piątek, 9 kwietnia 2010

Sklepy Elektronowe - Władza i Śmieci

Raz do roku napadają nas strażnicy miejscy. Wchodzą groźnym krokiem z miną godną lepszej sprawy, z policjantem u boku bo sami żadnej realnej władzy nie reprezentują, i zaczynają karać. Jest to sytuacja z cyklu zaciśnij zęby i przeczekaj, podobnie jak naloty PIHu, konserwatora zabytków i innych mafii urzędniczych.

Strażnicy miejscy w tym roku za temat przewodni wybrali sobie nieuporządkowane śmietniki. Zza pazuchy wyciągnęli nalepkę adresową, zdartą z jednej z naszych paczek, które kilka wieczorów wcześniej wyniosłem do śmieci. Grobowym głosem jeden z nich zapytał:
- Poznaje to pan? - a brzmiało to, jakby miał zidentyfikować zwłoki i był głównym podejrzanym.
- No tak. Pewnie jeden z tych śmieciarzy wywlekł nasze pudła i... - zacząłem z przekonaniem wiedząc dobrze, że wywaliłem śmieci obok, bo komu się chce zgniatać i pakować kartony do kontenera. Zwłaszcza, że z rana wszystkie i tak będą porozwlekane przez tychże śmieciarzy.
- Dokumenty proszę - odparł zimno strażnik. Jest to moment zwrotny w tego typu konwersacjach, bo oznacza, że władza traktuje sprawę na tyle poważnie, że nie da się jej owinąć w bawełnę. Sprawdzoną metoda jest szybkie zrobienie z siebie durnia przy jednoczesnym kategorycznym odmawianiu pokazania dokumentów, chyba że pod groźbą użycia siły.

Durnia zrobiłem z siebie koncertowo. Strażnicy miejscy patrzyli na mnie z rosnącym politowaniem, kiedy nerwowo dzwoniłem do szefa, ze łzami w oczach rozrzucałem dokumenty w poszukiwaniu jakiś zezwoleń (w rozrzucanych dokumentach były wyłącznie faktury a żadnego zezwolenia nigdy nie widziałem); coraz bardziej bełkotliwie tłumaczyłem, że ja nie mam pojęcia jak to się stało i w zasadzie to ja tu nie pracuję nawet, jestem na praktykach albo bóg wie czym, szef mnie o niczym jeszcze nie poinstruował i nigdy mi nic nie mówi, tyran jeden. Jeszcze trzykrotnie próbowali mnie wylegitymować, jednak ich impet grzązł w masie bełkotu, nieodwołalnie zmierzając ku szlachetnemu upomnieniu, a śmieci mają być w ciągu kwadransa w koszu, bo jak nie, to następnym razem nie będą tacy mili.

Wyszli w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Poszedłem uprzątnąć te zawszone kartony, pogroziłem sąsiadowi, który z satysfakcją mi się przyglądał przez okno. Nie było wątpliwości kto tym razem poszczuł strażników.

Cała przygoda był za razem wesoła i kształcąca. Wesoła, bo Sklepy Elektronowe jako jedyny sklep w okolicy nie dostały mandatu; wszyscy sąsiedzi praktykują bowiem technikę zostawiania opakowań pod kontenerem. Kształcąca, bo od tego czasu przed wywaleniem pudeł skrupulatnie wycinam nalepki adresowe.

3 komentarze:

Sir Michał Żonaty pisze...

A nie było przypadkiem tak, że sklep dostał mandat, a praktykant w ogromnym, narastającym gniewie i chęci zemsty, wyszedł posprzątać kartony krzycząc przeraźliwie na cały deptak:- Dupa- ??

Franc pisze...

Od czasu tego sławetnego okrzyku trochę nabrałem ikry ;) W szale zemsty mógłbym schować się za rogiem i krzyknąć nawet: Szmondaki! Dzięki temu mógłbym już dołączyć do przedszkolnego Klubu Przeklinania i Brzydkich Wyrazów.

thymir pisze...

co to będzie , jak Basia stoi w sklepie , na razie koło ciebie..
biedna ta straż miejska będzie, oj będzie.