piątek, 12 lutego 2010

Kredens po zielonogórsku

Czasem trzeba zrobić w życiu coś spontanicznie głupiego, lekkomyślnego, zaryzykować zdrowie fizyczne i psychiczne aby mieć co potem wspominać i na bloga wrzucać. Oraz aby docenić słodycz codzienności. Pretekst wystarczy byle jaki. Na przykład kredens.

Rzecz wydawała się do bólu prosta - wziąć samochód ciężarowy i wpakować tam mebel. Kredens swymi gabarytami znacznie przekraczał normy wyznaczone przez Ikeę i inne współczesne trendy, ot stara stolarska robota sprzed stu lat, kiedy nie żałowano materiałów a i drewno jakieś takie solidniejsze było. Do środka mógłbym się zmieścić śmiało z żoną i dzieckiem, psem i zapasem żywności na czas okupacji. Jednak zamiast samochodu ciężarowego dobrzy ludzie użyczyli nam, bądź co bądź, niewielki pojazd dostawczy. Historia nabierała rumieńców.

Wpakowaliśmy kredens do auta dość sprawnie. Wystawał nieznacznie, tyle aby nie rzucać się w oczy ale śmiało uniemożliwić zamknięcie drzwi. Tu natknęliśmy się na mały problem logistyczny: gdzie wpakować czwórkę luda plus kredens plus szuflady na raz, co by nie jeździć dwa razy, do samochodu mającego zaledwie dwa miejsca siedzące? To łatwe - dwie osoby idą na pakę. Nie dość, że się zabiorą, to jeszcze przytrzymają kredens, gdyby na zakręcie starał się katapultować. Przygoda murowana. Zaszczyt ten przypadł mi i Michałowi. Dla bezpieczeństwa zawiązano za nami nie domknięte drzwi sznurkiem.

Zaraz po ruszeniu z miejsca wiedzieliśmy, że pomysł był poroniony. Mieliśmy dokładnie tyle miejsca, by trwać w pozycji przykucniętej, resztę zajmował miotający się na wybojach kredens. Przez otwarte drzwi wesoło wpadał śnieg, a my szybko odkryliśmy, że wybitnie brakuje jakichkolwiek uchwytów, dających szansę aby nie wypaść pod koła jadących za nami samochodów. Czas umilaliśmy sobie okrzykami "ratunku, zostaliśmy porwani!" oraz "czy to już komora celna?!". Kiedy Trollu, nasz kierowca, wchodził w zakręty, mieliśmy śmierć w oczach, nadzieję pokładając wyłącznie w sznureczku krępującym drzwi. Sznureczek wytrzymał.

Przygoda była tak dopingująca, że nie mieliśmy już potem żadnych problemów z wtarganiem kredensu na drugie piętro. Doceniliśmy też smak ciemnego piwa, wybornie nadającego się na przyjęcie nowego mebla w domu. Życie stało się milsze. Polecam kredensy noszone na wszelkie weltschmerz'e, latem, zimą, byle z fantazją i w dobrym towarzystwie.

2 komentarze:

thymir pisze...

zamiast współczuć, to się tylko uhahałam. do łez ,bo wyobraźnia pracuje.a znaki sos chorągiewką?
a kredens jaki? poniemiecki, pofrancuski, secesja , barok, rzeźbiony, klasycyzm (no trudno),
dla psa, na ziemniaki,a może dla ócz?

Franc pisze...

Kredens pychotka, na ziemniaki może ale w tonach, bo pojemny nieprzeciętnie. Oryginalny Grunberg z początku zeszłego stulecia. Malina.