W każdej mojej chorobie nadchodzi taki moment, że nie mogę jeszcze wrócić do normalnej aktywności, bo jestem za słaba, ale ogólnie czuję się dobrze. Kiedyś spędzałam ten czas na czytaniu, zazwyczaj Tolkiena, tak więc trylogię "zaliczałam" przynajmniej raz w roku. W pewnym momencie za punkt honoru przyjmowałam czytanie jednej części dziennie - jakoś najtrudniej szło mi z drugą.
Jakiś czas temu ta świecka tradycja uległa zmianie. Kiedy mamy takie "leniwe" dni z Franciszkiem, również spędzamy je przy Tolkienie, ale przy "Bitwie o Śródziemie". Podejrzewam, że znacie tę grę. Świetna strategia, możliwość grania w sieci lokalnej, na dodatek w sojuszu przeciwko komputerom. Im bardziej się wciągamy, tym ambitniej dobieramy ilość przeciwników. Nasze maksimum (nie osiągnięte tym razem z braku czasu jak podejrzewam) to 4 trudnych i 2 średnich przeciwników. Franciszek mógłby chyba wyciągnąć więcej, to ja wyznaczam górną granicę naszych wspólnych możliwości. Gra ma jeden minus, kilka dni przed komputerem sprawia, że sny wypełnione mam jeźdźcami Rohanu i całą noc męczę się budując nowe ulepszenia i polując na wroga.
Tak się jakoś złożyło, że z czytania książek wyewoluowałam do grania na komputerze.
Nie wiem tylko, czy na pewno jest to ewolucja.
Z drugiej strony czytanie tego samego też nie było zbyt ambitne.
1 komentarz:
po 10 przeczytaniu trylogii , jakoś miałam dość. naczynie napełniło się po wręby, groziło wylaniem. jestem pełna śródziemia, i dobrze mi z tym.
th
Prześlij komentarz