Uszy jeszcze nie całkiem działają, po rozprasowaniu ich decybelami z głośników wysokich prawie na dwa piętra, a osiem ich było a my bez szans; aż śledziona się ruszała w rytm basów.
Jeszcze nie spałem, więc w głowie ciągle gra U2, gra No line on the horizon, przy którym gardło zdarłem sobie do szczętu, choć kawałek raczej średni, ale panie, na koncercie brzmi bezwzględnie zachwycająco.
Jak przymykam ciężkie powieki, a chciałbym tak je przymknąć na kilka godzin z rzędu, widzę girlandy świateł Mlecznej Drogi, utworzonej z tysięcy świecących telefonów. Obrotowa scena - rewelacja, opuszczany, cylindryczny telebim - super, ale kiedy wokół ciemno i powódź małych światełek zalewa stadion - to najlepsze wspomnienie z całego koncertu. Trybuny pogrążone w inwazji świetlików. Może z tymi telefonami wymyślili trochę popkulturowo, ale niech to diabli, jeśli efekt nie był piorunujący.
Wyczerpująca relacja nastąpi jak bedę mniej wyczerpany.
4 komentarze:
ech, moze sie jednak wybiorę jak bedą znowu na wyspach grali...
w tym roku pojawiło się w tej stronie świata i muzyki kilka naprawdę fajnych płyt.
ładnie, ładnie
Dwóch kumpli siedzi przy barze,a ich żony są przerażające. Pierwsza stoi na polu zamiast stracha na wróble, a druga oddała zeszłoroczne czereśnie…
- To całkiem nieźle.
- Taak… Druga naga.
- To ptaki!
A teraz opowiem wam jak było na koncercie U2...
... tego słowami się opisać nie da!!! :)
Magnificent! Only love...
`robi wan kenobi
Prześlij komentarz