czwartek, 26 marca 2009

Wytarte dżinsy i stary, wierny sweter...

...czyli prasowanie Eddiego Vadera.

Ostatnio coraz częściej nie mam siły, aby odsłuchać album do końca. Dotyczy to wyłącznie muzyki nowo powstałej, tworzonej przez zespoły założone w ciągu ostatnich paru lat. Nie wiem, czy to ogólna tendencja, czy to mi się gusta zepsuły, ale mam wrażenie, jakby brakowało ognia młodym twórcom. Tokio Hotel, Metro Station i inne podobne badziewie błyska jednym utworem, a reszta albumu z trudem dźwiga miano muzyki.

Jako dobrze wyszkolony i udomowiony mąż, przejmuję część obowiązków mojej drogiej żony, co by ulżyć jej w codziennym trudzie egzystencji. Do moich zadań należy prasowanie, które swoim zwyczajem odkładam do niemożliwości, i dokonuję zbiorowego aktu dopiero wtedy, gdy góra ubrań wychodzi z łazienki lub nie mamy co na siebie włożyć. Nie, żebym nie lubił prasować, ale jakoś tak ciężko się zebrać do czynności przynoszącej korzyści. Ot, naturalny ludzki odruch, karzący chętniej siadać na kilka godzin do bezproduktywnego surfowania po sieci, niż zajmującego połowę tego czasu - sprzątania.

Prasując mam niezawodnie możliwość kontemplowania ściegów przy dźwiękach muzyki. Góra prania to jak nic jeden pełny album, a jak wykażę się nadnaturalnym lenistwem - nawet dwa! Mam zajęcie dla rąk, a że prowadzenie żelazka nie wymaga nadmiernej uwagi - jej resztę mogę poświęcić słuchaniu.

Jest to komfort niebywały, bo trzeba mieć naprawdę szczęśliwe życie, żeby pozwalać sobie na słuchanie muzyki bez jakichkolwiek czynności pobocznych. Zazwyczaj puszcza się ją do czegoś, jak teraz, do pisania; do gotowania, sprzątania, żeby nie siedzieć w głuchych czterech ścianach. Niestety, jest to takie słuchanie na pół gwizdka, jednym uchem, pełen chillout, gatunkowo stworzony na takie okazje.

Pearl Jam, odkurzony z zapomnienia, wybitnie nie nadaje się na tło, chyba że ktoś lubi mieszać plan pierwszy z drugim a tło z tematem głównym. Muzyka tak soczysta, że młode chłopaki z Planet Viva mogłyby z każdego kawałka wykroić po kilka utworów, jak pierogów z ciasta. Ciasto się rozwałkuje do cieniutkiej warstwy, aby starczyło na zapakowanie nadzienia, to się nawet batalion wojska obskoczy. Cóż, ze żołnierze skarżą się na jakość pożywienia, a jak się niedawno okazało, mięso sprzedawane dla wojska jest w 1/3 żywe. To znaczy wychodzi z opakowań.

Prasowanie z Pearl jam idzie nieprawdopodobnie żwawo. Lisa Gerard pozwala kontemplować zagięcia i smukłą linię mankietów, za to Eddie Vader nie pierniczy się, i na najwyższej temperaturze jedzie przez najdelikatniejsze pieluchy. Hm, może jeszcze nie pieluchy, ale przynajmniej dżinsy i dobre wspomnienia, kiedy glany zdobiły a nie były tylko użyteczne.

Dobrze jest odświeżyć klasykę z dawna odłożoną na półkę. Nie zdawałem sobie sprawy, ile smaczków kryje się w tych zakamarkach albumu, których nigdy nie miałem cierpliwości lub okazji przesłuchać ("VS" - 1993 r). Muzyka zmienia się w czasie, a ten sam album słuchany w południe i o północy smakuje inaczej.



No przecież ten kawałek wymiata. Czyż nie?

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

"badziewie błyska jednym utworem, a reszta albumu z trudem dźwiga miano muzyki" - właśnie...
całkiem słuszne uwagi.
o prasowaniu TEŻ. ale może...masz jakieś wolne moce przerobowe? bo my niestety nie i ochoty też :)
ale Ty masz MOTYWACJĘ!!

Franc pisze...

niedługo przybędzie materiału do prasowania, więc wolne moce przerobowe na pewno znajdą ujście ;)

thymir pisze...

wczoraj w 3 leciał pearl jam, i też nabrałam ochoty do odkurzenia go. może to tak wiosna wpływa ?

pola pisze...

Niedługo...to nie jest teraz. nie oszczędzaj się tak! Wyszło słońce, a my bez wyprasowanej odzieży. cienia litości..
:-)))