sobota, 20 grudnia 2008

Sklepy Elektronowe - Klient rozmiaru XXL

Z cyklu: miałem dziś klienta.

Dokonywałem standardowych czynności związanych z obsługą interesantów, gdy światło drzwi przysłonił masywny kształt klientki. Znam ją skądinąd, pojawia się sporadycznie w Sklepach Elektronowych i zawsze zwiastuje ciężkie chwile, już to z powodu zadziornego charakteru, jak i specyficznej aury osoby o znacznych gabarytach. Przez "znacznych" mam na myśli rozmiar uniemożliwiający zarówno dojrzenie własnych stóp jak i minięcie kogoś w drzwiach. Łudziłem się, że owa rubensowska matrona, widząc nawał klientów, znudzi się oczekiwaniem i pójdzie sobie. Los nie był jednak tym razem łaskawy.

Odczekała swoje aż sklep chwilowo opustoszał i zaatakowała.
- Chciałabym zwrócić ładowarkę. Tą do Nokii, prawie nie używaną.
- Mhm, a co się stało? Nie ładuje?
- No nie, ładuje, wszyściutko jest w porządku. Tylko ja sobie kupiłam nowy telefon, Samsunga, takiego o, proszę spojrzeć... No i ta ładowarka mi nie pasuje.
Przeszedłem w tryb ostrożny, zaczerpnąłem powietrza i na wydechu ruszyłem truchcikiem:
- Proszę pani, mogę bez problemu wymienić ładowarkę na nową, jeśli stara nie działa. Pani ładowarka jest sprawna, tak?
- Tak, to znaczy nie, nie wiem, trzeba sprawdzić...
Wziąłem ładowarkę, która oczywiście działała bez problemu.
- Przykro mi, ale działa.
- Ale ja chcę ją oddać.
- Oddać, bo ma pani nową?
- No tak, ja już tej nie potrzebuję!
- Tak się fatalnie składa, że nie mogę jej przyjąć, ale z radością wymienię na nową - odparłem zjadliwie, wiedząc że ta dyskusja szybko się nie skończy. Kobietę na chwilę zatkało, przekalkulowała w głowie sytuację i zażądała:
- Proszę numer do szefa!
- Nie - odparłem spokojnie, oczekując takiego argumentu.
- Jak to nie?! Chcę numer do pańskiego szefa!!
- Nie dam pani numeru. Nie, nie będzie mu pani głowy zawracać. A ładowarki nie przyjmę.
- Co? Czy pan wie z kim pan zadziera?! Ja mam znajomości! Ja mam kumpla, który jest szefem hipermarketu! Bo do niego zadzwonię! - ta groźba poważnie mnie zaskoczyła, ale pozostałem nieugięty.
- Ok, proszę dzwonić.
- Oj, bo zadzwonię!
- No dobra, niech pani dzwoni.
- No to się pan doigrał! Dzwonię! - zapadła pełna napięcia cisza, w której powinienem rzucić się do klientki z błaganiem nieee, proszę, już nie będę. Niestety, nie doczekawszy się takiej reakcji, zaczęła wybierać numer. Trwało to z dziesięć minut, ach te maleńkie klawisze nowych Samsungów! Wreszcie udało się uzyskać połączenie.
- Halo, ja mam u was takiego znajomego chłopaka, czy on dzisiaj jest w pracy? Co, no nie wiem jak się nazywa, taki ciemny wysoki, jest dzisiaj? Ojej, no nie wiem, chyba Sebastian, tak, Sebastian, bo muszę z nim porozmawiać. Co, nie ma go... Och, no to dziękuję.
Zniesmaczona niekompetencją obsługi hipermarketu spojrzała na mnie, mrucząc pod nosem coraz ciekawsze słowa, coś pomiędzy "jeszcze mnie pan popamięta", a "widział pan kiedyś wampira". Pozostałem okazem spokoju, co wymagało coraz większych nakładów woli. Wreszcie, po kilku chwilach, jej twarz rozjaśnił nowy, błyskotliwy pomysł.
- Przyjmie mi pan tą ładowarkę?!
- Nie, niestety, nie mogę...
- To zadzwonię na policję! - Na chwile zdębiałem, widząc już oczami wyobraźni oddziały SWAT oblegające Sklepy w celu odbicia pojmanej ładowarki. Niestety, znów moja gruboskórność wyszła na jaw.
- Dobra. Proszę dzwonić.
- Ha, zobaczy pan, zadzwonię!
- No ok, niech pani dzwoni.
- O, no to dzwonię - z satysfakcją w głosie stwierdziła klientka, i cyrk się zaczął na dobre.
- Halo, policja? Ja tu jestem w sklepie i taki pan mi nie chce przyjąć ładowarki! No ja kupiłam, chcę oddać, a on nie chce... No bo ja mam nowego Samsunga, i ta ładowarka... To ja może dam tego pana - i zanim się zorientowałem, wcisnęła mi telefon.
- Halo?
- Halo? Co to ma być?! Co to za wygłupy? O co tej kobiecie chodzi?
- Witam, ja jestem sprzedawcą w sklepie, i klientka chce zwrócić towar, który kupiła...
- No ale co policja ma do tego?!
- Mnie proszę nie pytać, ja tu walczę od pół godziny. Proszę jej powiedzieć, że nie może zwrócić towaru, który kupiła dwa miesiące temu, tylko dlatego, że już go nie potrzebuje. Ma pani autorytet (po drugiej stronie słuchawki też była kobieta), niech pani mnie uratuje... - usłyszałem tylko głuche westchnienie zmęczonego oficera dyżurnego i przekazałem telefon.
Klientka po chwili, z miną wielce zmęczoną i urażoną, zakończyła rozmowę. Jeszcze stała, zbierając się w sobie, i już, już nowy przebłysk geniuszu miał olśnić mnie swoim blaskiem, kiedy spokojnie powiedziałem:
- Niech już lepiej pani idzie. - Nic nie działa tak boleśnie, jak ośmieszenie się. Kobieta gwałtownie, jak na swoją tuszę, obróciła się, i już miała trzasnąć drzwiami, gdy zatrzymała się, podbiegła i zabrała pozostawioną na ladzie ładowarkę. Płomień jej spojrzenia powinien wypalić mi dziury w czole.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

nawet w sklepie mozna napisać rozprawę psychologiczną...zresztą całkiem niezłą. :)

Anonimowy pisze...

czyli dzień jak co dzień,
wymagania na ringu wysokie

Anonimowy pisze...

spodobała mi się twoja reakcja na żądanie klientki , coby ją z szefem połączyć. no no , szefie