środa, 6 stycznia 2010

Przyjemności odległe i przyziemne - Moon i Decameron

Krótko i treściwie, bo męczę się z tym od kilkunastu minut i nic inteligentnego mi nie wychodzi:

Moon - świetny film. Obejrzeliśmy przede wszystkim dlatego, że w czołówce pojawiło się nazwisko Clinta Mansella jako twórcy muzyki, a po Fontaine i Requiem jest to kompozytor, który nie ma sobie równych w muzyce filmowej. Tytuł filmu nieskomplikowany za to fabuła jak najbardziej. Rzecz się dzieje w nieodległej przyszłości. W bazie na księżycu, nadzorującej wydobywanie alternatywnych źródeł energii dla Ziemi, pewien człowiek marzy o powrocie do domu po trzyletnim kontrakcie. Opuszczenie bazy okazuje się jednak nie takie proste, a sztuczna inteligencja, jak zawsze, dowiedzie swojej przewrotnej natury. Pod tym tematem reżyser drąży całkiem ciekawe zagadnienia, co każdy sobie już sam zinterpretuje na własne, zgrabne, kopytko.

Dekameron / Virgin Territory - lekkie, pikantne, wesołe i bez przesadnej puenty, dzięki czemu w sam raz nadaje się na finisz męczącego dnia. Niehollywoodzkie kino na motywach powieści Boccaccia, ciachanie szpadami w trakcie pogawędki, bezpardonowość seksualna, jednym słowem - dobre z przymrużeniem oka. Niektórym może przeszkadzać młody Lord Vader w głównej roli włoskiego amanta, jednak jest to wyłącznie kwestia zboczenia dotyczącego Gwiezdnych Wojen.



Brak komentarzy: