Zachęcony lekturą grudniowego wydania Polityki, wszedłem w posiadanie kilku albumów cokolwiek dziwacznej grupy The Residents. Generalnie to właśnie ich starannie kreowany image zwrócił moją uwagą, a konkretnie fakt, że tożsamość muzyków pozostaje tajemnicą. Od ponad trzydziestu lat. Z tego powodu zarówno historia jak i fakty na temat grupy są często niesprawdzone i dość niepewne.
Zaczęli nagrywać pod koniec lat '60, trochę na fali rodzącego się psychodelic rocka, a trochę wybierając formę sprzeciwu wobec komercyjnej i masowej muzyki popularnej. Ich pierwsze projekty (The Warner Bros. Album) nie spotkały się jednak z zachwytem krytyków tudzież wydawnictw, i trzeba było im czekać do 1974 - album Meet the Residents odniósł sukces, zarówno finansowy jak i medialny. Zwrócili uwagę przyciężkawym stylem, chaotycznym graniem z którego mozolnie wyłania się ciekawa i oryginalna treść, a przede wszystkim anonimowością - muzycy bez twarzy, występujący zawsze w maskach i przebraniach, nie udzielający wywiadów, nie pozujący do zdjęć popularnych czasopism.
Dla mnie jest to prawdziwa rewelacja - wykreować wizerunek grupy w oparciu wyłącznie o twórczość, bez podpierania się wywiadami, szumem medialnym i własnym, wypracowanym wizerunkiem. Oczywiście, z łatwością da się tu zauważyć drugie dno - stworzenie tajemnicy, sztuczne odżegnywanie się od komercji jako sposób własnej kreacji, a właściwie antykreacji. Niemniej wymaga to sporej odwagi, żeby zrezygnować z bycia gwiazdą na rzecz idei, bo w zasadzie do niej się to sprowadza. Utrzymywanie w tajemnicy własnej tożsamości przez ponad trzydzieści lat, dając dziesiątki koncertów, wydając płyty, nagrywając filmy i performance - dla kogoś żądnego po prostu sławy byłoby stratą energii. Chłopaki po prostu świetnie się bawią, wprowadzając fanów w błąd, puszczając fałszywe plotki i przy okazji tworząc naprawde niezły materiał muzyczny.
2 komentarze:
hmm, taki mocno udziwniony noise plus eksperimental rock z silnymi akcentami industrialu...
w pierwszej chwili pomyślałem, że goście z tej kapeli na co dzień grają w jakichś innych zespołach, a to traktują jako dodatkowy projekt for fun "po godzinach", ale 60 albumów plus różne dodatkowe drobiazgi wywołały spore zwątpienie, które przebiło się nawet przez mój afekt ojcowski względem tej teorii
dyskografia istotnie robi wrażenie.
Poza tym takiej muzyki nie da się słuchać na dłuższą metę, ale jako kwiatek na torcie - czemu nie
Prześlij komentarz