środa, 24 marca 2010

Kijki, bramki i jedna piłka

Stało się coś dziwnego, coś nieprzewidywalnego, coś, czego nie pamiętają najstarsi górale. Zacząłem regularnie uprawiać sport.
Zacząłem - co wymagało wyjścia z domu, pojechania gdzieś, biegania, pocenia i wracania.
Regularnie - czyli więcej niż trzy razy pod rząd. Taką regularność do trzech razy mam opanowaną w pełnej rozciągłości. Najgorszy jest ten czwarty.
Uprawiać sport - z impetem, z rozbiegiem, z zasadami, ambicjami, zacięciem i satysfakcją.

Nie przeszkodziły skręcone kostki. Absencje, po który nie chce się już wracać do przerwanego zajęcia. Deficyty zasobów ludzkich, trudności logistyczne i finansowe. Gram w hokeja na sali i jestem z tego dumny.

Może to wina wiosny, która pobudza w człowieku soki i nogi jakoś tak mają więcej chęci do biegania. Może doborowe towarzystwo, prezentujące rozkosznie amatorski, niewzruszenie równy poziom. Dzięki temu każdy nowy gracz czuje się jak swój wśród swoich, choćby kija nie miał nigdy w ręku. Dość, że hokej zatacza coraz szersze kręgi, drużyny się klarują a ambicje rosną.

Od dłuższego czasu nie przyniosłem również do domu żadnej kontuzji. Jak tak dalej pójdzie, żona pomyśli, że chodzimy do baru zamiast na salę.

3 komentarze:

mania szewska pisze...

ech, ja marzę o tym, żeby wyjść z domu i zacząć biegać. tylko się boję że jak zacznę to nie skończę, i padnę gdzieś pod krotoszynem na przykład.

Ula pisze...

A gdzie ja bym doszła, to aż się boję myśleć :)

pola pisze...

:))))