piątek, 13 marca 2009

Zakręt kinematograficzny

Tak tak, piątkowy wieczór nadaje się do pisania jak żaden inny. Byle tylko uniknąć, dyskretnie i subtelnie, życzliwych zaproszeń, byle nie wpaść w potrzask kolacji rodzinnej, z-dawna-niewidzianych znajomych, wypraw po niezbędną szafeczkę do marketu... Jeśli nie dojdzie do jakiejkolwiek kolizji, post jest murowany. Swoją drogą, łatwo możesz ocenić jak często wchodzimy bezkolizyjnie w zakręt z napisem "tędy do weekendu".

Kinematografia odkryła przed nami całkiem nowe wdzięki. Generalnie znamy ją z dwóch postaci - home i outdoor, różniących się zasadniczo wielkością obrazu. Pozostałe elementy, jak popcorn, ilość ludzi czy nagłośnienie dość łatwo zaimprowizować w domu. Problem był z obrazem, zwłaszcza od czasu, kiedy oboje przesiedliśmy się na laptopy. Oglądanie wizjonerskich krajobrazów czy oszałamiających efektów specjalnych w wielkości 15,1 cala miało w sobie urok jedzenia kotleta przez słomkę. Dlatego z otwartymi ramionami powitaliśmy hierofanię kinematografii - rzutnik. Podłącz do klaptoka, wciśnij przycisk i poczekaj chwilę, a będziesz mieć ekran 3 na 4 metry.

Dzięki temu cudowi techniki, wieszczącemu zmierzch kina z drewna i kamienia, widzieliśmy dwa filmy: Der Rote Baron i Slumdog - Milioner z ulicy. Aby zachować równowagę, wybrałem się do kina na Watchmen Strażnicy.

Slumdoga nie chciałem oglądać po usłyszeniu trzydziestej recenzji w Chilii Zet, wychwalającej jego treść, reżysera i przesłanie. Jeszcze mniej nabrałem na niego ochoty po całej gali Oskarów, których zgarnął bodaj osiem. Są jednak takie filmy, które ogląd się, bo trzeba, bo wszyscy widzieli, bo się mówi o nich itp. Taki był dla mnie Harry Potter, taki był Slumdog.

Niewątpliwie robi wrażenie. Sam kontakt z tak różną od naszej mentalnością zaskakuje, co jest bazowym atutem filmu. Na nim opierają się: odpowiednia muzyka, bez której dla mnie kino współczesne nie istnieje (oczywiście brak muzyki, jako forma wyrazu, jest przepiękny, ale ciężko się nim posługiwać nie dokonując plagiatu Wielkiej ciszy); oraz świetne prowadzenie kamery. Kadry są mistrzowskie a reżyser odwalił kawał dobrej roboty. Cóż z tego, gdy fabuła jest mocno ograna, historia biednego chłopaka, który wygrzebuje się z nizin społecznych dzięki miłości i zrządzeniu losu, tudzież wiedzy obiegowej na temat świata. Gdy pominie się ten drobny element można się całkiem nieźle bawić, a film z czystym sumieniem zakwalifikować do całkiem udanych. W kontekście dwóch, wymienionych wcześniej, osiąga mocne drugie miejsce. To przez Oskary, złoto w kieszeniach ciągnie trochę w dół.

Trzecie miejsce, z niekłamanym zawodem, przyznać muszę Watchmen Strażnikom. Choć przepadam za ekranizacjami komiksów i często przyjmuję je bezkrytycznie, do tej mam spory żal. Żal za rozbudzone nadzieje. Trailer wgniata w ziemię, dzieciństwo spędzone na Strażnikach staje przed oczami - a tu dostaję prawie trzy godzinny letni film toczący się od efektu specjalnego do efektu, bo w międzyczasie nic nie podtrzymuje akcji. Nie jest tragicznie, uspokoję tych, co jeszcze nie widzieli, ale reżyser z powodzeniem mógł się uwinąć w czasie o połowę krótszym. Kto nie czytał komiksu, będzie się bawił skromnie, bo sporo scen przeniesionych jest żywcem z kadrów rysunkowych, a sama treść nie jest na tyle porywająca, żeby miała nieprzygotowanego widza wbić w fotel. Do 300, poprzedniego filmu tego reżysera, Strażnicy się nie umywają.



Pozycja lidera w skromnym rankingu przypada kinu europejskiemu. Czerwony Baron, o którego produkcji czy obecności na dużym ekranie wcześniej w ogóle nie słyszałem, jest filmem znakomitym, choć niezbyt, dla odmiany, wyjątkowym. Opowiada historię asa lotnictwa pierwszej wony światowej - barona Manfreda von Richthofena. Treść niby prosta, ale po pierwsze - świeża, zrobiona z tym rozkosznym poblaskiem odróżniającym kino europejskie od Hollywood (czy też Bollywood); po drugie - jak oni latają! Te bitwy lotnicze, te samoloty z dykty, karabiny przeładowywane ręcznie i komiczne gogle pilotów - stawiam to nad światy kreowane przez Mr. Manhattana w Strażnikach.

Od nadmiaru drogich efektów i zapierających dech w piersiach historii wybieram tym razem kino bardziej ludzkie. O ile historia i wojnie może być ludzka.

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

oskary nie mogą być miernikiem jakości filmu bo wtedy wszystko traci sens włączając w to dzisiejszy wieczór

mania szewska pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
mania szewska pisze...

Slumdog był raczej rozczarowujący.
z fajnych filmów:
the reader

ps. skomplikowałam trochę swój poprzedni komentarz linkami źle wpisanymi, to się poprawiam:)

Anonimowy pisze...

oglądnęłam prawie pół milionera z ulicy i uważam to za niezły sukces tego filmu. potem zapuściłam film a. holland, plac waszyngtona, ale niestety , zawieszał się, taka złośliwość losu.
do pięt agnieszki holland nie dorastają ci milionerzy .
oscary fujary

Anonimowy pisze...

polecam Lektora!

Ula pisze...

Do Lektora się już niedługo zabierzemy. Tylko, że wbiliśmy się w True Blooda. Został nam jeszcze jeden odcinek. Z mieszanymi uczuciami, ale dobrniemy do końca.

Anonimowy pisze...

No, no czytam i koduję - co za, co przeciw. Nadal tylko nie wiem czy popcorn na topie u Autora, czy jak ja się nabija..ja jadam PO filmach, ale kwestia gustu :)