poniedziałek, 21 kwietnia 2008

Magia krzemowych ogrodów

Drugi tydzień szkolenia CCNA rozpoczęty. Przyznam, że jest ono głównym powodem niechęci wobec komputera, przy którym spędzam ostatnio po 10 godzin dziennie, i wcale mnie to nie cieszy. Chętnie pisałbym posty ręcznie gdzieś pomiędzy kwitnącą wiśnią a szemrzącym strumieniem, tylko jak to potem zgrabnie wrzucić na bloga?

Szkolenie ma przebieg typowo polski - w ciągu 11 spotkań (codziennych), trwających po 8 godzin, przerabiamy kilkutygodniowy materiał. Dla większej mobilizacji, każde spotkanie kończy się testem wielokrotnego wyboru, rozpoczynającym się, programowo, około godziny konania, między 19 a 21.00. Wtedy każdy jest już na tyle wykończony, że finalne i podchwytliwe pytania jak oceniasz swój zapał do dalszej pracy? wyglądają na wyjątkowo nietrafiony żart.

Nigdy nie kręciły mnie sieci internetowe (w sensie technicznym), ale gdy pierwszy raz wszedłem dzisiaj do serwerowni, przeszedł mnie dreszcz. Pomieszczenie wypełnione delikatnym ciepłem pracujących maszyn, szumem chłodzenia i zapachem z lekka nagrzanej instalacji ma w sobie coś ze współczesnej alchemii. Pod zewnętrznym chaosem, burzą kabli i girlandami błyskających lampek kryje się harmonia kamiennego ogrodu, równie jak on hipnotyczna i niezgłębiona. Na wpół ożywiona pędzącymi elektronami materia ułożona w ściśle przemyślanym porządku coraz mniej przypomina dzieło ludzkich rąk, a bardziej samorodny twór, wymykający się ukradkiem spod kontroli.

Na kursie jest nas dziesięciu. Dziesięciu obcych, rywalizujących (o co?) facetów, z których ja wyznaczam dolny przedział wiekowy, a górny - pan po 60-tce. Każdy niechętnie dzieli się informacjami, a o rozmowie na przerwie można w ogóle zapomnieć. Mobilizujący wyścig trwa w czasie testów, kiedy to rzuca się ukradkowe spojrzenia na monitor sąsiada, będącego już o trzy podpunkty w przodzie, i szybko przewija własne zadania, byle być pierwszym. Zwycięski dźwięk wyłączanego Windowsa działa jak bicz na opieszałych. Szybko wypracowałem własną metodę, i czytam lekcje w domu, a na zajęciach trzaskam test w ciągu godziny, przyprawiając pozostałych uczestników o nerwową bladość.

Trzymajcie kciuki - za tydzień koniec i finalne egzaminy. Jak dobrze pójdzie, szybciej od magistra zostanę inżynierem!

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

że zazdrości,
albowiem inżynierowie
są prawdziwymi humanistami
kultur wysokich technologii
i światów submolekularnych

och, trzeba mieć dużo odwagi,
by wyrwać się peryferii
manowców