czwartek, 6 grudnia 2007

Gołąbeczki kontratakują!

Przychodzę do domu po pracy, nieświadom zagrożenia. Ula - sprytna nieprzeciętne, nie odbiera moich telefonów, niespodzianka więc się udaje. Łakomie podnoszę pokrywki w poszukiwaniu czegoś jadalnego - dzisiaj mój dzień gotowania, ale może się żonka ulituje... I jak mnie nie zaatakują! Patrzę do gara - jakaś grochowa paciaja. Myślę: oho, jest niedobrze. Zaglądam do gara obok a tam pluton "gołąbków" szczerzy się w moją stronę. "Jesus, ja to będę musiał jeść przez następny miesiąc!" drżącą ręką odkładam pokrywkę.

Chwała Bogu mamy bloga. Z niego to przynajmniej dowiedziałem się o tej tragicznej historii, której, chcąc nie chcąc, padłem główną ofiarą. Bynajmniej, postanowiłem nie pozostać biernym!

Gołąbki gołąbkami, ale bez sosu zjeść je ciężko. Zwłaszcza grochowe.
Wziąłem się więc za sos, a że głód mnie napędzał, nie widziałem większej różnicy pomiędzy "dodaj pomidora" a " dodaj wszystkie pomidory i paprykę jakie znajdziesz". W mniej niż piętnaście minut stworzyłem potwora na miarę gołąbków mojej żony.

Nie wiem, czy to był słuszny manewr. Mój pajęczy zmysł szaleje na myśl o tygodniu z kapustą i grochem. Zemsta się jednak dokonała wiadro sosu, gar gołębi... Widzę tylko dwa wyjścia: albo pękniemy, albo zaprosimy gości.


Korekta do Porad Dnia: herbata zalewana gorącą wodą smakuje lepiej; kakao zalewane zimną wodą działa frustrująco.

1 komentarz:

Grzesiek Piątkowski pisze...

bo ponoć kocha się nie za coś, a mimo wszystko. W waszym przypadku jest to miłość mimo gołąbków i sosu :P