poniedziałek, 8 lutego 2010

Bon Iver, czyli tropem Kingsów

W ogromnej ilości muzyki, która ostatnio przekopuję z zacięciem prawdziwie archeologicznym, da się czasem znaleźć coś wyjątkowego. Nie żadne tam skarby i epokowe odkrycia, ale błyskotki, które cieszą oko. Jak na przykład taki Bon Iver - niezależny, nagrywa płytkę w odosobnionej chacie w Wisconsin, wydaje własnym sumptem. Takich lubię, tym bardziej jeśli to, co tworzą brzmi dobrze. A Bon Iver brzmi.






To jest takie granie, jakby siedział człowiek obok i grał do ucha. Słychać palce przesuwane na strunach gitary, oddechy i drobne potknięcia. Wszystko autentyczne, bez masteringu, plastiku i całego tego zadęcia, przemysłu i 65 zł za płytę, ja podziękuję.

4 komentarze:

r.koemata pisze...

starzy słuchają:
http://www.youtube.com/watch?v=y7PtSsbkGdM

r.koemata pisze...

dobijam:
http://www.youtube.com/watch?v=jwiszfRd9X4&feature=related
sorry

Franc pisze...

ale ale
ale ale ale
przecież on jest znakomity!

kurcze, że tez nie ja go odkryłem pierwszy !

Anonimowy pisze...

znajda adoptowana