środa, 28 kwietnia 2010

Kayah i Royal String Quartet

Muzyka słuchana na żywo, jeśli jest wykonywana w stopniu przyzwoitym, bije na głowę każdy odsłuch z płyty. Jest coś bardzo pierwotnego w atmosferze koncertu, byciu w grupie widzów i wspólnych oklaskach, które, jestem tego pewien, wyzwalają bliżej nie znane hormony zadowolenia, sytości kulturalnej i przyjemności podobnej do konsumpcji czekolady. Dlatego dobrze jest pójść na koncert, nawet nie najwyższych lotów.

Nowa płyta Kayah to pop opakowany w formę kwartetu smyczkowego. Słucha się tego z umiarkowaną przyjemnością, i gdyby nie fakt, że artystka odgrzewa własne i cudzie kompozycje, byłby to może album wyjątkowy. Kayah nie to zamierzała chyba osiągnąć, i wypuściła łatwy w przyswojeniu best of okraszony dźwiękami wiolonczeli i skrzypiec.

Koncert, na który bilety wygraliśmy, stał się przyjemnością bardziej z powodu tego, co wokół, a nie samej muzyki. Zawsze przyjemnie jest coś wygrać, to po pierwsze. Po drugie - wyskoczyć z domu, choćby na pół godziny, po którym to czasie Ula musiała awaryjnie wracać, bo Basia. Poza tym wreszcie, od zamieszkania w Górach Zielonych, zobaczyliśmy jak wygląda filharmonia od środka.


1 komentarz:

Ula pisze...

Wstyd trochę, że dopiero teraz tam poszliśmy, ale obiecujemy poprawę :)