Szliśmy po piaszczystej drodze stale spierając się o to, kto był bardziej wredny tego poranka i dlaczego. Basia jechała w wózku zaskakująco spokojnie, nawet imponujące dziury, których nie sposób było uniknąć bo pokrywały większą część drogi, i które wprawiały wózek w morskie kołysanie, zdawały się jej nie przeszkadzać. W niskim słońcu liście dzikich grusz, rosnących na pozostałościach dawnych ogródków działkowych, mieniły się złotem. Pilnująca stada Bomba niespodziewanie skoczyła w wysoką trawę, z której, ku naszemu ogromnemu zdziwieniu, wyskoczyła sarna, prawdziwa, już w zimowym umaszczeniu.
Zamarliśmy. Mieszkamy co prawda na opłotkach miasta, ale mimo wszystko sarny w takim miejscu się nie spodziewaliśmy. Bomba, której tropiący przodkowie musieli wyginąć setki pokoleń wcześniej, zaczęła miotać się po krzakach kryjących wcześniej zwierzę, podczas gdy sarna cwałowała już przez trawy, zwinna, prędka, esencja tego co nieoswojone. Z drugiej strony umknęła kolejna, a oszalały od nadmiaru bodźców pies nie wiedział w którą stronę biec, i popiskując z nerwów szarpał się w zaroślach, zagubiony wśród śladów i niespodziewanego szczęścia. My zaś dopiero wtedy zobaczyliśmy - mężczyznę siedzącego w wysokiej trawie, nieopodal miejsca z którego sarny uciekły.
Pośród spontanicznego ruchu, zamieszania tworzonego przez psa i naszych okrzyków mężczyzna wyglądał jak statyczna część krajobrazu. Mijaliśmy go powoli, ukradkiem rzucając ciekawskie spojrzenia, aż liście starej jabłoni nie przysłoniły nam widoku. Spoglądaliśmy potem za siebie z uczuciem zażenowania, jakbyśmy byli intruzami, którzy nieświadomie zdeptali misterne piękno, zniszczyli niecodzienną formę i nawet nie potrafili sobie wyobrazić, czemu służyła i jak do niej doszło.
5 komentarzy:
Zazdroszczę, chociaż się zdarzało...:)))
twój opis jest taki , że mogłabym złapać za pędzel i malować.
uff, piękne
zaklinał aż poprzeklinał
przyłapany mógł
być niewidomy
And I respect it. :P
Prześlij komentarz