zasięgu wzroku.
Im dalej posuwamy się w dekompresji naszego dobytku, tym silniej odczuwamy jego nadmiar. Niezliczone pudła i pudełka eksplodują jak purchawki, wypluwają sterty papierów, na które już nigdzie nie ma miejsca. Upychamy je trochę bez sensu, a trochę z nadzieją, że ktoś kiedyś będzie się z nich cieszył, skoro na bieżąco nie są do niczego potrzebne. Dokonujemy zmian przeznaczenia, tych zmian, które uwielbiamy, kiedy zwykły przedmiot nagle udowadnia, że przypisana mu przez niezliczone pokolenia funkcja jest jedynie bladym cieniem jego możliwości. Smutne i zaniedbane biurko z nadstawką staje się w ten sposób kredensem kuchennym; obrusy zwisają z karniszy, butelki to młotki, a młotki to znakomite uchwyty do gorących naczyń kuchennych. Świat przestaje być mono, a robi się bardziej stereo, którego za Chiny nie mogę złapać dla PR 2, mimo że legendarna czułość Yamahy...
1 komentarz:
W zasadzie jak z wyjazdem na parę tygodni...Własnie nie mogłam się w domu znaleźć po 3 tygodniowej innej siedzibie. Każda zmiana...
Byle smiesznie było :))
Osobna dla Uli :))))
Prześlij komentarz