Wyobraź sobie poranek, ciepłe jesienne słońce zaglądające do kuchni, na stole świeże pieczywo, kawa, pomidory i soczysty szczypiorek. Korony drzew kołyszą się na lekkim wietrze, widok na miasto urzeka, delektujesz się nim wraz łykami czarnego naparu. Aż tu nagle jakiś koleś w usmarowanym ubraniu zagląda ci w okno.
Zdziwieniu nie ma końca - ani to normalna droga, która przybywają, nawet najbardziej niecodzienni, goście; ani pora na wesołe odwiedziny; ani, wreszcie, miejsce, bo co jak co, ale wysokość trzeciego piętra gwarantuje tą odrobinę intymności, której nijak nie doświadczysz na poziomie parteru. Do tej pory jedynie gołębie i sroki mogły sobie pozwolić na taką bezczelność, jednak poruszająca się tu i ówdzie kosmata głowa zdaje się temu przeczyć.
Nie trzeba wyglądać przez okno, żeby zrozumieć co się dzieje - ot, wymieniają nam dach. W zasadzie nie trzeba nawet patrzeć, ba!, nic nie trzeba, bo hałas spadających dachówek, potęgowany imponująca stalową rurą (bez wątpienia służącą wyłącznie do wzmacniania rezonansu) rozchodzi się po całym domu. Pies osiąga szczyty paniki, i gdyby się dało, podkulonym ogonem dwa razy by się owinął, nie wyłączając uszu. Na szczęście, w godzinach największej aktywności robotników nie ma nas w domu, więc cała odpowiedzialność przejmowania się niedogodnościami zrzucamy na biedną Bombę.
Dziś rano poznaliśmy kolejny smaczek tej wyrafinowanej kampanii przeciw naszej prywatności. Panowie wkroczyli na kolejny poziom egzystencji, i dotarli do okien sypialni i łazienki. Skonfundowało nas to ogromnie, ale otrząsnęliśmy się z szoku i zeszliśmy do podziemia. Ha, cwaniaczki, mamy dwie łazienki, a do tej na dole słońce nawet w południe nie dociera!
W odwecie chłopaki zakleili nam folią okno. W sumie fajnie, bo nie zaglądają przez nie, ale tak trochę ciemno się zrobiło; i boimy się, żeby nie zapomnieli o nim, i nie przykryli dachówką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz