czwartek, 4 grudnia 2008

Sklepy Elektronowe - towar jak krew

Są w Sklepach dni leniwe, słodkie i ciche, ciągnące się jak legumina. Są też takie jak dziś - kiedy praca wyciska ze mnie ile fabryka dała, a ilość zajęć przyprawia o ten charakterystyczny rodzaj niemocy, kiedy nie wiadomo za co się zabrać najpierw. Przyszedłem do domu i padłem w łaskawe objęcia najpierw żony, a potem Bordowej Sofy, czując, że jeśli ktoś mi nie zrobi herbaty to nigdy sam się na to nie zdobędę.

Mieliśmy dziś w sumie cztery dostawy towaru, plus poważną ilość klientów. Mieliśmy oznacza, że był też ojciec mój, Patriarcha Sklepów, Mustafa Elektronów, własnymi rękami w dzień powszedni przerzucający zwoje kabli i mrowiska wtyczek. Rzecz wyjątkowa, bo zdarza mu się to tylko w dni świąteczne, i to nie więcej niż cztery godziny pod rząd. Powodem były właśnie owe dostawy, masy towaru które nagle wpłynęły do sklepu wodospadem, a my staliśmy oniemiali i wzruszeni, bo świeży towar to jak krew dla sklepu, jak woda dla spragnionych nowości półek.

Czasami Sklepy Elektronowe przypominają Schulzowski pierwowzór bardziej, niż początkowo sądziłem. Towar staje się wyłącznie pretekstem, dekoracją dla spektaklu odgrywanego na równi przez klientów jak i sprzedawców. Klient przychodzi kupić, ale w sposób szczególny, jakby podskórnie oczekując wydarzenia, podejmuje grę, i jeśli tylko zrobi krok, jeśli się odważy wyjść odrobinę poza ramy celu, pojawią się zapachy cynamonu i imbiru, skrzypiące deski wypolerowane tysiącem butów i najważniejsze - wyjątkowość. To ona tworzy tajemnicę, kusi i kołacze się w środku, wstydliwie chowana przed światłem dziennym. Wyjątkowość zdeptana przez szeroko pojęte normy, unifikację i sieci handlowe.

Wtedy, kiedy gra zostaje podjęta, klient staje się Wielkim Kupującym, ma władzę i zarazem pozostaje we władzy sprzedawcy. Tymczasem sklep, przypominający sklepy kolonialne, kusi sam sobą, błyszczy i woła, zachęca do dotknięcia, sprawdzenia, a gdy już to następuje klient, nieświadomy pułapki, nie może się uwolnić spod uroku, jakby przedmiot którego skosztował zdradził go i zmusił, przypieczętował niewypowiedziane "tak", sześć czterdzieści sztuka.

Towar to esencja życiowa Sklepów. Gdy przybywa, przypomina dalekie transporty korzeni ze wschodu i stali z północy, wiezione miesiącami przez karawany i drakkary. Jak kupcy bławatni oceniamy jakość i ilość, a z każdą chwilą pęcznieje w nas duma, że i tym razem się udało, tak jakbyśmy sami, na własnych nogach przebyli siedem mórz by zdobyć gram szafranu, lamparcią skórę i garść dziwnie wyglądających kamyków, nikomu do niczego nie potrzebnych, ale bez wątpliwości bezcennych.

Najczęściej, gdy gra dobiegnie końca, a może trwać tylko chwilę, klient wychodzi z zakupionym towarem bez jakiegokolwiek poczucia zmiany czy wyjątkowości. Niemniej jednak potem wraca, a to już go demaskuje zupełnie, bo rzadko wraca aby coś kupić, raczej pogadać, a co bardziej nieśmiali - popatrzeć. Potem wymyka się chyłkiem, zawstydzony i zdziwiony, że w ogóle tam wszedł bez potrzeby, i jeśli nie zbeszta się zbyt mocno, pojawi się znów, kiedyś, zwiedziony przez własne nogi a może przypadek.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

sklepy zaczynają rzyć
swoim życiem
wypiękniały bardzo
i stają się elitarne
, ..

Anonimowy pisze...

kupuję szkło w hurtowni szkła witrażowego. jedyna taka w promieniu 200km. chcę kupić. ale nie ma zapachu wanilii i gałki muszkatołowej. jest młoda, piękna sprzedawczyni, która mi wciska kit.
nie usłyszałam ani razu od niej: proszę spojrzeć na to szkło,jak pięknie te kolory przenikają ,itp.
i jak tu nabywać bez oprawy świątecznej?
ciężko,trudno,beznadzieja. wracam do domu z zakupionym szkłem, i nawet nie pamiętam dobrze, co kupiłam.
jakbyś miał hurtownię szkła, to jakby to było?
nie namawiam....
th

Anonimowy pisze...

lepszy ruch, niż bezruch. zawsze, a w handlu szczególnie...