czwartek, 13 listopada 2008

Przeczytajcie "Brudnopis" Łukanienki!

Pobiegłem specjalnie do biblioteki, aby rzeczowo określić ile książek Łukjanienki przeczytałem - osiem. Plus ze trzy pożyczone. I powiem szczerze - "Lord z planety Ziemia" był kiepski, ale można wybaczyć, bo to pierwsza powieść autora. Za to "Brudnopisu" wybaczyć nie można.

Łukjanienko był swego czasu moim bogiem, zwłaszcza po Zimnych brzegach. Zaczytywałem się, dając upust patologicznej miłości to rosyjskiej fantastyki, zaszczepionej w młodości przez Strugackich drukowanych w Nowej Fantastyce. Gość ma styl, świetny warsztat literacki i poczucie humoru. Do tego wielokrotnie dowiódł, że rozmachem i jakością pomysłów nie ustępuje mistrzom gatunku z innych części świata. Przy obowiązkowo przewijających się w ruskiej fantastyce słowach "państwo", "naród", "wolność" i "poświęcenie" przyprawionych bohaterami o wesoło brzmiących imionach jak Kirył, Wołodia czy Natasza (co za egzotyka wobec anglojęzycznej fali!) można było łyknąć kawałka naprawdę dobrej literatury, kielonek który na pewno wyjdzie na zdrowie. Oczywiście, zawsze znajdą się podli realiści, którzy stwierdzą, że dobra passa w końcu kiedyś mija, zdawało się jednak, ze cienkie dni Łukjanienko ma już za sobą. A tu taki wstyd.

"Brudnopis" jest jak muzyka Great Lake Swimmers (próbka), która właśnie mi towarzyszy - brzmi nieźle, ale nic w niej nie ma. Coś tam czasem drgnie, ale jednak nie bardzo i bez przekonania. Czyta się przyzwoicie, tylko w trakcie lektury narasta takie frustrujące oczekiwanie na coś lepszego, jakby przydługi wstęp, po którym wypatruje się zawiązku akcji czy bodaj nadziei na akcję. A tu strony lecą, autor przynudza patroszeniem rosyjskiego fandomu, poziom robi się zupełnie średni i taki pozostaje.

Rozeźlił mnie srodze tak po 150 stronie, czyli gdzieś w połowie. Za każdym razem, jak, i tak znikome, napięcie opada, Łukjanienko rzuca nazwiskiem Strugackich, wzbudzając uśpioną uwagę i czujność. Po czym... nic się nie dzieje. Człowiek mógł liczyć na mniej lub bardziej czytelne odwołania, może jakieś nawiązania czy drugie dno, ale gdzie tam, zapomnij bracie, piłka zostaje podbita na chwilę i można znów bić pianę. Po trzecim takim zabiegu autor dostał żółtą kartkę i dwanaście punktów karnych.

Informacją na okładce, że to "najlepsza powieść Łukjanienki" nieźle się ubawiłem. Dobrze, że przeczytałem ją pod koniec lektury, dzięki czemu śmiałem się głośniej i szerzej.

Po stronie 200 zacząłem zdawać sobie sprawę, że lepiej nie będzie. Nie mam w zwyczaju pozostawiać książek nie dokończonych, więc brnę dalej, choć Łukjanienko na potęgę trzepie wyświechtane motywy, rozwlekając do nieprzytomności dialogi i, nie mające żadnego związku z fabułą, sytuacje. Zrobiło się mdło, jedynie czyta się znośnie, bo to dobry autor, cóż, że rodzinę musi utrzymać z pisania.

Chwała bogu, że Brudnopis jest pożyczony. Nie powiem, żeby szkoda było czasu na tą książkę, ale na pewno szkoda wydawać 29,90 zł. Przecież to dwa desery w Nigerze, zapasy chleba na dwa tygodnie czy niezłe wino do kolacji.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

nie czytaj tego Dziecko. juz się nie rozwinie :)
małe pytanko stomatologiczne wypada zadać? pozdrowienia

Anonimowy pisze...

dzisiaj w 3 usłyszałam o pilocie do gry w golfa. (celujesz do dołka piłką za pomocą pilota),i tak jakoś mi się to z łukanienką ostanim skojarzyło.
niby ubaw po pachy , a tak żałko.
sieć u nas hula!