sobota, 18 lipca 2009

"The Fall" i "Wrogowie Publiczni"

Rozpocząłem dziś z rana mozolny proces krytykowania "Wrogów publicznych", jacy to oni nie drętwi i oryginalni mizernie, chwaląc przy okazji "The Fall" (polski, nieudany, tytuł to "Magia uczuć") będący w kontekście tylko dlatego, że miałem czelność widzieć jeden po drugim. Włączyłem soundtrack z Wrogów, żeby lepiej objeżdżać temat na około, i błąd, bo muzyka dobra w ponad połowie, słucha się bardzo przyjemnie i łagodzi stres pokinowy, wywołany stratą 20 zł i dwóch godzin życia. Jak na złość, muzyka z Fall nie ukazała się jeszcze, choć od premiery minęły dwa lata i bardzo chciałbym ją mieć.

"Wrogowie publiczni" Deppem stoją.
I nie ma co ukrywać, że jest to główny atut filmu. Wspominałem o muzyce, stworzonej przez nijakiego Elliota Goldenthala, ponoć bardzo znanego i utalentowanego, że jest w połowie dobra. Ta słaba połowa to kawałki skomponowane przez niego osobiście. Reszta to bardzo udana kompilacja muzyki z czasów bądź bezpośrednio do nich nawiązującej. Jest nawet Diana Krall, która przez chwilę pojawia się w filmie, tak mi się przynajmniej zdawało.
Muzycznie The Fall jest dużo ciekawszy, bo nie ma odautorskich smętów spomiędzy których trzeba wyławiać smaczki (naprawdę, co chwila je słyszę i cierpię). Soundtrack skomponował Krishna Levy wraz z jakąś nieprawdopodobną orkiestrą, którą udało mu się namówić do niezłych wyczynów i aranżacji, tylko że do cholery - nie jest dostępna.

Oba filmy są w sumie bez treści.
Niekoniecznie musi to być zarzut, może troszkę w stosunku do Wrogów, chociaż jakie treści mają być ukryte pomiędzy jednym strzałem a drugim, kiedy już nie wiesz kto wróg, a kto przyjaciel. The Fall broni się łatwo, film nakręcony z pasji kręcenia filmów, miłości do celuloidu, gdzie treść jest pretekstem do malowania i czarowania, tłem nad którym przechodzi reżyser i które jest jakby z obowiązku. Wrogowie w tym miejscu wciskają nam najpierw idee dobrych gangsterów, potem bezwzględnej sprawiedliwości, która zwycięża niezależnie od kosztów, za co ja serdecznie dziękuję, odwalcie się z taką propagandą, że niby teraz już jest lepiej (bo skoro kiedyś było tak źle, to na pewno się poprawiło, wszystko się poprawia, przecież). Wolę już Batmana i Dark Knighta, który ma swoje zasady i wiadomo, że zawsze zwycięży, ale to zwycięstwo mu się należy, bo inaczej tylko palnąć sobie w łeb i nie zostanie kamień na kamieniu, czego dowodem są ostatnie napisy po Wrogach: główny śledczy w sprawie Dellingera tak właśnie skończył.

Popełniłem błąd, i The Fall obejrzałem w domu, a Wrogów w kinie. Polecałbym zrobić odwrotnie, bo oba filmy tak czy inaczej są godne uwagi, choćby dla wspominanej już muzyki. Z racji tego, że Fall już był, a na Wrogów nie warto się pchać do kina, 20 zł (lub więcej przy wyjściach dubletowych) można śmiało przeznaczyć na uzupełnienie kończących się już zapasów mate, z półtora kilo by się przydało, dla gości starczy.

1 komentarz:

thymir pisze...

czytałam tylko recenzję wrogów, dostała dobrze,( było jeszcze bardzo dobrze i wybitne; nie załapał się). a w tv leciał ostatnio western sergia leona , za garść dolców (?), do muzyki moricone, która to wypełnia cały film swoim gwizdaniem i gitarą,bez tej muzyki film by nie istniał.z szarością i czernią charakterów postaci, bo bieli malutko, ale jest, niestety w wersji ckliwej. ( ale w życiu bywa jeszcze ckliwiej).
film stareńki, nawet ja go nie oglądałam jeszcze, ale robi wrażenie. bo ogólnie sztuka jest ponadczasowa.
mam nagrane na video, tylko słówko.