środa, 2 kwietnia 2008

Sklepy Elektronowe - linie czasu

Dziś miało być tak pięknie. Wstałem wcześniej z rana, poćwiczyłem i nawet starczyło mi czasu na śniadanie. Wybiegłem z Bomboxem na spacer, co by miała swoje poranne śniadanie około śmietników (sikanie to w tym wszystkim tylko przypadek). Leciutko spóźniłem się do pracy - ot, tyle aby poprawić humor a nie nadwyrężyć cierpliwości klientów. Pogoda wyglądała na niepewną - była nadzieja na deszcz, a jak deszcz, to pustki w sklepie, książeczka etc. Nawet kupiłem dzisiejszą gazetę, mając naiwną nadzieję na chwile spokoju. Do tego momentu wszystko szło idealnie. Jedynie mojej uwadze umknęło drobne, acz stale powiększające się rozwarstwienie lini czasu i prawdopodobieństwa.

Dalej, wedle wszelkich moich przewidywań, dzień miał wyglądać następująco:
zasiadam z gorącą herbatą nad gazetą, stopniowo przenosząc uwagę na nowy numer Science Fiction, ukryty przemyślnie pod ladą. Po wykończeniu gazety i jakiegoś opowiadanka z SFki, z niewielkim, sytym ziewnięciem biorę się do złożenia dzisiejszej porcji zamówień, sprawdzam pocztę itp. W międzyczasie, w tle, przesuwają się klienci, cicho i spokojnie jak mgła nad wrzosowiskiem. Obiad zastaje mnie gotowym, potem powtarzam ten fragment cyklu od gorącej herbaty do ziewnięcia włącznie. Klienci na jakiś czas intensyfikują swą obecność, pozwalając utrzymać utarg na rozsądnym poziomie, po czym nagłe oberwanie chmury płoszy ich, czmychających do domu jak króliki. Rozwiązuję dylematy która herbata na ten moment jest najlepsza, piszę parę mądrych słów na blogu i ze zdziwieniem stwierdzam, że już czas sie zbierać do wyjścia. Co też niewymuszenie czynię, używając do tego celu taksówki za 9 zł.

Ale nie! Rzeczywistość spruła swą tajemną osnowę, ta piękna linia czasu, która już - już miała się rozpocząć, grzmotnęła o beton zbiegu okoliczności, że nawet włos z niej nie pozostał. Stałem i patrzyłem jak oddala się, ginie niespełniona, obumarła.

Bo wyszło tak:
układam gazetę na ladzie, obok herbatka, moszczę sobie miejsce i właśnie przeglądam nagłówki, kiedy do sklepu wchodzi Spec nr 1. Mamy bowiem kilku takich nieformalnych przyjaciół sklepu, przychodzących i wylewnie dzielących się swoją wiedzą. Panowie naprawdę znają się na swojej dziedzinie (poziom ekspert), ale, jak często w takich wypadkach bywa, są troszkę "nieżyciowi". Po prostu wszystkie punkty wydali na wąską specjalizację, a zapomnieli o kontaktach społecznych. Przychodzi więc pierwszy Spec a ja już słyszę jęki oddalającego się miłego planu. Jednak zaraz za nim pojawia się Spec nr 2! O taki przypadek trudno by prosić, panowie mają okazję trafić na siebie najwyżej raz na pół roku. W związku z tym, jak dwie stare plotkary, przycupnęli w kąciku i, nie tracąc ani chwili, zaczęli dyskutować o najnowszych odkryciach z dziedziny anten satelitarnych. Na pytanie: ile można gadać o antenach? odpowiadam: dwie i pół godziny. Przez ten czas zdążyłem wyrobić normę sprzątania na cały tydzień, porozkładać towar i umrzeć z nudów trzynaście razy. Z trzaskiem i łoskotem zawalił się miły i słoneczny plan spędzenia godzin pracy.

Oczywiście, jak by tego było mało, deszcz wcale nie spadł, więc wiatr wrzuca co rusz klientów jak liście do sklepu!

2 komentarze:

Ganelon pisze...

piękne!
jakbym czytał braci Strugackich...

Anonimowy pisze...

sklepy elektronowe się czyta pochłaniając klimat jakby sklepów jednoosobowych,
tu napiszę ,że piszesz qrcze dobrze,
może jak strugaccy, ale bardziej jefowo
chciałabym ci polecić kapelę steamhammera, szczególnie mkII 1969,