wtorek, 25 marca 2008

Daltonizm poznawczy czyli instrukcje

Ula tłucze się w łazience. Dźwięki są tak charakterystyczne i donośne, że nie mam wątpliwości - szykuje kąpiel. Już na samą myśl robi mi się przyjemnie ciepło, a jeszcze jak pomyślę o nowej super-ekstra-wypasionej soli kąpielowej, kupionej niespodziewanie w specjalnym sklepie, hoh, moje skostniałe kości nie mogą się doczekać. Mam więc tyle czasu, ile zajmie wodzie wypełnienie średnich rozmiarów wanny.

Ostatnio przeczytałem fragment instrukcji do urządzenia, jakiego w życiu nie obsługiwałem. Na polecenie ojca, który dostarczył mi owego starożytnego potwora marki Olivetti, miałem zmusić hybrydę faksu i kserokopiarki do działania i zaprzęgnąć do pracy w Sklepie Elektronowym. Nie bardzo wiedziałem od czego zacząć, zwłaszcza, że przyciski podpisane były wieloznacznymi niemieckimi skrótami, więc ściągnąłem instrukcję z sieci. Ojciec okazał znaczne zdziwienie faktem, że nie potrafiłem sobie poradzić bez niej, co skłoniło mnie do refleksji, że rzeczywiście, tego typu metoda działania jest mojej rodzinie raczej niepopularna.

Generalnie nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek przeczytał od deski do deski jakąś instrukcję. Obojętne, czy chodzi o grę, urządzenie czy środek do paprotek. Jeśli intuicyjnie nie mogłem zrozumieć, o co w grze chodzi, to stwierdzałem że jest durna, i zaprzestawałem zabawy; jeśli urządzenie nie do końca działało jak należy, ale działało, to ok, po co kombinować dalej? A z paprotkami wiadomo - nakrętkę na 1,5 litra wody...

Uwagę na to ciekawe zagadnienie zwróciła moja żona, bezwzględna miłośniczka czytania wszelakich instrukcji. Jeszcze wcześniej, za świetnych czasów wspólnego mieszkania na Brzezińskiej, ogromne wrażenie robił na mnie Ganelon, potrafiący dokonywać nieprawdopodobnych rzeczy w grach, które wydawały mi się nie do przejścia. Przykład macie w naszej konwersacji pod postem Co robić w przerwach od pracy? Dla mnie rozgrywka stała się jałowa i nudna, a wszystko za sprawą nieznajomości kilku (kluczowych) wskazówek.

I tu jest właśnie pies pogrzebany. Zawsze znajdzie się ktoś dociekliwy i oczytany, kto zna instrukcję i potrafi ją sensownie streścić, dodać cenne uwagi i wyciągnąć wnioski. Pokaże, jak się gra, jak to działa i dlaczego nakrętka jest dobra, ale tylko raz na pół roku, głąbie, a nie raz w tygodniu. Prowadzi to do dwóch stanów: znacznej niechęci, wręcz wrogości wobec wszelkiej maści instrukcji oraz, już pozytywnie, do sporego zaufania do własnej intuicji. Zazwyczaj wszystko się udaje bez przygotowania merytorycznego, więc po co tracić czas...

Słyszę dźwięki Uli poruszającym się w środowisku wodnym. Znak to dla mnie, aby kończyć te dywagacje. Coś jednak czuję, że jeszcze powrócą, w końcu wszystko współcześnie wymaga instrukcji obsługi :)

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

uważne czytanie instrukcji. to jest umiejętność na wagę każdej księgowej;
ja to w czytaniu takich właśnie instrukcji poległam, co się skończyło w nsa , na moją korzyść zresztą , ale nie polecam tej metody odwoływania się.
zawsze można się dogadać,(ale nie z urzędem sk.),
a w ogóle to mam 2 krzaki do wykopania!!!

Ula pisze...

Ja zaś odnoszę wrażenie, że nie czytanie instrukcji zwalnia od myślenia. Bo skoro nie wiemy, jak coś można zepsuć, to robimy co chcemy.
Firmy są przebiegłe - dany towar wytrzyma bezmyślność użytkownika tylko tyle, ile trwa gwarancja. A potem wiadomo, to produkt był do niczego...